PL | EN

Kataloński separatyzm z Ukrainą i Rosją w tle

Wydarzenia w Katalonii jesienią ubiegłego roku stały się jednym z najważniejszych i najczęściej omawianych problemów na świecie. Ogłoszenie we wrześniu i przeprowadzenie 1 października 2017 r. referendum niepodległościowego w Katalonii doprowadziło do poważnego kryzysu politycznego. Policja zastosowała siłę, kilkaset osób zostało rannych. Ogłoszenie niepodległości przez kataloński rząd 27 października spowodowało, że Madryt zawiesił tymczasowo autonomię regionu i wyznaczył na 21 grudnia przyśpieszone wybory do miejscowego parlamentu. Większość w nowym parlamencie otrzymali zwolennicy niepodległości. Ale – wraz z kryzysem w Hiszpanii – pojawiły się również pytania o możliwe zaangażowanie Rosji w wewnętrzne procesy w tym kraju.

21 grudnia w dzień wyborów w Barcelonie przed komisjami wyborczymi od rana ustawiały się kolejki chętnych do głosowania. W mieście z wielu okien powiewały katalońskie flagi. Rozwieszone plakaty namawiały do głosowania na partie „niepodległościowe”.

W rejonie La Rambli, w centrum stolicy Katalonii, w którym mieszka wielu imigrantów, plakaty zwolenników secesji z hasłem „Głosuj na REPUBLIKĘ” rozwieszono również w języku arabskim.

Na wielu ogrodzeniach wisiały żółte wstążki, będące symbolem zwolenników secesji. Z podobnymi wstążeczkami do urn wyborczych przyszła część Katalończyków.

– Niepokoi mnie, że oni wciąż jeszcze będą posługiwać się artykułem 155., nawet jeśli zagłosujemy za niepodległością. Jeśli siedem milionów Katalończyków zdecyduje, że głosujemy na „błękitnych”, a nie na „żółtych” – to w porządku. Każdy rezultat powinien być przyjęty i należy go szanować. I jeśli ja będę szanowana, to ja zechcę pozostać w Hiszpanii… Myślę, że na Ukrainie, żółty i błękitny – to również podobne kolory… – tak niespodziewanie 39-letnia kobieta zakończyła swoją wypowiedź pod jedną z komisji wyborczych w centrum Barcelony. Gisela, bo tak ma na imię, przyszła oddać głos na zwolenników niepodległości.

W dyskusji o secesji Katalonii często pojawiały się odwołania do ukraińskiego Majdanu, wpływów Rosji i porównań katalońskiego referendum z tym na Krymie oraz z „separatystycznymi” republikami na wschodzie Ukrainy. Temat ten był widoczny w rosyjskich mediach, ale również ukraińskie zabierały głos, koncentrując przede wszystkim uwagę na nieadekwatności porównań procesów w Katalonii z tym, co odbyło się po 2014 r. na terytorium Ukrainy.

Jednak, co interesujące, zarówno Majdan, jak i możliwa rosyjska ingerencja w wewnętrzne procesy w Katalonii była także przywoływana w samej Hiszpanii.

Na tropie jednego wideo

– Powinniśmy przynajmniej być gotowi na katalońską wersję Majdanu. To mogłoby stworzyć jeszcze bardziej nieprzewidywalną i napiętą sytuację. Ale prawo do protestu musi być szanowane również w demokracji – tak na początku września komentował sytuację  dla „The New York Times” Francesc de Carreras, prawnik-konstytucjonalista, który jednocześnie pomagał w stworzeniu partii Ciudadanos (Obywatele), będącej w opozycji do secesjonistów. Do ukraińskiego Majdanu odwoływali się również inni komentatorzy w Hiszpanii. Choć bardziej zwracali uwagę na „technologie” zaczerpnięte z kijowskiego protestu w 2013-14 r.

– Strategia kopiowania protestu na Majdanie w stylu ukraińskim jest od kilku miesięcy przedmiotem dyskusji, a już teraz mówi się o „ulsteryzacji” konfliktu. Manipulacyjny film zatytułowany „Pomóżcie Katalonii”, podobny do tego opublikowanego podczas kryzysu na Majdanie w Kijowie, jest najnowszym przykładem chęci eskalacji i umiędzynarodowienia konfliktu – napisał w „The Guardian” Francesc Badia i Dalmases, barceloński dziennikarz i ekspert ds. międzynarodowych.

Autor odwołuje się zapewne do „wirusowego wideo” zatytułowanego „I am a Ukrainian”, stworzonego 22 stycznia 2014 r. przez brytyjskiego fotografa Grahama Mitchella w Kijowie podczas Majdanu.

Na filmie młoda dziewczyna anonimowo (później pojawi się jej nazwisko – Julia Maruszewska) znajdująca się na otoczonym barykadami Majdanie Niepodległości mówi o tysiącach ludzi, którzy wyszli na ulice miasta, aby zaprotestować przeciwko skorumpowanej, dyktatorskiej władzy, w obronie wolności i demokracji.

„Proszę, pomóżcie nam – u nas jest wolność w sercach. Pomóżcie nam stać się wolnymi. Możecie nam pomóc: porozmawiajcie ze swoimi przyjaciółmi, z przedstawicielami swojego rządu – opowiedzcie im, o tym, co odbywa się na Ukrainie i poproście ich o poparcie dla nas” – apeluje do międzynarodowej opinii publicznej Maruszewska.

Opublikowany 10 lutego 2014 r. film w ciągu dwóch tygodni był odtworzony na YouTube 7 mln razy.

„To jest Barcelona. Katalonia. Europa.” – tak zaczyna się wideo, na którym również młoda dziewczyna opowiada o tym, dlaczego tysiące ludzi w Katalonii wychodzą na pokojowe protesty. „Wierzymy w europejskie wartości: wolność, demokrację i prawa człowieka”. Wideo opublikowane 16 października, rzeczywiście, przypomina to, które było nakręcone podczas ukraińskiego Majdanu. Ale trudno mówić o innych podobieństwach, chociażby dlatego, że oba nagrania powstawały w zupełnie innych warunkach.

Kataloński Majdan, którego nie było

Zaniepokojenie możliwością wybuchu “katalońskiego Majdanu” można było usłyszeć od instytucji i przedstawicieli związanych z hiszpańskimi władzami.

23 października Elcano Royal Institute, który jest think tankiem, wspomagającym hiszpański rząd (przewodniczącym rady nadzorczej jest król Filip VI), opublikował raport, w którym porównano sytuację zaistniałą w Katalonii ze współczesnymi procesami państwowotwórczymi (Kosowo), jak i masowym nieposłuszeństwem obywatelskim i protestami (Euromajdan na Ukrainie).

Autorzy raportu stwierdzają, że katalońscy secesjoniści używali terminu „Majdan” mimo zasadniczych różnic między wydarzeniami w Katalonii i na Ukrainie. Przede wszystkim, jak wskazują, trudno jest porównywać autorytarny reżim prezydenta Wiktora Janukowycza z władzami Hiszpanii (sami zwolennicy separatyzmu posługują się w odniesieniu do rządu w Madrycie nawet ostrzejszymi etykietami, nazywając go faszystowskim – przyp. P.A.). Po drugie, w raporcie zwraca się uwagę, że protesty na Ukrainie były inicjatywą oddolną, podczas gdy w Katalonii miały charakter zinstytucjonalizowany, wspierany przez miejscowy rząd i organizacje obywatelskie związane ze zwolennikami secesji.

Wspomniany wcześniej film „Pomóżcie Katalonii” nie był spontaniczną, prywatną inicjatywą. Został wyprodukowany przez „Omnium Cultural”, jedną z dwóch organizacji obywatelskich, które są zaangażowane we wspieranie idei niepodległości i mobilizowały Katalończyków do udziału w protestach.

Według Francesca Badia i Dalmasesa organizacje te manipulowały swoimi zwolennikami, wykorzystując różnego rodzaju technologie mobilizacyjne. Podobne zarzuty manipulacji opinią publiczną można postawić również tym, którzy nawołują do integralności, strasząc następstwami ewentualnego Majdanu.

Z Francesco spotykamy się dzień przed wyborami w jednej z kawiarni w centrum Barcelony. Dziennikarz popija miejscowe piwo Moritz, ale nie ukrywa swojego sceptycyzmu, co do ruchu niepodległościowego. Ma dla nas żółtą samoprzylepną karteczkę, na której ktoś ze zwolenników secesji ręcznie napisał: „Aby nasze dzieci nie zaznały faszyzmu. Głosuj na Republikę!”.

Jego zdaniem jest to przykład, jak silna okazała sią mobilizacja i jednocześnie manipulacja zwolennikami niepodległości oraz, że podobne procesy miały miejsce również wśród zwolenników integralności.

Francesco nie wierzy w możliwość eskalacji protestów w kierunku szerokiej kampanii obywatelskiego nieposłuszeństwa na wzór ukraińskiego Majdanu, nad czym zastanawiały się media w Hiszpanii i za granicą. Do takich akcji nawoływali radykalni zwolennicy niepodległości. Jednak większość okazała się znacznie bardziej umiarkowana.

– Tutejsi aktywiści mówią: zorganizujemy Majdan. Ale to nie jest podobne do Majdanu. Władze rozganiają protest i oni się wycofują. Nazywamy ich „klikającymi aktywistami” – mówi Francesco, odwołując się do ich aktywności przede wszystkim w sieciach społecznościowych.

Gdzie Krym, a gdzie Katalonia?

– Przyjechaliście z Ukrainy? Nie jestem dziennikarzem, ale pracuję w hotelu i rozmawiałem z wieloma osobami z Ukrainy. Co myśleliście, kiedy Rosja zabrała Krym? To dobrze dla Ukrainy? Nie, ja wiem, że nie! Wielkie firmy uciekły z Krymu. I tutaj jest podobnie – mówi nam z wypiekami na twarzy młody chłopak przed jedną z komisji wyborczych.

Porównania referendum w Katalonii z tym zorganizowanym przez Rosję w marcu 2014 r. na Krymie można było znaleźć w mediach rosyjskich oraz tych obecnych na terenach nieuznawanych republik na wschodzie Ukrainy, gdzie dodatkowo stawiano pytanie, czym różni się separatyzm kataloński od tego na Donbasie.

– Bardzo dokładnie obserwowaliśmy to, co działo się na Krymie i jaka była decyzja Komisji Weneckiej w sprawie referendum krymskiego. Dla nas była ważna jej decyzja, czyli że referendum powinno być zgodne z konstytucją kraju. A w ukraińskiej ustawie zasadniczej nie ma zapisu dotyczącego referendum, które miałoby się odbyć tylko w części kraju. Konstytucja Hiszpanii nie pozwala na oddzielenie części jej terytorium. Żeby przeprowadzić referendum, najpierw powinniśmy zmienić konstytucję – tłumaczy Rafael Arenas Garcia, prawnik i były przewodniczący organizacji Społeczeństwo Obywatelskie Katalonii, opowiadającej się przeciw nacjonalizmowi i secesji Katalonii.

O porównaniach sytuacji w Katalonii i na Donbasie nikt tu poważnie nie myśli, bo jest zrozumiałe, że nie mowy o jakichkolwiek analogiach. Ukraińscy eksperci, wskazując na nieadekwatność takich porównań, podkreślają przede wszystkim rosyjskie zaangażowanie od samego początku konfliktu na Donbasie.

Rosyjski ślad?

Po referendum w Katalonii władze w Madrycie oskarżyły Rosję o ingerencję, polegającą na masowej kampanii internetowej na rzecz poparcia postulatów separatystów.

W listopadzie minister obrony i spraw zagranicznych Hiszpanii oświadczyli, że rosyjscy agenci aktywnie starali się destabilizować sytuację w Hiszpanii, wspierając w sieciach społecznościowych ideę referendum niepodległościowego Katalonii.

Ministrowie oświadczyli, że Hiszpania posiada dowody na to, że rosyjskie i wenezuelskie państwowe i prywatne organizacje wykorzystywały Twittera, Facebooka i inne serwisy społecznościowe do reklamowania referendum i próbowały wpływać na opinię publiczną na korzyść oddzielenia Katalonii.

Minister spraw zagranicznych Alfonso Dastis, podczas listopadowego spotkania ministrów obrony i spraw zagranicznych UE w Brukseli, oświadczył, że hiszpańskie władze w związku z tą sprawą ujawniły szereg fałszywych kont w sieciach społecznościowych, których połowa była związana z Rosją, a 30 proc. z Wenezuelą.

Zdaniem ministra Rosja swoimi działaniami gra na destabilizację sytuacji w UE. Rosyjskie władze odrzuciły oskarżenia, nazywając je insynuacjami i próbą dyskredytacji ich kraju.

Hiszpański dziennik „El Pais” w dużym materiale opublikowanym pod koniec września 2017 r. opisał rosyjską ingerencję w sytuację w Katalonii za pomocą kontrolowanych przez siebie mediów i treści rozpowszechnianych w sieciach społecznościowych. Hiszpańskojęzyczna wersja „Russia Today” w ciągu miesiąca od 28 sierpnia 2017 r. opublikowała 42 materiały poświęcone wydarzeniom w Katalonii.

W artykule zwrócono również uwagę na aktywność Juliana Assange, którego przesłania są, zdaniem „El Pais”, często zgodne z interesami Rosji. Według monitoringu mediów dokonanego przy pomocy NewsWhip, tweet opublikowany 15 września przez Assange z apelem: „Proszę wszystkich o poparcie prawa Katalonii do samostanowienia…” został podany dalej niemal 12 tys. razy i otrzymał niemal 16 tys. polubień. W kolejnych dniach jego tweety o Katalonii były podawane do 2 tys. razy na godzinę i do 12 tys. razy w dzień. Jednak analiza kont 5 tys. jego followersów na Twitterze pokazała, że 59 proc. z nich posiada fałszywe konta.

Nowa broń, ale czy skuteczna?

Kwestia wykorzystywania przez Rosję sieci społecznościowych do ingerencji w procesy polityczne w innych państwach pojawiła się zarówno w przypadku ostatnich wyborów prezydenckich w USA, jak i przy Brexicie. Mimo że zachodni eksperci wskazują na problem, to jednocześnie nie ma dowodów, że takie działania, jeśli miały zorganizowany charakter, wpłynęły na rezultaty głosowań.

„The Washington Post” w grudniu 2017 r. opublikował artykuł, w którym pokazuje, że Rosja „przećwiczyła” scenariusz wpływania na opinię publiczną w danym kraju już w lutym 2014 r. na Ukrainie. Amerykańska gazeta powołuje się na tajny raport Głównego Zarządu Wywiadu Rosji (GRU). Według niego rosyjskie służby 22 lutego 2014 r. rozpoczęły operację w sieciach społecznościowych w celu dyskredytacji nowych władz na Ukrainie i przygotowania opinii publicznej do rosyjskiej akcji militarnej na Krymie.

Tego dnia powstały fałszywe konta użytkowników i stworzono ponad 30 „ukraińskich” grup na Facebooku i VKontakte.

W dniach 18-20 lutego 2014 r. w Kijowie doszło do krwawych starć między protestującymi i siłami porządkowymi. W ich wyniku ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz uciekł do Rosji. 27 lutego rozpoczęła się rosyjska interwencja na Krymie.

Dla wsparcia tych działań GRU stworzyło cztery grupy, które miały za zadanie przekonywać mieszkańców półwyspu do idei oddzielenia się od Ukrainy. W ten sposób rozpowszechniano informacje o zagrożeniu ze strony ukraińskich nacjonalistycznych organizacji. Według raportu tylko 27 lutego 2014 r. grupy stworzone przez GRU miały ok. 200 tys. wejść.

Jednocześnie amerykańskie wydanie zaznacza, że trudno jest ocenić, jaki wpływ na rozwój wydarzeń na Ukrainie w 2014 r. miały działania informacyjne GRU.

Tak samo trudno jest zmierzyć wpływ ewentualnych rosyjskich działań informacyjnych jesienią 2017 r. w Katalonii.

Jak Rosja wspiera separatyzmy…

Nie ma żadnych dowodów mówiących o jakiejkolwiek współpracy najważniejszych katalońskich partii i organizacji z Rosją. Liderzy ruchu niepodległościowego odrzucają jakiekolwiek związki z Rosją i to, że mieliby od niej otrzymywać pomoc.

W wieczór wyborczy jedyną oznaka zagranicznego poparcia dla katalońskich niepodległościowców było pojawienie się w sztabie Republikańskiej Lewicy Katalonii dwóch osób z flagą partii Wolność Południowego Tyrolu, na której widniał napis: „Południowy Tyrol nie jest włoski”.

Rosja w poprzednich latach wspierała przedstawicieli marginalnych organizacji popierających niepodległość Katalonii oraz ruchy separatystyczne z różnych regionów świata. Zajmuje się tym organizacja Antyglobalistyczny Ruch Rosji kierowana przez Aleksandra Ionowa, będącego jednocześnie członkiem prezydium organizacji „Oficerowie Rosji”.

Antyglobalistyczny Ruch Rosji organizuje międzynarodowe konferencje o nazwie „Dialog narodów”, w których biorą udział przedstawiciele ruchów separatystycznych i nieuznawanych państw z różnych regionów świata. Na konferencję, która odbyła się we wrześniu 2016 r. w Moskwie, przyjechali przedstawiciele Donieckiej Republiki Ludowej, Ługańskiej Republiki Ludowej, Górskiego Karabachu, Naddniestrza, ale również separatyści z Irlandii Północnej, Kalifornii, Puerto-Rico i Katalonii.

Aleksander Ionow zaprzecza związkom miedzy kierowaną przez niego organizacją a rosyjskimi władzami. Jednak część pieniędzy  (3,5 mln rubli) na organizację wspomnianej konferencji pochodziła od Narodowej Fundacji Charytatywnej, która działa pod patronatem prezydenta Rosji i rozdziela fundusze pochodzące z prezydenckich grantów.

Wśród honorowych członków Antyglobalistycznego Ruchu Rosji są: prezydent Syrii Baszszar al-Asad i były prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad.

Reprezentant Katalonii Jose Enrique Folc, biorący udział w moskiewskiej konferencji w 2016 r., przedstawiający partię Katalońska Solidarność za Niepodległość (która odgrywa marginalną rolę), mówił, że przyjechał, aby wszyscy dowiedzieli się o „realnej sytuacji w Katalonii i tego, dlaczego chcemy niepodległości”.

Wypowiadając się na temat Krymu, stwierdził, że jest to część Rosji, ponieważ „naród zagłosował tak w referendum”. Przy tym podkreślił, że jedyną oznaką legitymności referendum jest to, ilu ludzi wzięło w nim udział i zagłosował „za”.

Święto demokracji, problem pozostaje

Wybory w Barcelonie pokazały przede wszystkim, że zwyciężyło „święto demokracji” i wszyscy uczestnicy deklarują trzymanie się demokratycznych reguł.

Frekwencja sięgnęła niemal 82 proc. Pierwsze miejsce zajęła Partia Obywatelska (Ciudadanos), występująca przeciw separatyzmowi. Jednak to partie opowiadające się za niepodległością otrzymały większość, bo 70 miejsc w parlamencie. Zwolennicy integralności natomiast – 57 miejsc.

Dwa dni po wyborach, w Wigilię Bożego Narodzenia, zwolennicy niepodległości przyszli na pokojowa akcję pod jeden z aresztów w Barcelonie i wspólnie kolędowali. Zebrali się, aby zaprotestować przeciwko więzieniu przez władze w Madrycie ich liderów.

W przerwach między pieśniami poeci recytowali wiersze o wolnościowym przesłaniu, a zebrani skandowali: „Wolność więźniom politycznym”. Uczestnicy wyciągali do góry ręce i pokazywali cztery palce symbolizujące flagę Katalonii. Nie zabrakło również słynnej pieśni katalońskiego barda Liuisa Liacha „L’Estaca”, która w czasach reżimu Franco była symbolem walki z dyktaturą i stała się hymnem zwolenników niepodległości Katalonii.

– Demokracja w Katalonii jest zagrożona, podobnie w Hiszpanii i Unii Europejskiej. Fundamentalne wartości UE są zagrożone w związku z represjami, przemocą hiszpańskiego rządu przeciw narodowi Katalonii – tłumaczy nam po koncercie Marcel Mauri, wiceprezydent organizacji „Omni Cultural”, której lider przebywa w areszcie oskarżony o antyrządową działalność i organizację masowych protestów zwolenników separatystów.

Mauri uważa, że potrzebny jest dialog między Madrytem a Barceloną. Podobnie sądzi Pep Planas, znany aktor występujący podczas koncertu, i dodaje, że przeciwnicy niepodległości zostali zmanipulowani. To samo o zwolennikach secesji można jednak usłyszeć od osób opowiadających się za integralnością Hiszpanii.

Z tej perspektywy widać, że dalszy dialog polityczny będzie trudny. Pozostaje pytanie, czy będzie on tylko wewnętrzną sprawą Hiszpanii i Katalonii.

Współpraca: Tetiana Kozak

Więcej informacji: ArtykułyEuropaUkraina