PL | EN

Tamera – nowy paradygmat wody

Susza jest zjawiskiem naturalnie występującym w przyrodzie, dość typowym dla naszego położenia. Polska jest wbrew pozorom krajem o niewielkich zasobach wody. Niże znad Atlantyku przynoszące deszcze w większości zatrzymują się nad Francją i Niemcami. Nad Polskę częściej nadciągają suche wyże znad Rosji. Do lat 80. susze nawiedzały nasz kraj średnio co 5 lat, lecz częstotliwość ich występowania zwiększa się – w ostatnich latach susze występują co roku. Wysychanie Polski widać wyraźnie, gdy spojrzymy na wieloletnią analizę klimatycznego bilansu wodnego, wskaźnika uwzględniającego opady oraz parowanie. Od 1987 r. tylko cztery razy bilans dla całego kraju był dodatni bądź neutralny. W pozostałych latach był ujemny. Lata 2018 i 2019 miały najgorszy bilans.

Czy Polska ma plan zwalczania skutków suszy? Ma, nawet dwa. Jeden – ministerialny, drugi – Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, oba zupełnie anachroniczne i niezgodne ze współczesnym stanem wiedzy. Naukowcy proponują renaturalizację krajobrazu, deregulację rzek, odtwarzanie naturalnej retencji krajobrazowej. W Polsce jednak przykładów współczesnej, świadomej gospodarki wodnej jest niewiele i nigdzie nie tworzą zintegrowanego lokalnego systemu na skalę gminy, miasta czy choćby wsi. Ale pomysły, o których mówią naukowcy, przyrodnicy, obrońcy przyrody są z powodzeniem realizowane w innych częściach Europy, na przykład w Portugalii, gdzie pustynną dolinę w kilkanaście lat zamieniono w tętniącą życiem oazę.



***

Tej zimy w Polsce spadło niewiele śniegu w całym kraju. Znaczące opady wystąpiły jedynie na południu pod koniec grudnia. Co więcej, w Warszawie jak dotąd w zasadzie nie było dni z temperaturami poniżej zera. Były za to takie, kiedy słupki rtęci wskazywały nawet 12 stopni Celsjusza. Od wielu lat śnieg pojawia się coraz później i jest go coraz mniej. Ostatni raz tak bezśnieżna zima wystąpiła w 1961 r., gdy pierwszy śnieg w Warszawie spadł dopiero 8 stycznia. Obecna zima ma szansę być rekordowa pod wieloma względami.

Brak opadów to susza atmosferyczna. Jej następstwem jest susza rolnicza, czyli sytuacja, gdy ilość opadów jest mniejsza niż zapotrzebowanie roślin uprawnych. Latem 2019 r. stan suszy rolniczej ogłoszono w 14 województwach kraju, w 49% gmin. Przeciągający się brak opadów powoduje również suszę hydrologiczną – gdy w rzekach poziomy wody spadają poniżej średniej wieloletniej. Susza hydrologiczna powoduje w dalszej perspektywie suszę hydrogeologiczną, czyli długotrwałe obniżenie poziomów wód podziemnych. Pierwsze trzy rodzaje suszy mogą zniknąć dość szybko wskutek obfitych, ciągłych opadów. Jednak podniesienie poziomu wód podziemnych to proces wieloletni. 

***

Niedobory opadów uzupełniała woda z topniejących śniegów. Jednak susza nie jest zjawiskiem właściwym jedynie dla miesięcy letnich. Obecnie obserwujemy suszę zimową. Mogłoby się wydawać, że jest ona znacznie mniej groźna gdyby nie fakt, że ogromna większość polskich rzek to rzeki o reżimie śnieżnym i śnieżno-deszczowym, w których przepływ jest warunkowany topnieniem śniegu. Brak śniegu to niski poziom rzek. Do tego stosunkowo wysokie zimowe temperatury to zwiększone parowanie. Pod koniec stycznia we wszystkich głównych rzekach występuje niski lub co najwyżej średni poziom wody. Wobec braku pokrywy śnieżnej rzeki drenują zasoby wód gruntowych, powodując obniżenie się ich poziomów. Pod koniec grudnia Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy wydał komunikat mówiący o zagrożeniu suszą hydrogeologiczną i możliwych utrudnieniach w zaopatrzeniu w wodę. W kilku województwach wilgotność gleby spadła już do poziomu poniżej 40% i można tam obserwować suszę rolniczą i atmosferyczną. W 11 województwach poziom wód gruntowych spadł poniżej stanów ostrzegawczych.

***


O tym, jakie są przyczyny tego dramatycznego stanu rzeczy, mówi dr Przemysław Nawrocki, specjalista ds. ochrony wód i gatunków w Fundacji WWF Polska (WWF).

– Po wojnie zmeliorowano, czyli osuszono 80% terenów podmokłych w Polsce i zamieniono je w łąki, pastwiska i pola uprawne – wyjaśnia dr Nawrocki. – Co więcej klasyczna melioracja polega na wykonaniu rowów odwadniających, wyposażonych w zastawki zamykane w okresie susz i otwierane w okresie nadmiaru wody. W Polsce 90% rowów nie ma zastawek, systemy melioracyjne są kompletnie dysfunkcyjne, rowy ciągle jedynie drenują pola, nawet te nieużytkowane. W efekcie poziom wód gruntowych w Polsce spadł o 1 m. Przez lata konsekwentnie wycinaliśmy lasy, w tym te strategiczne. Po powodziach w 1997 i 2010 r. uregulowano i przekopano (w ramach tzw. odmulania) tysiące kilometrów małych rzek. Efekt jest taki, że przyspieszyliśmy spływanie wód, co drenuje małe zlewnie w krajobrazie rolniczym i powoduje suszę.

Brak opadów to jednak nie jedyny problem. Paradoksalnie są nim również gwałtowne ulewy i podtopienia. Mimo iż statystyczna wielkość opadów w skali roku pozostaje na podobnym poziomie, to zmienia się ich charakter. Analizy wykonane na potrzeby projektu Stop suszy wyraźnie pokazują, że w Polsce okresy bezopadowe będą się wydłużać, a zmaleje liczba dni z opadami ciągłymi (tymi cennymi dla rolnictwa i wód podziemnych). Zanikać będą również opady śniegu, skróci się okres zalegania pokrywy śnieżnej. Pojawią się za to częstsze dni z wysokimi, gwałtownymi opadami. Kłopot w tym, że takie opady nie są w stanie zniwelować skutków suszy. Wysuszona gleba nie przyjmuje nagłej ilości opadów, woda, zamiast powoli wsiąkać i zasilać wody podziemne, spływa do rzek. Uregulowanymi rzekami ogromna ilość wody szybko dociera do rzek głównych, nad którymi zlokalizowane są miasta. Wały i zbiorniki nie wytrzymują, mamy powódź.

– Paradoks gospodarowania wodami polega na tym – kontynuuje dr Nawrocki – że jeśli spytasz statystycznego Polaka o przyczynę powodzi, to odpowie, że to nieuregulowane rzeki, a gdy o przyczynę suszy, odpowie, że nie budujemy zbiorników retencyjnych. W rzeczywistości jest odwrotnie. Wzrost zagrożenia suszą i powodzie to efekt naszego bezmyślnego gospodarowania środowiskiem. Problemem jest również wadliwe prawo: anachroniczne, sprzeczne wewnętrznie i konsekwentnie traktujące wodę jako surowiec, a nie jako dobro wspólne ludzi i środowiska. Cele gospodarcze są wciąż nadrzędne nad środowiskowymi.

Dobrze to widać gdy spojrzymy na rządowe plany zwalczania skutków suszy. Wynika z nich, że pomysłem władz jest budowanie zbiorników retencyjnych. Co więcej rząd ma w planach budowę towarowych dróg wodnych na dużych polskich rzekach, co będzie się wiązało ze zbudowaniem ponad 30 zbiorników na Odrze i Wiśle.

– Oba pomysły są irracjonalne i wysoce szkodliwe – ocenia dr Nawrocki. – Zbiorniki retencyjne wbrew pozorom tylko pogłębiają problem – niszą rzeki, ich bioróżnorodność i powodują ogromne straty wody wskutek parowania. Co więcej w rzeczywistości są to zbiorniki rekreacyjne – przemycane przez lokalne władze pod pretekstem ochrony przed powodzią lub zapobieganiem suszy. W świetle współczesnej wiedzy nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. Jeśli chodzi o transport rzeczny – był dobry sto lat temu, dziś to anachronizm. Oba pomysły pochłoną ogromne środki finansowe, które można by spożytkować w rozsądny sposób.

– Co zatem należałoby zrobić? – pytam.

– To, co jest istotą nowoczesnej gospodarki wodnej, czyli spowalnianie spływu wody poprzez odtworzenie naturalnej retencji krajobrazowej: odryglowywanie prostowanych rzek, odtwarzanie mokradeł, starorzeczy, oczek wodnych, retencjonowanie wody deszczowej w glebie na terenach rolniczych, tam gdzie ona spada, zaprzestanie niszczenia stawów bobrowych i strategiczne zalesienia. To pozwoli podnieść poziomy wód podziemnych. Trzeba zacząć współpracować z przyrodą, a nie z nią walczyć.

***

– Kiedy przyjechałem tutaj 13 lat temu, to była pustynia. Mam takie zdjęcie, na którym w całej dolinie widać tylko trzy duże drzewa. Nazywaliśmy to miejsce Desert Camp – wspomina Bernd Mueller.

Tamera w południowej Portugalii. Klimat skrajnie suchy, temperatury latem dochodzą do 40 stopni Celsjusza. Niegdyś rejon był porośnięty lasami, ale drzewa wycięto pod pola uprawne, ostatnie w latach 60. Brak lasów i uprawa roślin w monokulturze spowodowały szybką erozję gleby, tereny stały się nieprzydatne rolniczo. Od lat region Alentejo zmaga się z ciągłymi suszami i postępującym pustynnieniem, okresy skrajnie wysokich temperatur są coraz dłuższe, okresowe deszcze – coraz bardziej gwałtowne. W niektórych gminach władze zachęcają ludzi do przeprowadzki w bardziej żyzne tereny. W latach 90. w dolinie Tamery mieszkały już tylko dwie rodziny.

W 1995 r. 150 ha doliny w Tamerze wykupili Dieter Duhm i Sabine Lichtenfels i założyli eksperymentalne Peace Research and Education Center. Ich marzeniem było stworzenie samowystarczalnego, trwałego, dającego się powielić modelu wspólnoty opartej na pokojowej współpracy i harmonicznej koegzystencji między ludźmi, zwierzętami i przyrodą. Dziś w Tamerze mieszka na stałe ok. 300 mieszkańców, a latem, gdy wspólnota przyjmuje gości, przyjeżdża ok. 500 odwiedzających.

– Każdego roku stawaliśmy przed tym samym problemem: czy wszystkim uda się zapewnić wodę, pożywienie i energię – mówi Mueller. Nie chcieliśmy być ciągle zależni od produktów dowożonych z odległych miast, wspólnota musiała stać się samowystarczalna. Kluczem była woda.

Mueller studiował w Niemczech inżynierię lądową, lecz studiów nie skończył. Potem zajął się architekturą krajobrazu, następnie przeniósł do Hiszpanii i przez 20 lat prowadził gospodarstwo rolne.

– Na studiach spytałem jednego z profesorów, czym jest woda. Dostałem głupią techniczną odpowiedź. Szukałem na uczelni kogoś, kto mógłby mi powiedzieć o wodzie w inny niż techniczny sposób. Nie znalazłem. I wtedy natknąłem się na pracę Viktora Schaubergera, austriackiego naukowca i przyrodnika żyjącego w pierwszej połowie XX w. Schauberger już wtedy dostrzegał niebezpieczeństwo zmian klimatu. Twierdził, że ludzie muszą się ponownie nauczyć, jak korzystać z wody we właściwy sposób. Wtedy każdy człowiek będzie miał swobodny dostęp do podstawowych potrzeb: wody, jedzenia i energii. To niezwykle odważne stwierdzenie, jeśli spojrzysz na kondycję dzisiejszego świata.

Mueller pokazuje mi rysunki obiegu wody w przyrodzie, znane każdemu, kto był w liceum. Na pierwszym widać naturalny, nietknięty ekosystem: woda paruje z oceanów, wędruje nad lądy, tam spada w postaci deszczu, wsiąka w glebę, zasilając wody podziemne i przenikając przez glebę trafia znów do oceanów.

– Kłopot w tym, że ten cykl zniszczyliśmy – tłumaczy Mueller. – Gdy z ilustracji usuniesz lasy, woda, zamiast przenikać do wód podziemnych, spływa po powierzchni ziemi. Gdy w miejsce lasów dodasz pola uprawne, ogromne miasta i tereny utwardzone, zobaczysz, że zmienia się nie tylko obieg wody, ale także cyrkulacja powietrza, bo wilgoć znad mórz i oceanów już nie przedostaje się tak łatwo nad rozgrzane lądy. Ale ten proces można odwrócić.

Do współpracy w Tamerze Mueller zaprosił Seppa Holzera, międzynarodowego specjalistę w sprawach naturalnego rolnictwa. Holzer ma przezwisko Rebel Farmer, przez swoje niekonwencjonalne, radykalne podejście do spraw przyrody. Razem stworzyli koncepcję retencji krajobrazowej obejmującej całą dolinę. Głównym założeniem było odtworzenie hydrologicznej równowagi w dolinie i zatrzymywanie całej wody opadowej, by mogła zasilać wody podziemne.

– Zaczęliśmy od oszacowania, jaką ilością wody dysponujemy w dolinie – mówi Mueller. – Znamy przecież powierzchnie terenu i zlewni, stan gleby oraz statystyczne opady na poziomie 700 mm rocznie. Z obliczeń wyszło, że tracimy niewyobrażalne ilości wody.

Jakie? Mueller i Holzer zrobili eksperyment. Wynik przeliczyli na zbiorniki o pojemności 1 m3. Ze zdumieniem stwierdzili, że gdyby je ustawić jeden obok drugiego, to miałyby długość 1000 km. To jak z Tamery do Barcelony.

– Pokazuję to każdemu, kto odwiedza Tamerę. Gdy sobie to uświadomisz, pytanie, czy mamy wystarczająco wody do picia, staje się kompletnie absurdalne – śmieje się Mueller.

***

Retencja krajobrazowa w Tamerze to zdecentralizowany system prostych budowli spowalniających bieg wody na przestrzeni całej zlewni. Stawy, zastawki, rowy, drenaże, niewielkie tamy, uprawy tarasowe – technologie znane jeszcze z czasów starożytnych – zaprojektowane zgodnie z wiedzą o wodzie i wrażliwością na naturę. W 2007 r. pierwszą budowlą był staw. Wypełnił się w całości wodą już po dwóch latach.

– Zaczęliśmy poruszać wodę, tak jak pisał o tym Schauberger – mówi Mueller. – Zmiana była niesamowicie wzruszająca. Już po kilku miesiącach od ukończenia prac przez nasz teren zaczęła ponownie płynąć mała rzeczka, która nigdy nie wysycha.

Do 2015 r. w dolinie powstało 29 małych stawów i przestrzeni retencyjnych o łącznej powierzchni 8,32 ha. Wszystkie instalacje zbudowane są z naturalnych miejscowych materiałów – piasku, gliny, kamieni – bez użycia betonu czy folii. Stawy mają naturalny kształt, wynikający z ukształtowania terenu, i, jeśli to możliwe, usytuowane są wzdłuż doliny, zgodnie z przeważającym kierunkiem wiatrów. To sprawia, że woda, ciągle poruszana przez wiatr, jest czystsza i lepiej napowietrzona. Stawy posiadają też naturalne strefy wody głębszej i płytszej, ich brzegi swobodnie meandrują i nigdy nie są utwardzone. Zbiorniki otacza naturalna zieleń, zapewniając cień. Największe stawy są usytuowane najwyżej w dolinie, aby ciśnienie wody nawadniało teren bez pomocy systemów irygacyjnych i pomp. Stawy utrzymują stabilny poziom wody w ciągu całego roku. Dzięki tym instalacjom cała woda opadowa zostaje w dolinie.

– Największym wyzwaniem było przekonanie sąsiadów. Byli pewni, że system retencji na naszym terenie pozbawi wody ich gospodarstwa, że nasze działania ingerują w naturalny ekosystem” – mówi Mueller.

Przeszkodę w realizacji projektu stanowiło również lokalne prawo. Inwestycja w Tamerze była w dużej mierze samowolą budowlaną. Załatwienie niezbędnych dokumentów, ekspertyz, pozwoleń związanych z budową stawów retencyjnych trwałoby tak długo, że właściciele terenu zdecydowali rozpocząć inwestycję bez nich i zalegalizować ją po wybudowaniu. 

Efekt projektu sprawił, że lokalne władze były mu przychylne. Po 13 latach Tamera nie jest już pustynią. Dolinę porasta naturalna roślinność, w tym drzewa, jest też kilka hektarów sadów owocowych i oliwnych oraz ogrodów. W strumieniach i zbiornikach pojawiły się ryby, do doliny wróciły dzikie zwierzęta. Tamera jest nie tylko samowystarczalna pod względem wody – generuje również wodę dla sąsiadów przez cały rok.

– Nie mam wątpliwości, że to, co zrobiliśmy, można zastosować w innych częściach Europy – mówi Mueller. – Przywracając naturalny obieg wody w skali globalnej, możemy nie tylko zapobiegać skutkom suszy, ale także w pewnym stopniu cofnąć zmiany klimatu. Nie zrobimy tego, zajmując się wyłącznie ograniczeniem emisji dwutlenku węgla. Naturalny obieg wody daje szansę na odbudowę roślinności na ogromną skalę, a to kluczowy czynnik w cyklu CO2.

***

Koszty realizacji przedsięwzięcia w Tamerze wyniosły 0,5 mln euro. Dużo? Zależy jak na to spojrzeć. Dla inwestora prywatnego, jak było w przypadku Tamery, to duże pieniądze. Projekt Muellera i Holzera został sfinansowany ze zbiórek publicznych. Biorąc pod uwagę wyłącznie zestawienie kosztów i zysków dla rolnictwa, inwestycja nie ma szans się zwrócić, co może być argumentem przeciwko realizacji takich projektów. Jednak, gdy do tego zestawienia dodamy wartość tzw. usług ekosystemowych, których wartość w euro jest już możliwa do wycenienia, to – wobec długofalowych korzyści dla środowiska i poprawy jakości życia lokalnej społeczności – 0,5 mln euro nie wydaje się dużą kwotą. Tym bardziej w skali budżetu miasta, województwa czy państwa. 

Polskie prawo nakłada na Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie (instytucja zarządzająca wodami w naszym kraju) obowiązek utrzymania cieków wodnych w tzw. dobrym stanie technicznym oraz zapewnienia swobodnego spływu wód i lodów. Choć dla niezorientowanego czytelnika może to brzmieć racjonalnie, w rzeczywistości jest odwrotnie. W myśl tego zapisu prawa Wody Polskie każdego roku muszą wydawać ogromne sumy na pogłębianie koryt rzek i potoków, usuwanie powalonych drzew, umacnianie podmywanych wodą skarp, wycinanie drzew i krzewów porastających brzegi. Wszystkie te działania mogą mieć sens w przypadku rzek płynących przez gęsto zabudowane tereny. Ale w przypadku rzek i potoków w krajobrazie polno-leśnym najczęściej nie mają sensu. Zatem miliony złotych są i dalej będą wydawane na działania, które przyśpieszają spływ wody i pogłębiają problem suszy. Można by je spożytkować na projekty retencji krajobrazowej. Co więcej – skuteczna retencja krajobrazowa może mieć znacznie prostszą formę niż w Tamerze. Duże koszty oraz trudności formalne generowały tam prace ziemne związane z budową licznych stawów, które nie są niezbędnym elementem systemu. 

– Przykład Tamery pokazuje, że warto odtwarzać retencję wody w krajobrazie, współpracując z przyrodą i naprawiając zaburzone powiązania pomiędzy wodą z opadów atmosferycznych, wodami powierzchniowymi i wodami podziemnymi – komentuje Przemysław Nawrocki z WWF. – Takiego właśnie podejścia potrzeba nam w Polsce i to realizowanego na skalę całych zlewni rzek. Dopiero wtedy byłaby gwarancja, że środki publiczne przeznaczane na gospodarowanie rzekami i zapobieganie suszom zostaną dobrze wykorzystane.

Zmiany wymaga również prawo, które bardzo utrudnia wprowadzenie takich rozwiązań. Dodatkowym problemem, typowo polskim, jest bardzo duże rozdrobnienie gruntów, zwłaszcza na południu i wschodzie kraju, utrudniających takie duże inwestycje. Mamy wprawdzie pierwsze przykłady odtwarzania naturalnej retencji, ale w naszym społeczeństwie, wśród polityków i zarządzających wodami, nowoczesne podejście do kwestii wody oparte na renaturyzacji ekosystemów wodnych jest jeszcze bardzo słabo ugruntowane. Dużo do zrobienia pozostaje w sferze edukacji o wodzie i budowania szerokiej współpracy między obywatelami a państwem w dbaniu o stan wód – o ilość i jakość wody, która jest źródłem życia nie tylko dla nas, ale i dla przyrody.

– Musimy zacząć myśleć o wodzie bardziej holistycznie. Niestety, czy wiesz jaki jest wpływ naukowców i wyników ich badań na decyzje polityków? – pyta na zakończenie naszej rozmowy Nawrocki.

– Nie znam odpowiedzi.

– Na poziomie jednego procenta.

***

O Tamerze nauczają na uniwersytecie w Lizbonie. Jest ona też modelowym przykładem Europejskiej Agencji Środowiska pod względem retencji wody opadowej, prezentowanym na konferencjach klimatycznych. Od roku Mueller jest konsultantem dla lokalnych władz, które chcą zastosować podobne rozwiązania w skali całej gminy Odemira, największej w Portugalii. Projekty retencji krajobrazowej na wzór Tamery realizowane są w Hiszpanii.

– Konieczna jest zmiana myślenia z eksploatacji na kooperację – wyjaśnia Mueller. – Nazywam to nowym paradygmatem wody. Jeśli stawiamy na kooperację, to trzeba dobrze poznać partnera. Obecnie naturę traktujemy jako coś zewnętrznego, nie uważamy się za jej cześć. To pozwala nam ją okradać, dominować i kontrolować. Ale już wiemy, że w ten sposób nie dojdziemy zbyt daleko. Jeśli chcemy zbudować świat, w którym nie będzie wojen o wodę, potrzebujemy rozwiązań społecznych, komunikacji między ludźmi, ale też między ludźmi a innymi żyjącymi istotami. Gdy zaczniemy postrzegać naturę jako żyjącą istotę, a siebie jako jej część, wszystko się zmienia. Rozmawiamy przecież o własnym życiu.

Artykuł został przygotowany w ramach konkursu #MamyWspólneCele edycja 2019 r. Partnerem konkursu był Santander Bank Polska S.A.