Stambuł: Patrzymy na sondaże. Wróżymy z fusów pływających w filiżankach tureckiej kawy. Rozmawiamy nawet z taksówkarzami. Turcja idzie dziś na wybory. Według wielu osób ważyć się będzie przyszłość demokracji w tym kraju i nie jesteśmy pewni, czego spodziewać się po wyniku głosowania.
To wyjątkowa rywalizacja polityczna. Z wielu powodów przekroczyła najśmielsze wyobrażenia. Po pierwsze, zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne, odbędą się tego samego dnia, co jest precedensem na skalę światową. We Francji na przykład, w której również rządzą parlament i prezydent o silnej legitymacji wykonawczej, wybory zawsze są rozłożone w czasie. Turecki sposób zarządzania państwem to z kolei ciągłe zmiany i zawirowania.
Referendum w kwietniu 2017 r. wprowadziło Turcję w bardzo silny system prezydencki. Na jego mocy ministrowie będą wyznaczani spoza członków parlamentu, a stanowisko premiera przestanie istnieć. Parlament będzie posiadał władzę ustawodawczą i sprawował ograniczoną kontrolę nad budżetem. Ten system wzbudza sporo wątpliwości i ma wiele minusów. Daje prezydentowi szerokie uprawnienia do wydawania dekretów w dziedzinach, które nie są objęte istniejącym prawem.
Jak to wszystko sprawdzi się w praktyce? – Trudno przewidzieć. Głównym orędownikiem nowego systemu jest rządzący prezydent Tayyip Erdoğan. Gdy w kwietniu tego roku ogłosił wybory, prawdopodobnie spodziewał się, że podejdzie do nich jeszcze silniejszy. Wszystko wskazywało na to, że warto dążyć do wyborów, zanim pojawią się problemy gospodarcze. Zresztą już wtedy Erdoğan cieszył się ogromną władzą w wyniku wprowadzenia stanu wyjątkowego po nieudanym puczu wojskowym w lipcu 2016 r. Rząd działa przez wprowadzanie odgórnych „dekretów z mocą prawa”. Ponad 90% mediów jest pod jego kontrolą.
Zatrzaskując drzwi przed nosem
Maj ostudził wielkie oczekiwania rządzących. W pewnym momencie waluta turecka straciła 20% wartości, a jej spadek został zatrzymany dzięki dwukrotnemu podniesieniu stóp procentowych (obecnie wynoszą 17,75%). Mimo to sondaże przewidują, że Erdoğan znów wyjdzie na prowadzenie, a jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) stworzy największy blok w parlamencie.
Pracownie badawcze mają bardzo trudne zadanie. Informują o tym, że wielu potencjalnych ankietowanych po prostu zatrzaskuje im drzwi przed nosem. Wniosek nasuwa się sam: w Turcji, nietolerancyjnej na odmienne poglądy, niewielu jest skłonnych przyznać się, że zagłosuje za opozycją. Być może to myślenie życzeniowe ze strony przeciwników partii rządzącej, istnieje jednak możliwość, że po 16 latach rządów AKP nastąpi bunt. Tego przynajmniej chcieliby przeciwnicy ugrupowania Erdoğana.
Największą niespodzianką kampanii wyborczej jest to, że nagle prezydent znalazł się w zwarciu ze słabą opozycją, która do tego nie jest zjednoczona. AKP idzie do wyborów w sojuszu ze skrajnie prawicową Partią Ruchu Narodowego (MHP), mając nadzieję na zdobycie parlamentarnej większości. Zderzy się w nich z koalicją socjaldemokratów, nacjonalistów i niewielką, prawicową partią wyznaniową. Jest to dość specyficzny sojusz, ale próba powstrzymania Erdoğana okazała się całkiem mocnym spoiwem.
Ugrupowanie opozycyjne, nie będące częścią wspomnianej koalicji, to pro-kurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP). Najbardziej dziwacznym pomysłem tych wyborów był pomysł jej kandydata na prezydenta, Selahattina Demirtasa, który wyemitował audycję polityczną z więziennej celi. Od 2016 r. przebywa w niej w związku z zarzutami o terroryzm. Większość uważa jednak, że jego prawdziwą zbrodnią jest charyzma osłabiająca poparcie AKP, jakim cieszyła się wcześniej wśród konserwatywnych tureckich Kurdów.
Tak czy inaczej, kilka ostatnich sondaży przewiduje, że 24 czerwca nie wszystko może pójść zgodnie z planem AKP. Jeden z prawdopodobnych scenariuszy sugeruje, że Erdoğana nie dostanie 50% głosów, będzie więc musiał czekać na drugą rundę wyborów, zaplanowaną na 8 lipca. Wtedy jego nieograniczony zakres uprawnień prezydenckich ma zostać zatwierdzony. Jednak poparcie dla jego największego rywala, Muharrema Ince, cały czas rośnie. Ince potrafi przemawiać do ludzi, rozumieć ich problemy i ma charyzmę, jaką kiedyś posiadał 64-letni Erdoğan. Opozycja chciałaby bardzo, aby doszło do drugiej tury wyborów.
Istnieje również prawdopodobieństwo wygrania przez AKP wyborów parlamentarnych bez możliwości uzyskania większości w parlamencie. Taka sytuacja miała już miejsce w czerwcu 2015 r., kiedy partia straciła 69 miejsc i parlamentarną większość. Prezydent Erdoğan poprowadził kraj do kolejnych wyborów w listopadzie tego samego roku i udało mu się osiągnąć zamierzony cel: zdecydowanie wygrać w głosowaniu. Po części stało się tak dzięki podsycaniu nacjonalizmu tureckiego w wyniku prowadzenia totalnej kampanii przeciwko kurdyjskim separatystom na południowym-wschodzie kraju. Wielu obserwatorów twierdzi, że był to konflikt, który rząd chciał sprowokować. Reperkusje jednak nadal są odczuwalne.
Wymagany próg wyborczy wynosi 10%, jeżeli HDP go przekroczy, jest prawie pewne, że AKP ponownie utraci większość. Z drugiej strony, nawet jeśli tak się stanie, Turcja nie będzie już systemem parlamentarnym, a nowo wybrany prezydent Erdoğan może poczuć się bezkarnie. Zresztą ma on jeszcze kilka asów w rękawie. Opozycja obiecała, że Turcja przywróci do życia bardziej demokratyczną konstytucję i że pierwszym krokiem będzie pozbycie się powszechnie nieakceptowanego stanu wyjątkowego – formy rządów potępionych przez największe stowarzyszenie biznesowe Turcji, a także przez OBWE. Rząd również zapewnił elektorat, że stan wyjątkowy prawdopodobnie zostanie zniesiony w połowie lipca.
Do tego czasu prezydent może mieć już nowe uprawnienia.
Na zdjęciu: Prezydent Tayyip Erdoğan (po lewej) startuje w wyborach na drugą kadencję. Jego główni rywale – Muharrem Ince (drugi z lewej), kandydat partii CHP, i Meral Akşener (druga z prawej), kandydatka partii GOOD, przyciągają na wiece licznych zwolenników. Selahattin Demirtaş (po prawej), kandydat partii HDP, kampanię prezydencką prowadzi z celi więziennej.