PL | EN

„Wychodzę. Na plac Przemian”

Protesty, które rozpoczęły się na Białorusi w sierpniu 2020 r., zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich, nie ustają od kilku miesięcy. Jednym z głównych symboli trwających niepokojów społecznych jest plac Przemian w Mińsku. To niewielkie, osiedlowe podwórko w stolicy Białorusi nie tylko stało się sławne w całym mieście i daleko poza jego granicami, lecz także zapisało się w historii kraju.

„W tamtych czasach ludzie potrzebowali nadziei jak powiewu świeżego powietrza”

– Mamo, ten minibus znów tam przyjechał! – Podekscytowana siedmioletnia dziewczynka ciągnie kobietę za rękę, a drugą dłonią wskazuje w stronę drogi. Rzeczywiście, zaparkował tam minibus z przyciemnianymi szybami. Nawet dzieci na podwórku zdają sobie sprawę, że siedzą w nim panowie w kominiarkach, którzy w każdej chwili mogą rozpocząć nagonkę na cywilów. Z mamą dziewczynki oraz innymi mieszkańcami okolicznych podwórek spotkaliśmy się na placu Przemian, o którego istnieniu wiedzą chyba wszyscy Białorusini. Nazwę tego przyblokowego podwórka można znaleźć nawet na Yandex.Maps.

Sam plac Przemian wcale nie jest taki rozległy. Tak naprawdę to niewielki plac zabaw przy ulicy Czarwiakowa w Mińsku, ze stojącą pośrodku budką wentylacyjną podziemnego parkingu. Teraz to pierwszy „plac protestacyjny” w stolicy Białorusi.

Obok placu znajduje się skwer Kijeuski, na którym 6 sierpnia 2020 r., podczas prorządowego święta zorganizowanego przez władze miasta, dwóch didżejów z tutejszego Pałacu Dzieci i Młodzieży zagrało piosenkę Zmiany Wiktora Coja i podniosło ręce z białymi opaskami – symbolem przeciwników Łukaszenki.

Zdjęcie z ploshcha_peramen

„Pierwszy mural powstał 12 sierpnia – wspominają mieszkańcy. – Zaraz po pierwszych strasznych nocach powyborczych, kiedy siły bezpieczeństwa brutalnie biły protestujących na ulicach naszego miasta. Tamtego dnia ubrane na biało dziewczyny po raz pierwszy ustawiły się w łańcuchu solidarności w pobliżu traktu Smorhaŭskiego . Nie było żadnego uzasadnienia dla okrucieństwa i niesprawiedliwości, jakie spotkały protestujących, a taki symbol jak Didżeje Przemian po prostu musiał się pojawić. Białorusini potrzebowali wtedy nadziei jak powiewu świeżego powietrza. To, co się działo, było przerażające. Jednak gdy ludzie są razem i jest ich wielu, łatwiej zagrzewać się wzajemnie do działania i znaleźć siły do życia”.

Autorami muralu na placu Przemian przy ulicy Czarwiakowa jest grupka przyjaciół i lokalnych mieszkańców. Zapytani, dlaczego sportretowali didżejów, a nie na przykład Swiatłanę Cichanouską, odpowiadają:

 – Swiatłana jest niewątpliwie bohaterką, ale didżeje to tacy bardzo zwyczajni ludzie, którzy nie obawiali się przeciwstawić systemowi, w którym musieli również pracować. To był akt płynący prosto z ich serc – nikt im za to nie zapłacił, nikt niczego nie zaplanował, dlatego ich postawa jest odbierana w sposób tak szczególny. Wartość ich czynów tkwi w czystej wierze, nadziei, odwadze i szczerości.

Subsrybuj
magazyn Unblock

Naciskając „Zapisz się”, wyrażam zgodę na przesyłanie newslettera Unblock przez Outriders Sp. not-for-profit Sp. z o.o. i akceptuję regulamin.

„Rozpoczęło się prawdziwe polowanie na mieszkańców placu Przemian”

Sława podwórka rosła, a gdy funkcjonariusze w kominiarkach przyszli zamalować mural, usłyszało o nim jeszcze więcej ludzi. Zamaskowane typy dziesięciokrotnie wylewały smołę na dzieło przedstawiające Didżejów Przemian, a mieszkańcy tyle samo razy je odnawiali. Tysiące mieszkańców Mińska codziennie odwiedzało mural, sam plac natomiast nazwano na cześć didżejów placem Przemian.

Popularność podwórka wzrosła tak bardzo, że wkrótce patrol milicji zaczął spędzać tam noce, pilnując pomalowanej budki. Gdy tylko funkcjonariusze opuszczali miejsce pracy, na ścianie ponownie pojawiał się obraz didżejów.

Z czasem oprócz zamaskowanych funkcjonariuszy milicji specjalnego przeznaczenia (AMAP) w okolicy zaczęli się pojawiać cichary – tajniacy w cywilnych ubraniach. Na przyblokowym podwórku rozpoczęło się prawdziwe polowanie na najbardziej aktywnych mieszkańców. Wszystko zaczęło się od mandatów. I tak na przykład za rzekomo nielegalny mural spółka właścicieli trzech domów sąsiadujących z placem Przemian została ukarana przez władze miasta całkiem sporą grzywną, którą teraz mieszkańcy wspólnie spłacają.

Władze zaczęły wywierać presję na mieszkańców również w inny sposób. 8 września br. dwie osoby zostały zatrzymane, kiedy wyszły na podwórko, aby wynieść śmieci. Po pewnym czasie zostały zwolnione do domów. Kilka dni później siły bezpieczeństwa zatrzymały dziecko, które napisało kredkami na asfalcie słowa „Niech żyje Białoruś!”. Matka dziecka została poproszona o przeprowadzenie rozmowy ze swoją latoroślą na temat zakazanych w kraju symboli. A już 15 września nieznane osoby w kominiarkach aresztowały Sciapana Łatypau, który zablokował drogę do muralu funkcjonariuszom bezpieczeństwa, gdy ci przyszli ponownie go zniszczyć.

Po aresztowaniu ktoś włamał się do mieszkania mężczyzny i przeprowadził przeszukanie, po którym Łatypau został oskarżony o próbę użycia substancji trujących przeciwko siłom bezpieczeństwa. A przecież w jego domu znaleziono tylko wybielacz i środek na owady i gryzonie! Sciapan trafił do izolatki na ulicy Akrescina, później postawiono mu poważne zarzuty związane z organizacją masowych zamieszek.

Po jego zatrzymaniu nikt nie odnawiał zamalowanego muralu. Z czasem na ścianie pojawił się wizerunek Sciapana. Mieszkańcy podwórka zjednoczyli się jak nigdy dotąd.

„To są wszystko działania ludzi, którym nie trzeba mówić, jak mają żyć”

Zdjęcie z ploshcha_peramen

– Bez mieszkańców tych domów, ich aktywności i chęci życia w wolnym kraju dalsza historia placu Przemian nie miałaby prawa się wydarzyć – mówi mieszkający tu Uładzimir. – Wszyscy zostaliśmy przyjaciółmi, nasz plac stał się symbolem nowej ery i lepszych relacji sąsiedzkich.

To właśnie na tym placu mieszkańcy zaczęli organizować kursy tańca, kiermasze, rozmaite uroczystości podwórkowe, wystawy komiksów i koncerty. W aplikacji Telegram tzw. kwadrat otrzymał nawet swój kanał o nazwie Radio Przemian, gdzie miejscowi wysyłają zdjęcia i ważne wiadomości.

Plac zaczęli odwiedzać aktorzy Narodowego Teatru Akademickiego im. Janki Kupały, którzy wkrótce potem stali się jednym z symboli białoruskiego protestu. Po tym, jak dyrektor teatru Pawieł Łatuszka został zwolniony za demonstrowanie opozycyjnych wobec rządu poglądów, prawie cały jego zespół złożył rezygnację z pracy.

– Kiedy widzisz, jak kilkaset osób zbiera się wieczorem na swoim podwórku, aby omówić codzienne problemy, wspólnie napić się herbaty, a potem zaaranżować improwizowany minikoncert przy akompaniamencie gitary, to wzruszasz się do łez – mówi Michaił Siewiarynau, jeden z mieszkańców. – Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, to na ogół są to najprostsze rzeczy: wzajemna pomoc, dobre sąsiedztwo, szacunek do ludzi. Pamiętacie, że w dzieciństwie wszystkie dzieci również były z jednej podwórkowej piaskownicy? Dziś stołujemy się w jednym mieszkaniu, jutro zjemy obiad w innym. Jak to się stało, że w ciągu mniej niż trzydziestu lat wszystko tak bardzo się zmieniło? Ludzie już nie wiedzą, kto mieszka w okolicy.

– Dla mnie taka działalność mieszkańców naszego podwórka to także sposób na swobodne wyrażanie woli obywateli. Zawiązać tysiące nowych biało-czerwono-białych wstążek na ogrodzeniu (tajniacy obcinają je na noc), odrestaurować mural, zawiesić nową flagę, zorganizować koncert na balkonie, ułożyć nowy taniec, zaśpiewać piosenki, uśmiechnąć się do siebie, poczęstować sąsiada herbatą – to wszystko są działania ludzi, którym nie trzeba mówić, jak żyć i jak robić to, co należy.

Im dłużej rozmawiam z mieszkańcami, tym częściej podchodzą do nas sąsiedzi i włączają się do rozmowy, chcąc wypowiedzieć się na temat historii najbardziej przyjaznego podwórka na Białorusi.

– Walczę o swoje prawa do podejmowania decyzji w mojej ojczyźnie – rozpoczyna rozmowę Michaił. – Aktywny udział w życiu mojego podwórka to rodzaj deklaracji: „Jestem mieszkańcem tego miejsca, nie będę milczał i siedział na uboczu. Nie chcę już dłużej znosić ignorancji rządu mojego państwa. Nie zniosę niekończącego się chamstwa urzędników. Nie będę tolerował anarchii prawnej i totalnej przemocy milicji. Gdy bandyci w czarnych maskach dyktują, co zrobić z naszym podwórkiem i domem, nie poddam się”. To śmieszne i straszne zarazem: władzom udało się stłumić krajowe media, ale nie radzą sobie z jedną budką na małym podwórku.

Mieszkańcy placu Przemian mówią, że nawet w środku lata byli wśród nich tzw. jabacznicy – zwolennicy Łukaszenki, którzy krzyczeli z balkonów: „Putin jest świetny! Łukaszenka to mój prezydent!”. Dzisiaj wszyscy myślą już tak samo, nie ma odszczepieńców.

– Mieszkańcy jednego niewielkiego podwórka pokazali całej Białorusi, w jaki sposób można się zjednoczyć nawet w tak trudnym czasie, by osiągnąć wspólny cel – mówi Nadzieja. – Osobiście znam już prawie wszystkich współlokatorów, na prawie każdym piętrze mam rodzinę, do której mogę po prostu pójść na herbatę. W weekendy sprzątamy razem mieszkanie, organizujemy subotniki (prace społeczne) i wygląda na to, że przeżyliśmy już wystarczająco dużo, aby wspólnie rozwiązać każdy problem. Za każdym razem, gdy przygotowuję słodkości na targ odbywający się na naszym podwórku, zdaję sobie sprawę, że czuję się jeszcze bardziej otwarta i wolna.

„My także tego chcemy”

Inni również chcieliby mieszkać na takich podwórkach. Z czasem dziesiątki miejsc w różnych dzielnicach Mińska zaczęło brać przykład z placu Przemian. Mieszkańcy tworzą kanały na Telegramie dotyczące swoich placów, zaczynają się poznawać, wychodzić z mieszkań i organizować wspólne działania. Śpiewają piosenki, komunikują się, remontują otoczenie i razem uczestniczą w protestach.

Wiele mińskich dzielnic opracowało nawet swoje flagi w oficjalnych – biało-czerwono-białych – kolorach Białorusi, które obowiązywały na początku lat 90. Na przykład flaga ulicy Róży Luksemburg przedstawia różę w butelce. W pobliżu Łoszycy można znaleźć kilka wzorów flagi z koniem. A w okolicach dzielnicy Kuncauszczyna miejscowi umieścili na fladze skrzydło całkiem sporej kaczki: na samym początku protestów okoliczni mieszkańcy spotkali się w parku na karmieniu tych ptaków.

Nawiasem mówiąc, symboliczne obrazy z placu Przemian z wizerunkami didżejów pojawiły się nie tylko w innych białoruskich miastach, lecz także w innych państwach, na znak poparcia dla protestujących Białorusinów.

Pozostałe popularne mińskie toponimy, które pojawiły się na wzór placu Przemian, to: plac Maryi Kalesnikawej, plac Pieramożcau (Zwycięzców) i plac Niny Bahinskiej.

„Nie zapomnimy, nie wybaczymy”

11 listopada br. cicharzy przybyli na słynne podwórko, aby po raz kolejny przeciąć biało-czerwono-białe wstążki na placu Przemian. Raman Bandarenka, jeden z autorów muralu Didżeje Przemian, napisał na lokalnym czacie: „Wychodzę”, i zszedł na plac.

Kilka minut później został pobity przez zamaskowanych mężczyzn, wepchnięty do samochodu z przyciemnianymi szybami i zabrany w nieznanym kierunku.

Według naocznych świadków w momencie, gdy Ramana wepchnięto do minibusa, był on przytomny i stawiał opór. Można się tylko domyślać, co działo się z młodym mężczyzną w ciągu dwóch kolejnych godzin, a następnie w Centralnym Okręgowym Wydziale Spraw Wewnętrznych, skąd zabrała go karetka.

Raman Bandarenka w ciężkim stanie trafił do szpitala. Jak później powiedzieli lekarze, musiał przejść kraniotomię, po której jego stan nie uległ poprawie. Diagnoza lekarzy była jasna: szansa na przeżycie wynosi jedną na tysiąc.

We krwi Ramana nie stwierdzono obecności alkoholu – był trzeźwy w momencie pobicia i gdy został wepchnięty do samochodu. Zostało to wykazane w obowiązkowym badaniu lekarskim wykonywanym zawsze wtedy, kiedy do szpitala trafia pacjent w stanie ciężkim. Już następnego dnia w całym kraju wrzało od wiadomości o brutalnym pobiciu młodego człowieka na placu Przemian. Jednocześnie siły bezpieczeństwa pospiesznie ogłosiły na oficjalnych kanałach Telegramu i w telewizji państwowej, że Raman Bandarenka był pijany. Potem aresztowano lekarza i dziennikarza, którzy jako pierwsi stwierdzili, że Raman jednak był trzeźwy. Taka wersja wydarzeń nikomu na szczytach władzy nie odpowiadała. Kilka dni po tragicznych wydarzeniach sam Łukaszenka mówił o rzekomo pijanym Ramanie Bandarence.

Serce Ramana zatrzymało się 12 listopada o godzinie 20:00. Natychmiast tysiące Białorusinów rzuciło się w kierunku placu Przemian. Przybyli zapalić znicze ku pamięci zmarłego mieszkańca słynnego placu, zostawić kwiaty i udzielić wsparcia jego rodzinie.

Następnego dnia mieszkańcy Mińska utopili plac Przemian w kwiatach i we łzach żalu za Bandarenką. Na tej samej ścianie, na której niedawno widniał mural Didżejów Przemian, ludzie umieścili jego zdjęcie i oddali mu cześć wzniosłymi wpisami.

„Żywie Biełaruś”, „Przeżyjemy, jesteśmy najlepsi”

W weekend Białorusini modlili się za duszę Ramana w katedrze i brali udział w akcjach solidarnościowych na jego cześć: w łańcuchu solidarności zapalili lampki i stanęli na drogach z kwiatami i tabliczkami z napisem: „Nie zapomnimy, nie przebaczymy”.

To wszystko jest jak obóz koncentracyjny zwany Białorusią

Śmierć Ramana Bandarenki wywołała nową falę protestów przeciwko bezprawiu i reżimowi Łukaszenki. Białorusini są pewni: młody człowiek został brutalnie zabity za biało-czerwono-białe wstążki powiewające na płocie. Dzisiaj Bandarenka uważany jest za kolejną ofiarę białoruskiego zrywu obywatelskiego.

„Ile jeszcze  ludzi musi umrzeć, ile krwi trzeba przelać, żeby nie tylko mieszkańcy Mińska, lecz także wszyscy Białorusini wstali z kanap, robotnicy wreszcie rozpoczęli ogólnokrajowy strajk i ten krwawy reżim upadł? Dzisiaj wszyscy jesteśmy Ramanem Bandarenką. Ten odważny człowiek napisał historię swoją krwią, ale my również musimy dołożyć własną część”  – te słowa dowodzą, jak wielkie emocje przeżywali wtedy Białorusini.

W tamtą niedzielę protestujący wzięli udział w tradycyjnym marszu, lecz tym razem na cześć Ramana Bandarenki nazwali go po prostu „Wychodzę”. To ostatnie słowa, które napisał, zanim po raz ostatni wyszedł z domu. W niedzielę 15 listopada pod pomnikiem upamiętniającym Bandarenkę siły bezpieczeństwa zatrzymały ponad 100 osób, otoczywszy ludzi ze wszystkich stron. Sam poświęcony zmarłemu pomnik został bezdusznie zniszczony, a kwiaty, wieńce i zdjęcia Ramana – wyrzucone.

– Po rozproszeniu tego protestu my, mieszkańcy placu Przemian, zostaliśmy pojmani przez siławików i cicharów, którzy obstawili całą okolicę – wspomina Mikałaj. – Funkcjonariusze zażądali paszportów od osób mieszkających w najbliżej położonych domach. Przez cały wieczór i noc sprawdzali je, szukając „obcych”. Ci, którzy nie mieli przy sobie dokumentów, byli natychmiast zatrzymywani. Osoby, które właśnie przyszły z wizytą, bały się wychodzić z domów. To była prawdziwa okupacja.

– Byłam wśród tych, którym tego dnia udało się uciec przed siłami bezpieczeństwa. Mieszkańcy otworzyli wejście, a ja i moi przyjaciele wbiegliśmy do jednego z domów – wspomina Wiera. – Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że ludzie w kominiarkach zaczęli łapać uciekających, poprosiliśmy mieszkańców o wpuszczenie nas do swoich mieszkań. Ich reakcja była niesamowita: wpuszczali bez wahania, a potem ryzykowali, ukrywając nas do rana. Siedzieliśmy na podłodze, w ciemności, bojąc się ruszyć, żeby nie zdradzić naszej obecności. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że coś takiego wydarzy się w moim kraju, nie uwierzyłabym. A tak się stało. To wszystko to obóz koncentracyjny zwany Białorusią.

Po wiecu ku czci Ramana Bandarenki komisja śledcza wszczęła postępowanie karne na podstawie art. 342 Kodeksu karnego Republiki Białorusi „o organizowaniu akcji, naruszeniu porządku publicznego i czynnym w nich uczestnictwie”. Kolejna sprawa karna została wszczęta na podstawie art. 339 mówiącego o czynach chuligańskich. Władze skarżą się na „uszkodzenia infrastruktury miejskiej i pojazdów pracowników organów spraw wewnętrznych”. Nikt jednak nie spieszy się z poszukiwaniami morderców Ramana Bandarenki.

– Niedawno przeczytałem, że tylko na wojnie symbole są cenniejsze niż zasoby  – wspomina Ihar, mieszkaniec placu Przemian. – Po śmierci Ramana Bandarenki nasz dziedziniec stał się nie tylko symbolem zmiany i dobrosąsiedztwa, lecz także znakiem powszechnej konfrontacji i wiary. A dziś wszyscy wierzymy, że z pewnością wygramy.

„Nie zapomnimy, nie wybaczymy!”
Więcej informacji: Białoruś

W Arizonie, między Nogales a Sasabe, migranci mogą znaleźć schronienia po przekroczeniu granicy do Stanów Zjednoczonych. Schroniska te są prowadzone przez różne grupy i organizacje non-profit, które wspierają migrantów w stanie. Jeden z tych obozów, znany jako „Stary Obóz”, jest jednym z pierwszych utworzonych w tym rejonie.