Rok 2016 nie okazał się dla Ukrainy przełomowym. Na wschodzie Ukrainy trzeci rok toczy się „stabilna” pozycyjna wojna z momentami eskalacji i wykorzystania ciężkiej broni, której oficjalnie na linii rozgraniczenia, czyli de facto frontu oficjalnie nie ma. Wciąż giną ludzie. Proces pokojowy boksuje i nic nie wskazuje, że w najbliższym czasie dojdzie do uregulowania konfliktu. Klucze do pokoju trzyma Rosja, a jej nie zależy na stabilizacji sytuacji w Ukrainie.
Ale Ukraina to nie tylko wojna, to również reformy, które próbuje wdrażać po rewolucji 2013 – 2014 r. W mediach społecznościowych w Ukrainie popularnym stał się termin „zdrada” zarówno w odniesieniu do sytuacji na froncie, jak i do transformacji. Również w Polsce różni komentatorzy mówią o nieudanych ukraińskich reformach, o regresie, etc. To jednak uproszczony pogląd.
Jeśli przenalizować procesy polityczno -ekonomiczne, które odbywały się w tym państwie po ogłoszeniu niepodległości w 1991 r., to można zrozumieć, z jakimi problemami muszą się spotkać reformy w Ukrainie. Chodzi o zmianę całych najważniejszych elementów systemu opierającego się na oligarchii i korupcji. Systemu, który zastąpił system sowiecki wchłaniając i transformując niektóre jego elementy. Porównania do polskich transformacji można z góry uznać za chybne.
Tak, to prawda, że reformy ślimaczą się, i opór starego systemu jest ogromny. Wystarczy spojrzeć na obecne elity polityczne, które w większości ukształtowały się w czasach, kiedy ostatecznego kształtu w Ukrainie nabierał system oligarchiczny. I wielu tych, którzy są bezpośrednio odpowiedzialni za stworzenie państwa w kształcie piramidy korupcyjnej dzisiaj odpowiada za wdrażanie reform.
Ale o pełnym krachu zmian w Ukrainie może mówić tylko ten, kto nie poznał lub nie pamięta tego państwa sprzed 2014 r. Można przeliczyć co udało się zrobić, a jakie reformy są zagrożone lub wciąż nie udaje się ich zrealizować. Jeden pozytywny przykład, który w najbliższej przyszłości powinien zmienić obraz ukraińskiej elity politycznej i klasy urzędników. W 2016 r. z wielkimi problemami, a nawet próbami sabotażu, ale jednak udało się wprowadzić obowiązkowy system elektronicznych deklaracji majątkowych dla polityków i urzędników. Przeciętni Ukraińcy mogli zapoznać się ze stanem posiadania „wybrańców narodu” i nawet jeśli jest to obraz nie pełny, to dobrze obrazuje, kim są ludzie u władzy. Okazało się, że premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman nie ufa systemowi bankowemu (może słusznie, bo w grudniu państwo nacjonalizowało największy komercyjny bank – Prywatbank) i trzyma w domu gotówką równowartość kilku milionów dolarów. Prezydent Ukrainy wbrew wcześniejszym obietnicom okazuje się, że w 2015 r. pozostawał nadal właścicielem wielu firm. Minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow jest kolekcjonerem drogich zegarków, win i sztuki. Zresztą podobne kolekcjonerskie hobby ma wielu politycznych kolegów i urzędników. A jeden z deputowanych jest nawet właścicielem cerkwi. Zresztą to, że ukraińscy urzędnicy i politycy są nieprzyzwoicie bogaci nie było dla nikogo w Ukrainie tajemnica. Wystarczy przejść się po parkingach różnych instytucji, by zobaczyć jakimi luksusowymi samochodami jeżdżą deputowani, sędziowie, prokuratorzy. Elektroniczne deklaracje pokazały „Biznacju” klasy politycznej i jej anachroniczność, ale najważniejsze zmusiły ją do ujawnienia, nawet jeśli nie w pełnym wymiarze, szczegółów dotyczących ich majątków. I od teraz kraść będzie znacznie trudniej. Zresztą kilkoma deklaracjami zainteresowało się już Narodowe Antykorupcyjne Biuro Ukrainy, które jako niezależny organ od niedawna walczy z korupcją w strukturach władzy. I to kolejny przykład zmian, ale o tym szerzej następnym razem. W każdym razie e-deklaracje dobrze obrazują, jak daleko Ukraina w ostatnim czasie odeszła od Rosji.