PL | EN

Jak włoskie Capannori przestaje produkować śmieci

Czarne worki, pełne zmieszanych śmieci, które trudno jest poddać recyklingowi. Polski system gospodarki odpadami jest dziś stworzony tak, byśmy ich nie widzieli. Aby dokonać zmiany, musimy znaleźć gminę, która odważy się do nich zajrzeć.

Recycling połowy wyrzucanych śmieci – to cel, który w tym roku mają osiągnąć teoretycznie wszystkie kraje członkowskie Unii Europejskiej. Według ostatnich danych Eurostatu w Polsce do recyklingu trafia zaledwie 34% zebranych odpadów. Jesteśmy daleko za Niemcami (68%), Słowenią (58%), czy Litwą (48%). A i tak polscy aktywiści zwracają uwagę, że ministerialne dane, które przesyłane są do Unii, są zawyżone. 

– GUS podaje liczby z sufitu. Przeanalizowałem sprawozdania gmin i wynika z nich, że z ok. 12,5 mln ton odpadów, jakie rocznie produkujemy w Polsce, zaledwie 17,5% jest poddawane recyklingowi – mówi Paweł Głuszyński, ekspert odpadowy z Towarzystwa na rzecz Ziemi. 

Czyli mamy naprawdę dużo do zrobienia. A recykling to dopiero kolejny, trzeci, a więc dość odległy etap postępowania z odpadami. Zgodnie z unijnymi założeniami, które od końca 2015 r. przybliżają nas do stopniowego budowania gospodarki o obiegu zamkniętym, na samym szczycie hierarchii postępowania z odpadami jest prewencja, czyli dążenie do tego, by było ich jak najmniej, dalej – ponowne użycie, recykling i inne metody odzyskiwania odpadów, a na samym dole – wyrzucanie.

Jest w Europie taka gmina, której udaje się piąć w górę tej hierarchii w sposób niebywały.

Śmieciowa dieta cud

Zaczęło się od spalarni śmieci, która nigdy nie powstała. Pierwszy nie zgodził się na nią Rossano Ercolini, nauczyciel z podstawówki w Capannori, gminy na północy Włoch, która liczy 46 tys. mieszkańców. Wyszedł na ulicę z transparentem: „Nie spalajcie nam przyszłości”, który zaktywizował tysiące mieszkańców. Argumentów do dyskusji dodał dr Paul Connett, profesor chemii, ekspert w dziedzinie spalania oraz zero waste. Był rok 1997. Kolejni mieszkańcy zdawali sobie sprawę z zagrożeń związanych z powstaniem spalarni, ale też z potrzeby zajęcia się śmieciami. Nauczyciel stwierdził, że trzeba działać tak, by było ich jak najmniej. Stworzył pilotażowy program selektywnej zbiórki odpadów u źródła („drzwi do drzwi”), ruszył z kampanią edukacyjną, a w międzyczasie aktywnie wspierał inne miasta w protestach przeciwko powstawaniu spalarni. W 2007 r. zdołał przekonać radnych do podpisania Strategii Zero Waste. Capannori było pionierem nie tylko w tym względzie – to tutaj trzy lata później powstało pierwsze w Europie Centrum Badań Zero Waste. Dziś gmina ma jeden z najwyższych wskaźników segregacji odpadów w Europie – do śmieci zmieszanych trafia tylko 18%. Celem jest, by nie trafiało nic.

Co właściwie stało się w tej niewielkiej gminie?

Politycy Capannori pytani o przyczyny sukcesu gminy mówią o dwóch rzeczach: odbiór „drzwi do drzwi” i aktywne konsultacje z mieszkańcami. Zaangażowano ich do burzy mózgów, by myśleli, jak wspólnie dążyć do zero waste, do każdego domu wysłano ulotkę o segregacji, wielu domostwom zapewniono zestaw koszy do segregacji, kompostowniki i wiedzę, jak z nich korzystać, przeprowadzono też indywidualnie szkolenia, jak prawidłowo segregować śmieci. Tzw. waste ambassadors (ambasadorzy odpadów) świetnie sprawdzili się też w Wielkiej Brytanii (kampania Voice of Irish Concern for the Environment i Keep Britain Tidy) i kilku regionach Francji (wolontariusze stanowili część kampanii informacyjnej w 40 stowarzyszonych gminach należących do SCOM est Vendeen). 

System odbioru śmieci „drzwi do drzwi” zaczęto wprowadzać w małych miejscowościach, gdzie łatwiej o kontrolę, w 2010 r. objął całą gminę. Miasto informowało mieszkańców o efektach ich działań, przez co satysfakcja z segregacji rosła – dziś segreguje odpady 99% osób. Powstały sklepy, gdzie produkty sprzedaje się na wagę – makarony, oliwę, warzywa, lokalne napoje, a miasto oferuje zniżkę podatkową za rozwiązania wielorazowe i bezopakowaniowe. Są punkty napełniania mleka do własnych butelek, zasilane przez lokalnych rolników, dzięki czemu korzystają wszyscy: producenci, mieszkańcy i środowisko – bo unika się długiego łańcucha dystrybucji i związanego z nim transportu z wielkich mleczarni. Już w 2010 r. osiągnięto rewelacyjny wynik – 82% odpadów było segregowanych. 

Pionierzy z Capannori zbadali 18% odpadów, które trafiają do czarnego worka.

Czarny worek

Tradycyjne systemy gospodarki odpadami są pomyślane tak, by ochronić nas przed ich widokiem. Jak mówi profesor Paul Connett, ekspert od zero waste, „wysypiska śmieci grzebią dowody, a spalarnie je spopielają i emitują w atmosferę toksyczne pyły (a i my oddychamy szkodliwymi nanocząsteczkami, które mogą powodować raka)”. Aby dokonać zmiany, trzeba uczynić śmieci widzialnymi. 

W Capannori w 2010 r. powstało pierwsze w Europie Centrum Badań Zero Waste. Zajmuje jedno niewielkie pomieszczenie, ale efekty jego działań są imponujące, bo współpracuje z nim zespół specjalistów, m.in. techników gospodarki odpadami, profesorów uniwersytetów, ale też projektantów przemysłowych. Krok po kroku rozprawiają się ze śmieciami.

Najpierw przeprowadzili analizę czarnego worka, naszej domowej czarnej skrzynki, pełnej odpadów zmieszanych, z którymi nie wiadomo, co robić. To one generują największe koszty dla środowiska. Pobrali próbki z różnych gospodarstw w gminie (a trzeba pamiętać, że ich czarne worki były już wtedy bardzo mocno odchudzone) i okazało się, że worek wypełniają: skóra i tkaniny (16%), pieluchy (13%), odpady organiczne (ok.11%), a dalej różne rodzaje plastiku (w sumie 28%). Większość rzeczy wcale nie musiało lądować w śmietnikach, więc zaczęto myśleć, co z nimi zrobić.

Rok później powstał Ośrodek Ponownego Użytku, gdzie naprawić można to, co uszkodzone i puścić dalej w obieg – trafiły tam ponad 93 tony przedmiotów, m.in. mebli, butów, zabawek. Tam prowadzone są też szkolenia ze stolarki, tapicerki czy szycia, które wspierają ideę ponownego używania. Ercolini nazywa to miejsce „zieloną wyspą”.

– Rekordowe dane z Ośrodka pokazują, że nasza kultura się zmienia, częściowo dzięki polityce miasta. Dawniej ludzi wszystko wyrzucali, teraz zdają sobie sprawę, że ocalenie przedmiotów nie tylko działa na rzecz środowiska, ale też dla tych, którzy mogą je kupić za bardziej przystępną cenę.

Gmina promuje używanie pieluch wielorazowych – wręcza je rodzicom noworodków, dotuje zakup nowych. Są dostępne w lokalnych aptekach. 

W czarnym worku Włochów znaleziono też ogromne ilości kapsułek po kawie. Projektanci przemysłowi spotkali się więc z producentami Illy i Nespresso, by opracować kapsułki biodegradowalne lub wielorazowe. 

Capannori jest prawdziwym liderem śmieciowego odchudzania. W latach 2004-2013 każdy mieszkaniec zrzucił prawie 39% wagi czarnego worka. Gmina zainspirowała Europę. Na podobną drogę wkroczyło 400 samorządów w Europie. W Polsce – nikt. Mimo że w 2018 r. pięć organizacji ekologicznych zaproponowało samorządom pomoc w stworzeniu bardziej zrównoważonego systemu. 

Rozwiązania systemowe

– Chyba nie powinniśmy liczyć tylko na to, że to mieszkańcy lub samorządy przejmą inicjatywę? – pytam Piotra Barczaka, specjalistę ds. odpadów w Europejskim Biurze Ochrony Środowiska (EEB), która reprezentuje głosy ponad 150 ekologicznych organizacji pozarządowych.

– Oczywiście, nie tylko. Jednak potrzeba nam pioniera – uważa Barczak. – Gminy, która na polskim gruncie pokaże, że zmiana jest możliwa. Jestem przekonany, że pociągnie za sobą lawinę. Capannori to inspiracja, wiele zastosowań można wdrożyć od razu, inne, jak system Pay As You Throw (płacisz tyle, ile wyrzucasz), wymagają wcześniejszej edukacji. W rejonach Włoch, w których go wprowadzono, mikroczipy umieszczone na workach identyfikują odpady z mieszkańcami – jeśli wypełnią oni osiem worków rocznie, gmina wzywa ich do zapłaty za kolejne. Wskaźnik segregacji odpadów w tych miejscowościach osiągnął nawet 90%.

W artykule, który na Portalu Samorządowym dwa lata temu namawiał gminy do wstąpienia na drogę zero waste, eksperci tłumaczą, że wbrew obawom gmin – bycie eko się opłaca. Paweł Głuszyński z Towarzystwa na rzecz Ziemi, specjalizujący się w gospodarce odpadami, przyznaje, że choć na początku trzeba ponieść koszty inwestycyjne, a koszty odbioru śmieci mogą wzrosnąć, to gwałtownie spadają koszty zagospodarowania odpadów. Jeśli gmina zbierze czysty surowiec, to może on trafić prosto do recyklera, jest też bardziej atrakcyjny. 

Przykład Capannori to potwierdza. W 2009 r. rada miasta zaoszczędziła na przetwarzaniu śmieci ok. 2 mln euro. Wydała je na zmniejszenie o 20% podatku odpadowego na mieszkańca i budowę kompostowni, a w przedsiębiorstwie, które obsługuje region, zatrudniono 50 nowych pracowników. Wszystkim opłaca się, aby odpadów było jak najmniej – odpady najtańsze dla kieszeni nabywców, gminy i środowiska to te, które nigdy nie powstały.

Pytam Barczaka, czego, oprócz pionierskiej gminy, najbardziej brakuje w Polsce, aby pójść w stronę gospodarki o obiegu zamkniętym. 

– Rozwiązań systemowych, wdrażanych na poziomie krajowym, które wymuszają proekologiczne działania na producentach. Zgodnie z art. 8 ramowej dyrektywy odpadowej, która mówi o rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP), to on musi ponieść koszty zbiórki i recyklingu lub składowania czy spalania odpadów. A więc im trudniejszy i kosztowniejszy w recyklingu jest jego produkt, tym większa stawka ROP powinna obowiązywać producenta. Oczywiście koszty, które poniesie producent, będzie przerzucał na klienta. Ale klient to nie każdy mieszkaniec. Dziś ten, kto nie pije napojów gazowanych, płaci za to, co dzieję się z butelkami po nich. To system niesprawiedliwy ekologicznie i społecznie.

Istnieją rozwiązania systemowe, które sprawdzają się zawsze i wszędzie. Jedno z nich to system kaucyjny. 

Powrót do przeszłości

Wszystkie kraje unijne, które wprowadziły system zbiórki opakowań za kaucją, mają znacznie wyższe wskaźniki selektywnie zebranych odpadów, a co za tym idzie – recyklingu. Na przykład Niemcy, czy Litwa zbierają nawet 90% opakowań po napojach, Polska – nie więcej niż 40%. A rocznie produkujemy 4,6 mld butelek PET tylko dla wody mineralnej

– System kaucyjny to jeden z najskuteczniejszych instrumentów przeciwdziałania przenikaniu tworzyw sztucznych do środowiska. Według naszych badań jego wprowadzenie popiera 88% Polaków – mówi Joanna Kądziołka, członkini Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste, koordynatorka akcji „Wrzucam nie wyrzucam”. 

Jak to działa? Konsumenci płacą za napój dodatkową kwotę (w Niemczech 10-25 eurocentów, w krajach bałtyckich – 10 centów), którą dostają z powrotem, gdy przyniosą opakowanie do punktu odbioru w sklepie. Zwykle w sklepach stoją specjalne automaty, które sczytują kody produktów, a naliczone pieniądze można odebrać w kasie lub zrealizować w sklepie. Dzięki systemowi strumień zebranych opakowań jest czysty, a co za tym idzie – atrakcyjny dla firm zajmujących się recyklingiem. 

Część czytelników pewnie pamięta nie tak dawne czasy, kiedy mleko i śmietanę kupowało się w wielorazowych butelkach. Pytam Barczaka, kto właściwie zdecydował o tym, że już tak nie jest.

– Producenci – bo wielorazowość była dla nich mniej wygodna, mniej masowa, lokalna, bardziej detaliczna. Trzeba czyścić opakowania, koszty wewnętrzne rosną. Jednocześnie wpadli na pomysł jednorazowych opakowań, głównie dzięki plastikowi, rozszerzyli rynki zbytu, nie musieli się przejmować odbieraniem pustych opakowań. Nikt od nich tego nie wymagał, więc zrezygnowali z selektywnej zbiórki i zamiast tego opłacili tańszą utylizację, która obecnie kosztuje ich grosze, ale kieruje większość opakowań do składowania lub spalarni, przez co producenci nie ponoszą pełnych kosztów zewnętrznych związanych z cyklem życia ich produktów. 

Akcja „Wrzucam nie wyrzucam” rozprawia się z mitami, jakie narosły wokół systemu kaucyjnego, najważniejszy z nich: jest drogi. W rzeczywistości finansują go kieszenie producentów, sprzedaż zebranych odpadów, a także ok. 10% opakowań, za które klienci nie odbierają kaucji. Inny mityczny argument przeciw kaucjom to długie wdrożenie systemu. W praktyce tworzenie całego systemu, z rozmowami z producentami włącznie, trwa średnio cztery lata. Po uchwaleniu prawa wdrożenie nie zajmuje więcej niż dwa lata.

Opakowania wielokrotnego użytku mogą być użyte nawet 50 razy, a wyjątkowa cecha szkła sprawia, że przy przeróbce nie traci żadnych swoich właściwości. Owszem, szklane opakowania są cięższe w transporcie, ale dzięki temu nie będą podróżować na dalekie dystanse. 

– Wielorazowe opakowania wspierają lokalną gospodarkę i skracają obieg, to kolejny ich plus – mówi Barczak. – Najgorsza w konsumpcji jest jednorazowość, bo nie ma materiałów całkowicie ekologicznych. Ekologiczne są tylko systemy.

Trudno doszukać się minusów systemu kaucyjnego. Niektórzy zwracają uwagę na fakt, że zbieraniem porzuconych opakowań zajmują się najubożsi, bezdomni, przez co pozostają w kręgu wykluczenia. Inni uważają, że system polega na dobrowolności działania mieszkańców. Jednak doświadczenie 10 europejskich krajów pokazuje, że ludzie działają bardzo chętnie. 133 mln Europejczyków przynosi do sklepów zużyte opakowania. 

System kaucyjny to duży krok na drodze do gospodarki o obiegu zamkniętym, ale nie może być jedyny. Jest skąd czerpać inspirację do zmian – niektóre kraje bardzo odważnie kroczą w stronę zero waste. W ubiegłym roku Bali zakazało używania produktów jednorazowych, Nowa Zelandia – jednorazowych torebek, a pod koniec 2019 r. poszerzyła zakaz o trudny do recyklingu polichlorek winylu (robi się z niego m.in. opakowania na mięso, kubki czy opakowania na jedzenie na wynos). Od tego roku Włochy każą płacić producentom za każdy kilogram wprowadzonego na rynek plastiku 50 eurocentów.

– Potrzebny nam jest dobry system, który połączy różne elementy: ekoprojektowanie, zakupy do własnych opakowań, kaucję, dobre kompostowanie, selektywną zbiórkę. Jak w Capannori, tylko na większą skalę. System musi być inteligentny i elastyczny, byśmy nie utknęli w pułapce inwestycyjnej i mogli dopasowywać go do zmieniających się okoliczności – adaptować wielkość koszy, trasę śmieciarek, etc. – tłumaczy Barczak. – Na przykład Dania czy Szwecja od lat nie mogą przeskoczyć pewnego progu zbiórki odpadów, bo zablokował ich własny system. Spalarnie są podłączone do systemu ogrzewania miejskiego, muszą być więc stale zasilane kalorycznymi odpadami takimi jak plastiki czy papier. Zatem system oparty na spalaniu jest przeciwstawny zbiórce selektywnej i prewencji. My możemy skoczyć szybciej i dalej niż Skandynawia. Mamy szansę zaprojektować system mądrzejszy o wnioski wyciągnięte przez błędy popełnione przez innych.

Oczywiście zmiana wymaga wysiłku i nie jest łatwa, bo trzeba zmobilizować do niej mieszkańców. Ale innej drogi nie ma. Jak mówi Julián Ercolini, laureat prestiżowej Nagrody Goldmanów w dziedzinie ochrony środowiska:

– Nasza historia zero waste daje nadzieję, która rozlała się po całej Europie. Jeśli społeczność się organizuje, może stworzyć zrównoważone rozwiązania, które mogą przekształcić całe społeczeństwo.

Konsultacja merytoryczna tekstu:

  • Paweł Głuszyński z Towarzystwa na rzecz Ziemi

Źródła:

Artykuł został przygotowany w ramach konkursu „#MamyWspólneCele edycja 2019 r.” Partnerem konkursu był Santander Bank Polska S.A.