PL | EN

Telegram z Białorusi: wpływ komunikatora internetowego na protesty w kraju

Mińsk, 10 sierpnia br., zapada zmierzch. W pobliżu stacji metra Puszkinskaja zebrało się kilka tysięcy osób. Mobilny internet nie działa już od dwóch dni. Internet stacjonarny działa sporadycznie, nawet sieci VPN nie pomagają. Wśród tłumu krąży plotka, że ​​siły bezpieczeństwa zastrzeliły któregoś z protestujących. Nikt nie wie, jak wygląda sytuacja w innych częściach miasta. Dziennikarze są nieustannie pytani o wszystko , ale nie wiedzą więcej niż inni.

Ci, którzy mogą dotrzeć do mieszkania i złapać zasięg wi-fi, wracają i przekazują najświeższe wiadomości: w całym mieście toczą się walki, gdzieś protestujący rzucają koktajle Mołotowa w stronę służb bezpieczeństwa. Informacje rozchodzą się w tłumie i zmieniają wielokrotnie. Nikt nie wie, dokąd iść i co robić. Nagle policja rozpoczyna atak z użyciem granatów i gazu łzawiącego. Ludzie otwierają drzwi i wpuszczają protestujących do swoich mieszkań. Chowamy się w jednym z nich i kładziemy na podłodze. Razem z nami jest jeszcze 17 osób. Od razu pytamy o hasło do wi-fi, następnie sprawdzamy Telegram i dopiero wtedy z grubsza dowiadujemy się, co się dzieje w Mińsku.

Subsrybuj
magazyn Unblock

Naciskając „Zapisz się”, wyrażam zgodę na przesyłanie newslettera Unblock przez Outriders Sp. not-for-profit Sp. z o.o. i akceptuję regulamin.

Rola kanałów Telegramu

Na początku Telegram był znany na Białorusi jako popularny w Rosji komunikator internetowy. Tam stał się istotną częścią gier politycznych: rozwiązywania konfliktów korporacyjnych, publikowania kompromitujących treści, plotek itp.

Na Białorusi przedstawiciele władzy praktycznie nie korzystali z Telegramu . W zamkniętym na zagranicę państwie nie było tradycji prowadzenia wojenek, podczas których wykorzystuje się zawstydzające dowody i publicznie rozstrzyga różne sporne kwestie. Pion władzy państwowej jest hermetyczny, waga opinii publicznej niewielka, a problemy przecież zawsze można rozwiązać za kulisami.

Jednocześnie Telegram spodobał się krytycznym wobec obecnego rządu blogerom politycznym. Wiele osób nieuznających władzy Łukaszenki i zajmujących probiałoruskie stanowisko szybko do niego dołączyło. Platforma wolna od cenzury, prosta w użyciu i bezpieczna, bez możliwości zamieszczania komentarzy – to przyciągało ludzi pragnących się podzielić swoją opinią. Media tradycyjne nie miały wyjścia – musiały się przyłączyć do Telegramu.

Na początku kampanii prezydenckiej największymi kanałami na Telegramie były Nexta i Biełaruś Gołownogo Mozga. To tam najszybciej pojawiały się filmy przesyłane przez naocznych świadków protestów, przykłady represji stosowanych przez władze i inne ważne materiały. Media tradycyjne, przyzwyczajone do sposobu pracy swoich dziennikarzy, nie mogły przekazywać informacji z taką szybkością. Z tego powodu od maja br. nastąpił szybki wzrost liczby nowych użytkowników Telegramu.

To kanały tej aplikacji informowały o działaniach polityków opozycji. Media nie zawsze mogły to robić ze względu na ryzyko złamania prawa. Zważywszy na fakt, że kanały prowadzone przez polityków były mniej popularne, to właśnie blogerzy stali się siłą polityczną. Im bardziej zachęcające ogłoszenie skonstruował popularny bloger, tym większa szansa istniała, że protest zgromadzi dużo osób.

Od sierpnia br. zaczęły się pojawiać na Telegramie zapowiedzi wieców protestacyjnych – informacje dotyczyły najczęściej punktu zbiórki, godziny czy sposobu dojścia na protest. Do tych instrukcji stosowali się zarówno zwykli obywatele, jak i politycy opozycji. Władze natychmiast oskarżyły blogerów o organizowanie protestów. Administrator kanału Biełaruś Gołownogo Mozga (pseudonim „Kastus”) nie zgadza się z tymi zarzutami. Jego zdaniem inicjatywa wychodziła od ludzi; blogerzy jedynie wspomagali protestujących, których nagromadzona energia szukała ujścia.

– Gdy 9 sierpnia br. ogłosiliśmy pojawienie się ludzi na ulicach, paradoksalnie staraliśmy się zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy zrobiliby to i tak, bez sygnału od nas. Ludzie przecież i tak wyszliby na ulice. Byłoby ich mniej, ale byliby gorzej przygotowani (nawet instruowaliśmy protestujących, jak zmniejszyć niebezpieczeństwo podczas takich wieców). Nikt z nas nie chciał przelewu krwi, nikt nie chciał śmierci – mówi Kastus.

Zdjęcie autora z pierwszych dni protestów.

PRZYPIS: Biełaruś Gołownogo Mozga jest drugim co do wielkości kanałem na białoruskim Telegramie. Latem kanał prawie potroił liczbę czytelników – ze 170 tys. do 450 tys. Po pewnym spadku zainteresowania obecnie ma 369 tys. subskrybentów. Ihar Łosik, jego założyciel i administrator, relacjonował protesty na początku lata i zainicjował dużą liczbę internetowych flash mobów. Najbardziej znany to „Pagony_pobach”, w którym byli i obecni oficerowie resortów siłowych przesyłali prezydentowi Łukaszence zdjęcia swoich mundurów z pagonami. Krótko po jego uruchomieniu, 25 czerwca br., Łosik został aresztowany pod zarzutem przygotowywania zamieszek. Zastąpiło go kilku innych administratorów, którzy wolą ukrywać swoje nazwiska.

Podczas czatu z udziałem administratorów największych kanałów na Telegramie podjęto pewne decyzje w celu powołania stowarzyszenia. Według Kastusa powstało ono, aby wymieniać się na tych kanałach poglądami, doświadczeniami i treściami. Dopiero dzięki stowarzyszeniu udało się ustalić jeden wspólny plan działania. Bloger nie uważa, jakoby ​​odegrał tu kluczową rolę. 

– Łączymy ludzi, łączymy osoby o podobnych poglądach, dajemy im bazę do utworzenia ruchu społecznego. Dajemy ludziom znać, że na ulicach będą ich przyjaciele i sąsiedzi, pokazujemy, że oni również mogą tam być. Kiedy jeszcze nie rozumieliśmy dobrze całej sytuacji, staraliśmy się w czasie protestów kierować marszami i mówić, jak mają iść. Szybko się jednak zorientowaliśmy, że ten system nie działa, jeżeli nie odpowiada nastrojom ludzi. Wtedy nigdzie nie pójdą – tłumaczy Kastus.

Jako przykład podaje sytuację, gdy wezwano obywateli do wyjścia na ulice o godzinie 18. Tyle że mało kto miał wtedy ochotę protestować.

– Nie możemy manipulować ludźmi – dodaje Kastus. – Kiedy w sierpniu w odpowiedzi na nasze wezwanie na ulice wyszło nawet pół miliona ludzi, dało nam to sporo do myślenia. Poczułem odpowiedzialność, że każda wiadomość może wpłynąć na wynik wydarzeń. Teraz jest to mniej odczuwalne, ludzie inaczej się zachowują, my zaś myślimy bardziej realistycznie.

Jego zdaniem Telegram odegrał raczej rolę katalizatora protestów niż ich organizatora.

– To nie była jakaś sztuczna stymulacja, to było obiektywne odzwierciedlenie faktów, bez autocenzury lub cenzury władz, bez groźby zablokowania wiadomości. 9 sierpnia ludzie byli na krawędzi wytrzymałości i byli wściekli. Zrozumieli, że ich oszukiwano.

Władze początkowo nie wiedziały, jak odpowiedzieć na takie wyzwanie. Niełatwo jest zablokować komunikator internetowy. Niełatwo jest dotrzeć do administratorów przebywających za granicą. W efekcie w dniach organizacji protestów mobilny internet był wyłączany. Najpierw w całym kraju, a później tylko w Mińsku. Teraz praktycznie nie jest blokowany, ponieważ ze względu na brutalność sił bezpieczeństwa liczba uczestników marszów wyraźnie spadła.

W ostatnich tygodniach marsze odbywały się w rozproszony sposób. Ludzie gromadzili się w małych kolumnach od kilkudziesięciu do kilkuset osób i jednocześnie w kilkudziesięciu miejscach w całym mieście. Podczas ostatniego protestu kanały Telegramu nawet nie ogłosiły punktów zbiórek, zaufały umiejętności ludzi do samodzielnego zorganizowania się. Cała odpowiedzialność spadła na ruch podwórkowy.

Potęga podwórek

Podobnie jak w większości krajów postsowieckich, na Białorusi codzienne kontakty między mieszkańcami były słabo rozwinięte, a ludzie traktowali się z nieufnością. Zdarzało się, że sąsiedzi mieszkający na tym samym piętrze nie znali nawet swoich nazwisk, a ich wspólne działania były sporadyczne. W nowym budownictwie mieszkańcy tych samych bloków i klatek tworzyli czaty internetowe, ale omawiano tam sprawy czysto komunalne. Wszystko zmieniło się wraz z początkiem ruchu podwórkowego we wrześniu tego roku.

Pod wpływem prowadzonych na Telegramie rozmów pomiędzy mieszkańcami tych samych podwórek zawiązały się społeczności lokalne, które działały we własnym zakresie. Doprowadziło to do wzrostu miejscowej aktywności: Białorusini, którzy wcześniej byli wobec siebie nieufni, zaczęli spotykać się na herbacie, wspólnie organizować koncerty i dbać o estetykę otoczenia. Nie obyło się bez polityki: obywatele wrzucali do skrzynek pocztowych ulotki, rozwieszali symbole narodowe, malowali protestacyjne graffiti i udawali się razem na marsze. Powstał nowy folklor miejski – plac Przemian, osiedle mieszkaniowe Kaskad i biało-czerwono-biały smok w Uruczczy.

Jednym z inicjatorów tego procesu lokalnego jednoczenia się obywateli był bloger Anton Matolka, który zebrał zespół pasjonatów i stworzył mapę dze.chat, na której zostały naniesione wszystkie aktywne czaty. W tej chwili jest ich ponad 800.

Tak wygląda mapa podwórkowych czatów: skala od kilku osiedli do całej Europy.

– Było jasne, że ludzie chcą się jednoczyć, czy to z uwagi na zainteresowania, czy też ze względów terytorialnych. Pojawiło się pytanie, skąd będą wiedzieć, czy w ich okolicy jest czat, i gdzie go w ogóle szukać. Dlatego wrzuciliśmy wszystkie czaty w tabelę, a następnie stworzyliśmy ich mapę – mówi Anton.

Zauważa, że już ​​wcześniej dochodziło do prób zgłoszenia podobnych inicjatyw, ale nie było takiego bodźca jak teraz, gdy wydarzenia z 9–11 sierpnia br. zjednoczyły ludzi. – Pomogło to w skalowaniu procesów. Ludzie mogli się spotkać na dowolnym terytorium. Widzieli, jak robią to inne podwórka, a potem sami działali podobnie. Wszystko zależało od tego, jak bardzo byli tym zainteresowani.

Zwykłe osiedle niedaleko centrum Mińska. Między blokami znajduje się altana, jest rozpięta markiza, wiszą girlandy. Pod namiotem gra słynny białoruski muzyk rockowy Lawon Wolski. Blisko 50 osób słucha koncertu i śpiewa razem z piosenkarzem, wielu przybyło z dziećmi i ze zwierzętami domowymi. W altanie można się poczęstować herbatą i ciastem z biało-czerwono-białym lukrem.

Jak mówią lokalni działacze, których praca nie ogranicza się tylko do organizacji imprez i koncertów, tym razem z powodu złej pogody jest niedużo osób. 

– Większość naszych działań w ogóle nie ma charakteru politycznego. Organizujemy kursy języka hiszpańskiego, mamy grupę zajmującą się psychologią, tworzymy free markety, pomagamy w trudnych sytuacjach, mamy swoją gazetę – podkreślają.

Idylliczny obraz psuje niespokojne oczekiwanie na to, co wkrótce nastąpi – na sąsiednim podwórku zaparkował milicyjny minibus. Obszar jest patrolowany przez wzmocnione ochotnikami grupy milicji. W ten sposób władze starają się usunąć nieposłuszeństwo obywatelskie z każdego możliwego terenu. Czasami oczyszczanie odbywa się w sensie dosłownym – na podwórka wchodzą zamaskowane grupy ludzi i pod przebraniem funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa przecinają wstążki, flagi, niszczą graffiti. Mieszkańcy stają w obronie swoich symboli, a potem dochodzi do tragedii. Podczas takiego epizodu w listopadzie br. tragicznie zmarł działacz Raman Bandarenka.

W internecie również toczy się zaciekła walka. Agencje wywiadowcze tworzą specjalne kanały na Telegramie, gdzie publikują listy deanonimizowanych uczestników czatu. Administratorzy często są ścigani, władze ze wszystkich sił próbują ich namierzyć, aresztować, a następnie przejąć kontrolę nad kanałem lub czatem opozycji i użyć go do prowokacji. W rezultacie wielu administratorów zostało zmuszonych do opuszczenia Białorusi. Aksana (imię zmienione na prośbę administratorki), która prowadziła czat dla ponad 1000 osób, jest wśród tych, którzy wyjechali z kraju.

Postanowiła założyć czat, ponieważ była zazdrosna, gdy widziała, jak inne podwórka się jednoczą i idą razem na marsze. Ona nie miała z kim pójść, jej przyjaciele mieszkają daleko.

– Po prostu stworzyłam czat, wydrukowałam reklamę z kodem QR i napisałam: „Jestem twoją sąsiadką, zostańmy przyjaciółmi”. W tym samym czasie Matolka uruchomił swoją mapę i dodaliśmy tam nasz czat. Pierwszego dnia dołączyło ok. 100 osób, 45 przyszło na pierwsze spotkanie, a potem wspólnie roznosiliśmy ulotki reklamujące czat. W sumie do czatu dołączyło ponad 1200 osób, czyli 15–20% mieszkańców całej dzielnicy.

Aksana przyznaje, że początkowo była bardzo nieostrożna – posługiwała się pseudonimem, dzięki któremu łatwo było ją znaleźć, a kontakt do siebie przekazywała nieznajomym. Stworzyła więc prywatny czat, do którego można było uzyskać dostęp tylko za pomocą kodu QR udostępnionego na spotkaniu. Z czasem powstały dwa czaty, jeden otwarty i obecny na mapie czatów, a drugi zamknięty. Po tym, gdy siły bezpieczeństwa zaczęły urządzać polowania na administratorów i uczestników czatów, ten główny również musiał zostać usunięty z mapy i zamknięty dla dostępu publicznego. Teraz można się do niego dostać za pomocą tzw. feedback bota. Ponadto każdy czat ma kilku adminów, aby aresztowanie jednej osoby nie zniszczyło całej jego struktury.

– Zrozumiałam, że powinniśmy podzielić między siebie odpowiedzialność, ​​nawet jeżeli nie robiliśmy nic nielegalnego. Wieszanie girland czy wstążek to są przecież tak podstawowe rzeczy. Potem sytuacja stała się trudniejsza, ale my mieliśmy już wypracowany kręgosłup. Z biegiem czasu okazało się, że udało nam się zbudować różne obszary odpowiedzialności i poziomą konstrukcję organizacji. Nawet moje aresztowanie niczego by nie zmieniło – mówi Aksana.

Administratorzy próbowali się zabezpieczyć od strony technicznej – przenosili swoje uprawnienia za granicę, rejestrowali konta na zagraniczne karty SIM, ale nie zawsze to pomagało. Pod koniec października Aksana miała u siebie kontrolę przedstawicieli Wydziału Śledztw Finansowych oraz kilku innych działaczy państwowych. Nie było jej w domu – sąsiedzi ostrzegli ją przed poszukiwaniami. Wyjechała z Białorusi tego samego dnia.

…………………………………………………

Wynik konfrontacji politycznej nie jest jak dotąd jasny. Białoruskie władze aktywnie tłumią protesty uliczne i próbują przejąć Telegram. Uruchamiają tam swoje kanały propagandowe, kupują reklamy i dzięki fałszywym kontom podają nieprawdziwą liczbę subskrybentów. Mają przewagę brutalnej siły na ulicach, ale wyraźnie przegrywają w sieci, ponieważ nie potrafią tam zaoferować swojego programu. Dlatego niektórzy żartują, że na Białorusi są dwie rzeczywistości – rzeczywistość Łukaszenki i rzeczywistość Telegramu. Która z nich wygra, wciąż pozostaje kwestią otwartą.

Więcej informacji: Białoruś