PL | EN

Były więzień polityczny: Ostatnie półtora miesiąca spędziłem w izolatce karnej w kolonii

Zmicier Furmanau, członek grupy inicjatywnej kandydatki na prezydenta Swiatłany Cichanouskiej, został zatrzymany jeszcze 29 maja 2020 r. podczas pikiety w Grodnie. Tego dnia doszło do prowokacji, po której rozpoczęły się zatrzymania. W tym czasie Zmicier zbierał podpisy osób popierających Cichanouską. Milicjanci podbiegli do niego, złapali go i na oczach jego rodziców, którzy również byli na pikiecie, zaciągnęli przez plac do samochodu.

Zmicier usłyszał wyrok dwóch lat pozbawienia wolności w kolonii karnej za rzekome organizowanie działań rażąco naruszających porządek publiczny. 21 października Zmicier wyszedł na wolność –  zgodnie z prawem białoruskim dzień w areszcie przed ogłoszeniem wyroku liczy się za półtora dnia, dlatego Furmanau był więziony przez rok i trzy miesiące. Jest jednym z niewielu więźniów politycznych, którzy zdążyli już odsiedzieć swoje wyroki. 

Zmicier Furmanau. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jak się pan czuje, będąc już na wolności?

Czuję się świetnie, ponieważ minęło już wystarczająco dużo czasu. Na początku oczywiście byłem zdezorientowany, nie rozumiałem, gdzie jestem i co się dzieje. Planuję odpocząć w sanatorium, ponieważ mój stan psychiczny i fizyczny nadal pozostawia wiele do życzenia. Kiedy czytam teraz o tym, jak ludzie są przetrzymywani w więzieniach i koloniach, myślę, że miałem szczęście.

Dlaczego?

Usłyszałem wyrok krótszy od tych, które teraz otrzymują więźniowie polityczni. Pobyt w kolonii nie nadszarpnął też zbytnio mojego zdrowia. Prawdopodobnie wpłynął na to fakt, że ostatnie półtora miesiąca spędziłem w zimnej izolatce. W nocy musiałem wstawać trzy–cztery razy, żeby ćwiczyć, i w ten sposób się rozgrzewałem.

Wróćmy do samego początku: jak dołączył pan do sztabu Cichanouskiego [później Cichanouskiej – przyp. red.]? Czy znał pan wcześniej kandydata na prezydenta i czy spodziewał się pan, że w ogóle zostanie zatrzymany?

Wiosną 2020 r. rozpoczęła się pandemia, i miałem trudności ze znalezieniem pracy. Zacząłem więc zbierać podpisy, korzystając z wolnego czasu. Wcześniej interesowałem się oczywiście polityką, ale nie podejmowałem żadnych działań.

Kiedy się dowiedziałem, że Siarhiej planuje kandydować na prezydenta, zdecydowałem, że spróbuję się zarejestrować w grupie inicjatywnej. Złożyłem wniosek i zostałem koordynatorem grupy w Grodnie. Do moich zadań należało nie tylko zbieranie podpisów, lecz także ich późniejsze przekazywanie do lokalnej komisji wyborczej. Ale sprawy potoczyły się inaczej. Zostaliśmy porwani.

29 maja 2020 r. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jak mijał czas w areszcie? Jak dowiedział się pan o sierpniowych wydarzeniach? Czy wiedział pan, jak zakończyły się wybory, że są protesty?

Oczywiście niektóre informacje do mnie docierały. Ale nie wiedziałem, że setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, że nadchodzą zmiany w społeczeństwie, że ludzie zaczynają przejawiać solidarność, pomagać sobie nawzajem. Sam odczuwałem wsparcie z zewnątrz, kiedy byłem w areszcie, a potem w kolonii. 

Informacje pochodziły z trzech źródeł: listów, gazet i od adwokatów. Po więzieniach krążyły plotki. Kiedy przychodzi nowicjusz, może coś opowiedzieć, ale  takich ludzi zasadniczo nie kierowano do mojej celi, administracja wybierała apolitycznych.

Czyli celowo oddzielano „politycznych” od „niepolitycznych”, aby nie wymieniali się informacjami?

Tak. Na Waładarce [areszt przy ul. Waładarskaha w Mińsku – przyp. red.] nie było już miejsc, więc musieli czasami mieszać te dwie grupy. W grodzieńskim więzieniu politycznych było bardzo mało, siedziałem z jednym przez miesiąc.

Był też chłopak z Grodna, którego przeniesiono z innej celi. Mieliśmy wspólne tematy, ponieważ pochodzimy z tej samej dzielnicy i chodziliśmy do tej samej szkoły. W końcu jednak oficer – pomimo moich próśb – uznał, że trzymanie nas razem jest zbyt ryzykowne.

Jeśli dobrze rozumiem, latem 2020 r. Waładarka szybko się przepełniła, więc trzeba było przenosić więźniów w inne miejsca?

Mnie przeniesiono z Waładarki do aresztu w Żodzinie w związku ze śledztwem w mojej sprawie. Siedziałem bez żadnych wezwań do śledczego, wyciągnęli ze mnie jakieś minimalne zeznania i już więcej o nic nie wypytywali. Najwyraźniej zrozumieli, że nie mam nic do powiedzenia. Nie popełniłem żadnych przestępstw i nie mogłem zeznawać. Spędziłem trzy i pół miesiąca w Żodzinie, a potem wróciłem do Waładarki, aby zamknąć przed procesem swoje sprawy i zapoznać się z materiałami. A miesiąc później zostałem przeniesiony do Grodna, ponieważ miał się rozpocząć proces.

Gdzie, jeśli  w ogóle można tak powiedzieć, było panu najlepiej?

W izolatce przy Akrescina znalazłem się w wyjątkowej sytuacji. Przebywałem tam od 30 maja do 3 czerwca 2020 r. Trafiłem do sześcioosobowej celi, gdzie wszystkie łóżka były zaścielone. Mogłem pożyczać, co chciałem, przykrywałem się dwiema lub trzema kołdrami, ponieważ było chłodno. Zbieranie podpisów i jeżdżenie po miastach bardzo mnie zmęczyło i przez te trzy dni praktycznie cały czas spałem, nikt mnie o nic nie pytał ani niczego ode mnie nie chciał.

Potem w każdym kolejnym miejscu uwięzienia warunki były coraz gorsze. Ostatnie półtora miesiąca spędziłem w izolatce karnej w kolonii, i to był najgorszy etap mojej odsiadki. Nie dają tam niczego do spania, po prostu kładziesz się na nagich deskach z metalowymi narożnikami. To był ten moment jesieni, kiedy jest już zimno, ale cela nie jest jeszcze ogrzewana. Do tego z izolatki nie można wychodzić na spacery.

Jak przetrwać w takich warunkach, kiedy przez długi czas pozostaje się sam na sam ze sobą i , a jednocześnie ciągle odczuwa się presję?

Kiedy jest zimno, musisz ćwiczyć szybko i wykonywać więcej powtórzeń. Z tego powodu pojawia się ciągłe uczucie głodu, a jedzenia zaczyna brakować. Na człowieka wpływają dwa negatywne czynniki: zimno i głód.

Przed samotnością mogą uratować tylko myśli. Można się skupić na planach lub dotychczasowym życiu. Problem polega na tym, że te myśli również kiedyś się kończą. Może nie każdy tak ma, ale mnie się wydawało, że dotarłem do punktu, w którym rozważyłem wszystko po kilka razy, i po prostu nie miałem już o czym myśleć; w głowie zostaje wtedy pustka. Prawdopodobnie akurat w tym momencie ludzie szaleją, ale ja zdałem sobie sprawę, że trzeba robić cokolwiek: częściej myć podłogę w celi, pisać na ścianie menu  drutem wystającym z zepsutego dzwonka, który ma przywoływać kontrolera, zacząć się opiekować zwierzakiem – siedzącym w kącie pająkiem, za którego można dostać dodatkowy dzień w izolatce. Listy i książki są w odosobnieniu zabronione.

Czy do kolonii lub aresztu listy przychodziły regularnie, czy też ciągle były z tym jakieś problemy?

Kiedy byłem w Waładarce lub Żodzinie, dostałem ok. 30% listów. Reszta pewnie poszła do kosza, to można zauważyć, bo ludzie numerują listy, które piszą do więźniów. Najwyraźniej administracja nakazała niszczyć niektóre przesyłki. Zgodnie z prawem funkcjonariusze powinni sporządzać akty niszczenia i przejmowania korespondencji, ale nie otrzymałem takich dokumentów. 

Z pięciu listów, które wysłałem rodzicom z Żodzina we wrześniu ubiegłego roku, dotarł tylko jeden. W grodzieńskim więzieniu wszystko było w porządku aż do wiosny tego roku, kiedy pojawiły się przepisy dotyczące ekstremizmu. Po ich wprowadzeniu zaczęto przycinać listy, czyli niszczyć jedynie ich część.. Tylko raz dostałem akt zniszczenia, ponieważ znaleziono w liście coś „ekstremistycznego”. Wysłała go moja dziewczyna, która była już wtedy za granicą.

Wolha Karakina, dziewczyna Zmiciera podczas protestu w Wilnie. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Czy uznanie za więźnia politycznego w Białorusi lub status więźnia sumienia Amnesty International, który pan ma, wpłynęły na pana traktowanie w więzieniu?

Administracja mówi, że nie ma to wpływu na stosunek do więźnia, ale oczywiście jest inaczej. Kierownictwo więzień chce pokazać, że nie ma znaczenia, kto będzie u władzy, a funkcjonariusze rzekomo po prostu wykonują swoją pracę. Ale tak nie jest. Wszystko ma wpływ na los więźnia: i status, i sposób, w jaki społeczeństwo reaguje na jego uwięzienie. Jeżeli jesteś zwykłym aresztantem, nie więźniem politycznym, nie więźniem sumienia, to oczywiście nikt nie zwróci na ciebie uwagi, a jeśli coś się stanie, nikt nie będzie się tym przejmować. Kiedy społeczeństwo interesuje się sprawą, administracja oczywiście stara się nie dopuścić do jakichkolwiek problemów.

Stosunek zwykłych aresztantów do więźniów politycznych jest różny. Ktoś zgadza się, że dzieje się bezprawie, ktoś mówi, że go to nie obchodzi. To samo dotyczy samych więźniów politycznych. Są przypadki, w których ludzie zaczynają zmieniać zdanie. Najpierw mówili, że są „przeciw”, za co dostali wyroki, a potem nagle zaczęli mówić, że są przeciwko wszystkim „zmaharom” [obraźliwe określenie protestujących – przyp. red.]. Słyszałem to również pod moim adresem. 

Czy dostawał pan listy dotyczące ułaskawienia?

Tak, dostałem taką propozycję od Waskrasienskaha [były więzień polityczny i pracownik sztabu Wiktara Babaryki, obecnie współpracujący z rządem – przyp. red.], ale oczywiście nie podpisałem się pod tym, ponieważ po pierwsze, nie przyznałem się do winy, bo nie popełniłem przestępstwa, a po drugie, nie mógłbym prosić o ułaskawienie, skoro niczego nie zrobiłem.

W więzieniu odbył pan głodówkę. Co było  jej przyczyną i jak mijały dni strajku? Czy administracja zmieniła wtedy do pana stosunek?

Zacząłem strajk głodowy po tym, jak zostałem wpisany na listę osób niebezpiecznych wg kierownictwa aresztu. Uznano, że mam skłonność do atakowania funkcjonariuszy i brania zakładników. Powiedzieli mi to po ośmiu miesiącach od zatrzymania, czyli w lutym tego roku. To było dziwne, bo powołali się na niewłaściwy artykuł, a podejrzenia dotyczące art. 364 kk RB [Przemoc albo groźba użycia przemocy wobec funkcjonariusza organów wewnętrznych – przyp. red.] zostały usunięte jeszcze przed Nowym Rokiem. W końcu i tak zostałem wpisany na listę, podobnie jak inni więźniowie polityczni.

Rozumiem, po co zrobiono to wszystko, ale mimo to zdecydowałem się opowiedzieć o tym problemie. Na jednej z rozpraw zapowiedziałem strajk głodowy. Chciałem, aby społeczeństwo wiedziało, że ludzie są umieszczani na listach osób niebezpiecznych bez żadnego powodu.

Kiedy kazano mi zakończyć strajk, mówiłem, że zrobię to, gdy usuną mnie z listy. Powiedziano, że zostanę z niej skreślony, ale dopiero w kolonii dowiedziałem się, że wpisano mnie dodatkowo na listę osób jako „skłonny do działalności ekstremistycznej i destrukcyjnej”.

Jaki spędza się czas w areszcie lub kolonii?

Rozkład dnia jest ustalony, jak w wojsku: o 6 rano pobudka, o 10 wieczorem sen. Różnica jest tylko taka, że nie trzeba sprzątać ani chodzić na strzelnicę. Ciągle jesteś w celi, dostajesz jedzenie zgodnie z rozkładem dnia. Jest jeszcze czas wolny, kiedy włączają gniazdka i można zrobić herbatę lub kawę. Każde więzienie ma inny harmonogram.

Jeśli chodzi o relacje z innymi aresztantami, prawdopodobnie tylko dzięki uwadze opinii publicznej administracja postanowiła nie pogarszać sytuacji. Nie miałem problemów ze współwięźniami, byłem w celi z normalnymi ludźmi. W problemy można wpaść też z własnej winy, ale ja jestem osobą bezkonfliktową i zawsze idę na kompromis i negocjuję, jeśli pojawią się trudności.

Czy więzienie w ogóle czegoś uczy? Czy daje jakieś nowe umiejętności albo pozwala spojrzeć na sytuację w kraju lub na ludzi?

To gorzkie doświadczenie. Można żyć bez niego i nie chciałbym, aby ktokolwiek doświadczył czegoś takiego jak ja, ale nawet w więzieniu nie można myśleć, że to koniec. W rzeczywistości da się tam również normalnie istnieć. Wszystko zależy od ciebie.

W społeczeństwie panuje przekonanie, że w więzieniach mordują lub krzywdzą ludzi. Oczywiście takie sytuacje się zdarzają, ale są to bardzo rzadkie i skrajne przypadki. Teraz administracja raczej nie decyduje się na takie kroki jak podczas sierpniowych wydarzeń. Zasadniczo wywiera się presję psychiczną, o wiele trudniejszą do zniesienia.

W moim przypadku wymyślono powody, by umieścić mnie w izolatce od razu po przeniesieniu do kolonii i po kwarantannie. Mogę tylko snuć domysły, ale przypuszczam, że zrobiono to, aby nie kierować mnie do konkretnego oddziału w kolonii, w której jest ok. 60 osób, wśród których są także polityczni. Mógłbym się z kimś porozumieć, a to niosło ze sobą ryzyko.

Czy domyśla się pan, dlaczego przyjęto taką strategię?

Kiedy funkcjonariusze mają traktować kogoś źle, zazwyczaj jest to rozkaz z góry. Jeśli coś stanie się z więźniem, odpowiedzialność spada na administrację. Dlatego kierownictwo nie podejmuje ryzykownych działań, jeżeli nie dostanie rozkazu, do którego mogłoby się później odnieść. Powtarzam, że miałem szczęście, nie stwarzałem nikomu problemów, i mnie też nie stwarzano.

Wiadomość o którym wydarzeniu z zewnątrz była dla pana najbardziej szokująca?

Było wiele takich momentów. Pamiętam wieści o śmierci Witolda Aszuraka [więzień polityczny, zmarł 21.05.2021 – przyp. red.] w kolonii, w izolatce. Byłem praktycznie w tych samych warunkach i rozumiałem, dlaczego jego serce się zatrzymało. Może nie wytrzymał takiego wysiłku fizycznego.

Ludzie są zabijani zarówno na wolności, jak i w więzieniach, zawsze tak będzie, ale każdą śmierć przepuszcza się przez siebie. To trudne, ponieważ doświadcza się na własnej skórze tego, co przeszła dana osoba.

Czy po wyjściu z więzienia zauważył pan, jak zmienił się kraj?

Zdawałem sobie sprawę, że wychodzę warunkowo, że w każdej chwili mogę zostać ponownie uwięziony, jeśli zechcą albo uznają, że nie poprawiłem się wystarczająco. Chciałem mówić prawdę i zrozumiałem, że w obecnych realiach jest to niebezpieczne. Tylko za to mogą mnie znowu wsadzić.

Nie byłem wtedy w stanie ocenić sytuacji w kraju. Po wyjściu na wolność pozostałem w Białorusi tylko sześć godzin, następnego dnia byłem już w Kijowie. Teraz czytam wiadomości i rozumiem, że sytuacja się pogarsza, że reżim nadal istnieje, co dziwne, i ma się dobrze. Ale solidarność nigdzie nie zniknęła, tylko zeszła do podziemia. Wciąż się trzyma i myślę, że nasi ludzie będą gotowi ponownie się zjednoczyć, kiedy będzie trzeba.

Podczas protestu w Wilnie. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Czy uważa pan, że represje potrwają jeszcze długo?

Wszystko, co złe, kiedyś się kończy, pytanie tylko, kiedy to się stanie, czy dojdzie do tego za naszego życia. Jest nadzieja. Są przesłanki w postaci sankcji, to wszystko wpływa na to, że reżim upadnie. Zawsze istnieje jednak jakieś „ale”.

W więzieniu na początku było łatwo, a potem coraz gorzej. Nigdy nie myślałem, że sytuacja może się jeszcze bardziej pogorszyć, ale za każdym razem czekała mnie przykra niespodzianka. Tak jest teraz z wiadomościami. Za każdym razem zastanawiasz się, ile jeszcze razy można przebić dno. Kiedy siedziałem, doszedłem do wniosku, że nie można uznać, iż jest to najgorsza sytuacja, zawsze może być gorzej. Tak jak w życiu. Tak samo działa to w drugą stronę.

Teraz przyjechał pan do Wilna. Zostanie pan tam na dłużej czy planuje pan wrócić do Białorusi?

Myślę, że tutaj, podobnie jak w innych krajach, wszyscy Białorusini wiedzą, że prędzej czy później wrócą do domu, ja także.

Czy planuje pan zajmować się aktywizmem w Wilnie?

Już działam, mówiąc prawdę o tym, co mi się przydarzyło. Chodzę też na akcje wspierające więźniów politycznych w Białorusi. Nie jestem jeszcze gotowy na więcej. Muszę wypełnić próżnię informacyjną, która powstała podczas mojego pobytu w więzieniu, poznać wszystkie szczegóły każdej sprawy. Zanim poszedłem na akcję pamięci Ramana Bandarenki, wiedziałem tylko ogólnie, że ktoś go zabił, ale zagłębiłem się w temai zrozumiałem, że naprawdę trzeba uczcić pamięć tego człowieka, bohatera Białorusi.

Nie mogę zapomnieć regeneracji. Muszę się podleczyć zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Tam zobaczę, w którym kierunku powinienem ruszyć. Muszę też znaleźć pracę, czym obecnie się zajmuję.

Czy spotkał się już pan ze Swiatłaną Cichonouską?

Tak, widzieliśmy się kilka tygodni temu w biurze. Wybierałem się na wywiad dla kanału Kraj do Życia, a Swiatłana tam przyjechała. Widzieliśmy się po raz pierwszy i wreszcie się poznaliśmy. Mogę stwierdzić, że wszystko, co robiłem, rejestracja, zbieranie podpisów, nie było na marne. Swiatłana jest osobą godną, jest przedstawicielką ludu i przywódczynią swojego narodu.

Ze Swiatłaną Cichanouską. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Więcej informacji: ArtykułyBiałoruś

W Arizonie, między Nogales a Sasabe, migranci mogą znaleźć schronienia po przekroczeniu granicy do Stanów Zjednoczonych. Schroniska te są prowadzone przez różne grupy i organizacje non-profit, które wspierają migrantów w stanie. Jeden z tych obozów, znany jako „Stary Obóz”, jest jednym z pierwszych utworzonych w tym rejonie.