PL | EN

Koniec lata w Krynkach

Moje podlasko-białoruskie wakacje dobiegają końca, kiedy jadę z południa na północ, z okolic Hajnówki do Krynek. Postronnemu obserwatorowi ten białoruski kąt przy północno-wschodniej granicy Polski może się wydawać malutki, ale do pokonania mam ponad 100 km. Jadę blisko granicy z Białorusią, drogami, które prowadzą przez podlaskie wioski i niewielkie miasteczka. Narew, Michałowo, Gródek. Mniej tu pól, więcej łąk, lasów. Na horyzoncie widać drewniane chaty i stodoły. Nad Gródkiem wznoszą się niemal jak w jakimś starosłowiańskim podaniu wielkie złote kopuły cerkwi, widać ją na horyzoncie z odległości kilku kilometrów. 

Podlaskie gospodarstwo. Zdjęcie: Kamil Jasiński

Jesień w tym roku przyszła szybko, więc chociaż to jeszcze sierpień, jest chłodno, w powietrzu czuć wczorajsze deszcze. Za chwilę poczuje je także mój samochód, bo ostatni fragment drogi, kilkanaście kilometrów z Walił do Krynek, to rozmoknięta droga gruntowa, którą pokonuję z niemałym trudem, walcząc, by koła nie ugrzęzły w błocie. 

Krynki to małe miasteczko niemal przy samej granicy. Mieszka tu dzisiaj niespełna 2,5 tys. osób, a faktycznie może jeszcze mniej, bo oficjalne statystki liczą przecież meldunki. Początki miasteczka sięgają XV w., kiedy to Krynki powstały, a potem rosły w siłę, bo leżały na szlaku z Krakowa do Grodna. Gościli tutaj królowie polscy i wielcy książęta litewscy, odbywały się ważne narady możnych tamtej epoki. Parę wieków później w Krynkach zaczęli się osiedlać Żydzi i miasteczko z biegiem czasu stało się prężnym, tętniącym życiem sztetlem. Liczba mieszkańców przed I wojną światową dochodziła do 10 tys. Miasto żyło z włókiennictwa, garbarstwa i pomniejszych rzemiosł. Mieszkali tu Żydzi, Białorusini, Polacy, Litwini, Rosjanie, wyznawcy religii mojżeszowej, katolicy, prawosławni, muzułmanie, protestanci, ateiści. Prawdziwy tygiel. I wojna światowa przyniosła miastu zniszczenia i zapaść, w międzywojniu mieszkańcy emigrowali za granicę. Z 10 tys. została może połowa. Ostateczny upadek nastąpił wraz z II wojną światową. Krynkowscy Żydzi zostali zamordowani w obozie w Treblince. Nowa rzeczywistość polityczna wyznaczyła kilka kilometrów na wschód od miasteczka granicę państwową, odcinając Krynki od handlowego i gospodarczego zaplecza, przerywając szlak, z położenia na którym miasto zawsze czerpało zyski. 

Prawosławne krzyże podpowiadają, że nie jesteśmy już w takiej zwyczajnej Polsce. Zdjęcie: Kamil Jasiński

W Krynkach wciąż można dostrzec ślady dawnej świetności. Liczne jak na rozmiary miasteczka zabytki, wśród których podróżny znajdzie świątynie wielu wyznań, układ przestrzenny zaprojektowany przez Antoniego Tyzenhauza ze słynnym rondem, do którego zbiega się aż 12 miejskich ulic – wszystko to przypomina o randze i kulturowym splocie, który kształtował krajobraz tej ziemi. Ale zniszczone w czasie wojny i wyludnione miasto nigdy nie odzyskało dawnego blasku. W 1950 r. Krynki zostały zdegradowane, prawa miejskie odzyskały dopiero w 2009 r. Z większych przedsiębiorstw mieści się tutaj znana w całym regionie rozlewnia wody mineralnej i oranżady „Krynka”. Miasto otaczają tereny rolnicze, powoli rozwija się turystyka, choć trudno się oprzeć wrażeniu, że mniej tu magii Podlasia, a więcej melancholii pogranicza. 

Dominująca w krajobrazie architektura drewniana to jeden z wyróżników regionu. Zdjęcie: Kamil Jasiński
Trudno wyobrazić sobie podlaską wieź bez bocianich gniazd. Zdjęcie: Kamil Jasiński

Kieruję się na jedną z tych 12 ulic odchodzących od centralnego placu na ulicę Sokólską. Pod numer dziewiąty. Pod tym adresem mieszkał najsłynniejszy białoruski pisarz z Podlasia – Sokrat Janowicz. Od paru lat dom ma odmalowaną na szaro szalówkę i kontrastujące żółte ramy okien. Można go rozpoznać z daleka. W senny, zamglony sobotni poranek na podwórku panuje spory ruch: ktoś wchodzi do domu, ktoś z niego wychodzi, w ogrodzie ludzie w grupkach piją kawę, palą papierosy, rozmawiają, śmieją się. Za chwilę zacznie się XXI Trialog, impreza, którą zapoczątkowali Sokrat Janowicz i założone przez niego stowarzyszenie „Villa Sokrates”. Początkowo były to wydarzenia stricte literackie, gdzie spotykały się wątki polskie, białoruskie i europejskie. Stąd nazwa – Trialog. Z czasem zaczęli się na nich pojawiać także działacze polityczni, bo i sam Janowicz nie stronił od polityki – był pierwszym przewodniczącym Białoruskiego Zjednoczenia Demokratycznego, jedynej partii politycznej mniejszości białoruskiej w powojennej Polsce. 

Od śmierci Janowicza w 2013 r. Fundacja Villa Sokrates kontynuuje jego dzieło, ale formuła Trialogu – jak tłumaczy mi prezes fundacji, malarz Leon Tarasewicz – została rozszerzona o inne dziedziny: o teatr, sztuki wizualne, muzykę. Tegoroczny Trialog odbywa się pod hasłem „Białoruś to kobieta”. Wszystkie panelistki to kobiety, Białorusinki – pisarki, artystki, polityczki, ekspertki. Leon Tarasewicz mówi, że na pomysł, żeby Trialog oddać kobietom, wpadli już parę lat temu. Pandemia pokrzyżowała plany, w 2020 r. impreza się nie odbyła. Ale mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zazwyczaj jest organizowana, czyli na przełomie sierpnia i września, w Białorusi trwała rewolucja, w której kobiety odegrały kluczową rolę. Pomysł na kobiecy Trialog zyskał nowy wymiar. Tak jak wiele innych białoruskich inicjatyw na Podlasiu.

Zdjęcie: Adam Gut, archiwum Fundacja Villa Sokrates

Kiedy na scenie Trialogu trwa dyskusja, na podwórku Villi Sokrates rozmawiamy z Leonem Tarasewiczem o końcach i nowych początkach. 

„Nie ma końca. Kiedy jedni schodzą ze sceny, to znajdują się nowi. W przyrodzie nie ma pustego miejsca. Dobrze, że są nowe idee, nowe projekty, nowy oddech. Tak jak festiwal Tutaka, który zastąpił Basowiszcza. Od wielu lat to był taki triumwirat kulturalny: Basowiszcza, Trialog i Jesień Bardów. Nawet gdy jedno się skończy, to na jego miejsce przyjdzie coś innego. Bo człowiek nigdy nie przestaje tworzyć. Kiedy myśleliśmy o Trialogu, wiedzieliśmy, że trzeba zrobić imprezę poświęconą kulturze wyższej. Białoruś potrzebuje, żeby przetrwała inteligencja, która będzie w przyszłości niezbędna do budowania prawdziwego państwa białoruskiego”. 

Leon tarasiewicz. Zdjęcie: Adam Gut, archiwum Fundacja Villa Sokrates

Pytam Leona Tarasewicza także o to, co, jego zdaniem, białoruska rewolucja 2020 r. zmienia dla podlaskich Białorusinów. 

„My, Białorusini na Podlasiu, jakoś przeżyliśmy wiele lat bez wsparcia tamtej Białorusi i nadal będziemy żyć bez niej. W Krynkach zorganizowaliśmy swój Piemont, gdzie spotykają się ludzie z tej i z tamtej strony, którzy zajmują się kulturą. Co prawda, osoby, które występują w tym roku, choć pochodzą z tamtej strony, zazwyczaj już tam nie mieszkają, są na emigracji. Ktoś krócej, ktoś dłużej. Dlatego za rok planujemy poświęcić Trialog uchodźcom politycznym”. 

Nie mogę się powstrzymać i nie zapytać o to, jak to jest być w Polsce uznanym artystą – ot, chociażby najnowsze dzieło malarza będzie zdobić polski pawilon na wystawie Expo w Dubaju – właściwie to być artystą światowej rangi, a jednocześnie nie być Polakiem w sensie etnicznym i mówić o tym otwarcie przy każdej okazji. 

„To nie ma znaczenia. Może ma znaczenie w Białymstoku, ale jeśli chodzi o Polskę, o inne kraje, po prostu jesteś artystą. Tylko ciągnie się za mną jak przekleństwo to, że piszą o mnie, np. w encyklopedii: Leon Tarasewicz jest białoruskiego pochodzenia. A kto by napisał, że np. Jarosław Modzelewski jest pochodzenia polskiego? Artyści to często ludzie dwóch albo i trzech kultur, bo takie osoby mają w sobie ten niepokój, dobrze rozumieją różnice, wyłapują charakterystyczne cechy, łącząc je i wzbogacając”. 

Wśród tegorocznych panelistek Trialogu są m.in. poetki Taciana Niаdbaj i Waleryja Kustawa, artystka i aktywistka Lesia Pczołka, politolożka Natalia Wasilewicz i Wolha Kawalkowa, współpracowniczka Swiatłany Cichanouskiej i członkini Rady Koordynacyjnej ds. Przekazania Władzy na Białorusi. Podpytuję w przerwach, czy nie wydawało im się dziwne zaproszenie do Krynek, malutkiego, nieco zapomnianego przez Boga i ludzi miasteczka, w którym poza Villą Sokrates raczej próżno dziś szukać białoruskiej kultury. Śmieją się, niektóre już tu bywały, niektóre są po raz pierwszy, ale miały styczność z podlaskim środowiskiem białoruskim, więc jechały na Trialog chętnie, mimo że to daleka droga, z wieloma przesiadkami. W Krynkach nie ma stacji kolejowej, autobusy z Białegostoku nie jeżdżą często. 

Jedyny mężczyzna na scenie tegorocznego, kobiecego Trialogu to Mikołaj Wawrzeniuk, białoruski dziennikarz z Białegostoku. 

„Początkowo to były spotkania białoruskich pisarzy i tłumaczy z ich kolegami z Polski, z Europy – wspomina. – Zamknięte dla publiczności, uczestniczyło w nich po kilkanaście osób. Tak je sobie wymyślił Sokrat Janowicz. Obecne Trialogi mają inną formułę. Oprócz dyskusji odbywają się wystawy sztuki współczesnej, koncerty, spektakle teatralne. I najważniejsze – są to spotkania otwarte. Pamiętam, jak kiedyś jeden z uczestników Trialogu chciał przygotować wystąpienie na kartce. Leon Tarasewicz stanowczo zabronił mu pisania referatu: «Niech cię ręka boska broni! To ma być swobodna wymiana myśli, poglądów». Ta sytuacja chyba najlepiej opisuje charakter tych spotkań: debatujemy o tym, co nas boli, interesuje, czego chcemy się dowiedzieć, co przeczytać, obejrzeć, zrozumieć. Nie ma głupich pytań, nie zawsze są odpowiedzi. Ale zawsze po Trialogach czuję niedosyt poznawczy, pomimo tego że za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego. Wyjeżdżam obciążony (wirtualną) listą lektur do przeczytania, filmów czy wystaw do obejrzenia, spraw do przemyślenia”.

Zdjęcie: Adam Gut, archiwum Fundacja Villa Sokrates

Wśród tegorocznej publiczności można wypatrzeć naukowców z białostockiego uniwersytetu, dziennikarzy lokalnych mediów, białoruskich działaczy z Podlasia. Są znajome twarze, bo za sprawy techniczne i audiowizualne odpowiada Paweł Stankiewicz z Tutaki, są też Julia i Źmicier Kościnowie. Przyjechała Anda Rottenberg, przyjaciółka Leona Tarasewicza, i poseł Paweł Kowal, od dawna bliski Villi Sokrates i jej inicjatywom. Ze względu na obostrzenia sanitarne tegoroczna impreza odbywa się na świeżym powietrzu, na niewielkim placyku obok podwórka Villi Sokrates. Czasem jeden czy drugi mieszkaniec Krynek zatrzyma się na chwilę, by posłuchać, o czym tu mówią. Ale widać, że to impreza elitarna, jednocząca wykształconych i świadomych Białorusinów i Białorusinki w debacie o przyszłości białoruskiej kultury i państwowości. 

Alina Wawrzeniuk, żona moderatora dyskusji Mikołaja, jest nauczycielką języka białoruskiego w jednej z białostockich szkół. Uczniowie, którzy wyszli spod jej skrzydeł, nie mogą się nachwalić jej otwartości, zaangażowania, pracowitości. Zaraża białoruskością, pokazuje bogactwo i potencjał kultury oraz języka. 

„Od kiedy Trialogi mają otwartą formułę, uczestniczę w nich co roku – mówi. – Mogę tu skonfrontować swoje przemyślenia o «wczoraj i dzisiaj» Białorusi. Czekam na nie z niecierpliwością i nadzieją na kolejne odkrycia intelektualne oraz towarzyskie. Dzięki Trialogom poznałam wiele ciekawych osób. Dla mnie, jako nauczycielki języka białoruskiego, Trialogi są najważniejszą imprezą białoruską, inspirującą mnie do pracy. Dają nadzieję na lepsze jutro”.

Podczas gdy w Krynkach Białorusini, obarczeni doświadczeniem niespełnionej rewolucji 2020 r., w serdecznej atmosferze dyskutują o swojej przyszłości, polska opinia publiczna nie interesuje się już tak bardzo losami Białorusi. Oczy całego kraju skierowane są na wioskę położoną zaledwie kilka kilometrów od Krynek. Na Usnarz Górny. To tam, na granicy polsko-białoruskiej, otoczeni z obu stron kordonami służb, od wielu dni koczują uchodźcy z Afganistanu i Iraku. Gdy kończę pisać ten tekst, trwa już stan wyjątkowy, który pozbawił media i organizacje pozarządowe możliwości niesienia pomocy uchodźcom. Wydaje się, że lepsze jutro dla Podlasia i Białorusi oddaliło się na bliżej nieokreślony czas. 

Zdjęcie: Adam Gut, archiwum Fundacja Villa Sokrates
Zdjęcie: Adam Gut, archiwum Fundacja Villa Sokrates
Zdjęcie: Adam Gut, archiwum Fundacja Villa Sokrates


Projekt dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Fundacji Solidarności Międzynarodowej ani Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Więcej informacji: Artykuły

W Arizonie, między Nogales a Sasabe, migranci mogą znaleźć schronienia po przekroczeniu granicy do Stanów Zjednoczonych. Schroniska te są prowadzone przez różne grupy i organizacje non-profit, które wspierają migrantów w stanie. Jeden z tych obozów, znany jako „Stary Obóz”, jest jednym z pierwszych utworzonych w tym rejonie.