PL | EN

Jego filozofia polegała na tym, że trzeba zacząć od siebie i swojego podwórka.

12 listopada przypada rocznica przełomowego wydarzenia w historii protestów w Białorusi. Chodzi o śmierć Ramana Bandarenki, 31-latka ze słynnego placu Przemian w Mińsku. Wydarzenie jest uznawane za kluczowe, ponieważ stało się przyczyną ostatniego wielkiego niedzielnego marszu pod hasłem „Wychodzę” – to było ostatnie zdanie Ramana, które napisał przed śmiercią. 

Na końcu listopada 2020 r. białoruscy dziennikarze przeprowadzili śledztwo dotyczące tego, co się wydarzyło tamtej nocy na placu Przemian. Wśród osób, które były na placu, znaleźli się dwaj białoruscy hokeiści powiązani z Łukaszenką: Dzmitryj Baskau i Dzmitryj Szakuta. Te doniesienia w lutym wpłynęły na decyzję Międzynarodowej Federacji Hokeja co do przeprowadzenia mistrzostw świata w Białorusi. W tym samym czasie rozpoczęło się śledztwo ws. śmierci Ramana Bandarenki. We wrześniu zostało zawieszone. Więcej o tym opowiedziała nam kuzynka Ramana Bandarenki Wolha Kuczarenka. 

Wolha Kuczarenka. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Na jakim etapie znajduje się śledztwo ws. śmierci Ramana Bandarenki? 

O niczym nas nie informują. Ciocia Lena [mama Ramana Bandarenki – przyp. red.] wraz z adwokatem wysłali dwa pisma żądające, by ponownie wszcząć postępowanie karne. W odpowiedzi na oba otrzymali odmowę, znowu absurdalnie sformułowaną, w duchu: nie widzimy powodu do wszczęcia postępowania karnego. Niby w lutym były powody, a we wrześniu już nie. Ponownie zostawiają nas ze standardowymi wymówkami, jakby nie mogli nic uzgodnić między sobą ani ustalić, jak najlepiej odpowiedzieć. Zasadniczo władze nie przekazują żadnych informacji. Nie wyjaśniły nawet, dlaczego sprawa karna została zawieszona. Po prostu nas o tym zawiadomili.

Czy zauważyła pani coś niezwykłego, gdy sprawa się jeszcze toczyła?

Jeśli chodzi o samo śledztwo i kontakt organów ścigania z matką Ramana jako stroną poszkodowaną, to w ogóle nic się nie wydarzyło. W lutym ciocia poszła na przesłuchanie, które trwało pięć godzin, sprawdzili jej zeznania, a potem zapadła cisza, nie kontaktowali się z nią nawet przez telefon lub pocztę. Nie wiemy, co dokładnie zrobili w ramach śledztwa. Nie wiemy nawet, co zrobili w ramach trzymiesięcznego przygotowania do sprawy karnej, które prowadzono od listopada 2020 r. do lutego 2021 r.

Wiemy, że przesłuchiwali świadków, sąsiadów, kolegów Ramana. Czy wytypowano podejrzanych, czy przeprowadzono eksperymenty, czy w ogóle zapoznano się z wynikami badań kryminalistycznych, z którymi, nawiasem mówiąc, matce Romy nie dano się zapoznać – nie wiadomo. Nie można wyciągnąć żadnych wniosków.

Po tym, jak rozeszła się wiadomość o zawieszeniu śledztwa, mama Ramana Bandarenki na swoim Instagramie poprosiła o kontakt wszystkich, którzy byli świadkami wydarzeń z 11 listopada. Czy wiele osób zareagowało?

Widziałam, jak ciocia dziękuje w stories ludziom, którzy odpowiedzieli na jej apel. Na początku myślałam, że zrobiła to po to, by więcej osób się odezwało. A potem, gdy przyjechałam do niej i zapytałam, powiedziała, że ludzie faktycznie się odezwali, rozmawiała z nimi. Niewielu, ale ważne, że podzielili się istotnymi szczegółami. Ramowy przebieg wydarzeń ustaliliśmy już w listopadzie i grudniu 2020 r.

Nikomu z organów ścigania nie przekazujemy tych informacji. One są raczej dla nas, żebyśmy mieli pełniejszy obraz tego, co się wtedy stało. Wielu rzeczy się domyślamy, ale nie mamy pewności, a ludzie przychodzą i nam o tym mówią.

Minął rok, prowadzono niezależne śledztwa. A czy pani ma własną wersję tego, w jakich okolicznościach i z jakich powodów zginął Raman, czy też ufa pani wersji przedstawionej we wspomnianych dochodzeniach?

Jedynym źródłem informacji w tej sprawie jest ByPol. Nie ma innych wersji. Gdyby organy ścigania Republiki Białorusi wydały własną opinię, moglibyśmy ją porównać i pomyśleć, komu zaufać. Ale teraz mamy tylko jedną. Chcąc nie chcąc, muszę się z nią liczyć. Osobiście uważam ją za dość wiarygodną, ponieważ wiele punktów jest zbieżnych: rozmowy, połączenia, dowody wideo.

Nasz główny cel to ustalenie, kto zabił Ramana, aby ci ludzie ponieśli karę. Na razie musimy wierzyć w informacje ByPolu. Mam nadzieję, że otrzymamy więcej danych od organów ścigania, prędzej czy później tak się stanie. Początkowo wszystkie wnioski składaliśmy do Komitetu Śledczego. Trwało to dzień lub dwa, a potem, gdy ludzie zaczęli masowo się na ten temat wypowiadać, Łukaszenka wystąpił w obronie milicji i zlecił Prokuraturze Generalnej zajęcie się tą sprawą. Skoro tak, to mam nadzieję, że doczekamy się jakiejś oficjalnej wersji.

Zdaję sobie sprawę, że może to być trudne śledztwo, szczególnie w związku z dużą falą oburzenia wśród ludzi z powodu śmierci Romy, i organy ścigania potrzebują więcej czasu, aby dokładniej sprawdzić wszystkie niuanse i dowody. Chcę w to wierzyć. Ale nie wiem, czy teraz wierzę w to, co mówię. Ale jeśli przyjąć dobrą wolę władz, to nie rozumiem, dlaczego zawieszono sprawę karną. 

Śmierć Ramana jednoczyła wielu Białorusinów, dla niektórych stał się on symbolem walki. Co pani o tym myśli?

Zwykle myślę o tym w drugiej kolejności. Dla mnie ważne jest to, że to mój brat, to, jak traktuję go jako osobę, i oczywiście to, co się mu stało. Ale nie jestem obojętna wobec do tego, co się dzieje w naszym kraju. W pewnym stopniu w ten sposób pomagają mi poradzić sobie ze stratą.

Co do tego, że stał się symbolem walki… Jeśli ludziom to pomaga w obronie swojego punktu widzenia, w głośniejszym deklarowaniu, że nie zgadzają się z tym, co się dzieje w kraju, to pewnie też się do tego przyłączę, bo Roma też się nie zgadzał. Jeśli ludziom to pomaga, to proszę.

Jak bardzo był wówczas zaangażowany w ruch protestacyjny?

Nie powiedziałabym, że szczególnie mocno. Bardziej angażował się w życie podwórka, placu Przemian. Jego filozofia polegała raczej na tym, że trzeba zacząć od siebie, od swojej rodziny i swojego podwórka. Ludzie mieszkający przy placu prowadzili fajne wydarzenia, pomagali sobie nawzajem i rodzinom dotkniętym prześladowaniami reżimum.

Przed śmiercią Romy ciocia Lena wielokrotnie opowiadała, mówił mi to też sam Raman, że na placu Przemian zbierają się niesamowici ludzie, w każdym wieku, łatwo jest znaleźć pokrewną duszę. Ciocia Lena spotkała ich dopiero po śmierci Romy i może potwierdzić te słowa. To fajni ludzie, ja również bardzo ich lubię. Są gotowi przyjść z pomocą o każdej porze dnia i interesuje ich to, aby życie stało się lepsze niż teraz.

Wrzesień 2020. Zdjęcie z Instagramu ploshcha_peramen

Gdzie są ci ludzie teraz?

Mieszkają na placu Przemian. To zwykli ludzie. Nie wyróżniają się na tle innych. Oni to my, to każdy z nas. 

A czy teraz coś jeszcze dzieje się na placu?

Nie mogę powiedzieć, że nic się nie dzieje. Tu bardzo mocno zastraszyli ludzi represjami. Nawet kiedy przychodzę na plac Przemian 12. dnia miesiąca, aby po prostu tam usiąść, to widzę, co się dzieje: stoją busiki, pilnują, wychodzą cicharzy [milicjanci w cywilnych ubraniach – przyp.red.]. Nie można ich nie rozpoznać. Pewnego razu szłam do kawiarni, dwoje szło przede mną, dwoje za mną. Trzęsły mi się kolana, bo myślałam, że mnie zaatakują.

Jeśli mówimy tylko o placu Przemian, to presja trwa, milicjanci ciągle tam chodzą i na coś czekają. Oczywiście dochodzi do aresztowań, ludzie siedzą już któryś raz. Ale straszne nie jest samo trafienie do więzienia, straszne jest to, co mogą ci zrobić. Wszyscy wiedzą, co się stało z Romą. Jednak ich wewnętrzny sprzeciw nie wygasł. W duszy wciąż są przeciwni temu, co się dzieje, tyle że format się zmienił. Kiedy ponad 40 tys. Białorusinów dotykają represje, a 800 pozbawiono wolności jako więźniów politycznych, bardzo trudno jest robić to, co robiło się wcześniej. To tak, jakby iść wprost na lufę pistoletu. Zdajesz sobie sprawę, że on może wystrzelić.

Jak by pani opisała to, jak bardzo zmieniły się sam Mińsk i życie w nim?

Obserwując ludzi w mediach społecznościowych, można odnieść wrażenie, że zapomnieli o wszystkim, ale gdy tylko spotykamy się na żywo, nie rozmawiamy o niczym innym poza tym, co się teraz dzieje w środowisku politycznym i jakiego dna jeszcze sięgniemy. 

Ludzie nadal żyją. Niemożliwe jest życie w ciągłym stresie, przeżywanie tego całą dobę. Trzeba się wyłączać, ale wszyscy nadal się martwią tym, czym martwili się wcześniej.

Jak zmieniło się pani życie po śmierci Ramana?

Żyję spokojnie. Od czasu do czasu wydaje mi się, że jestem prześladowana, że może się wydarzyć coś, czego bym nie chciała. Sprawa została zawieszona… Chcę coś zrobić, ale nie wiem co. Ma się wrażenie, że wszędzie systemowo rzuca ci się kłody pod nogił.

Jaki dalszy rozwój wydarzeń pani przewiduje?

Przez cały ten rok nie działaliśmy zgodnie z żadnym jasnym planem, raczej życie rzucało nam jakieś wypadki i wszystkie nasze działania były reakcją na to, co się działo. Mogę podać przykład sytuacji z Międzynarodową Federacją Hokeja, kiedy przyjeżdżał René Fasel, a Prokuratura Generalna była gotowa ujawnić wszystkie informacje dotyczące śledztwa ws. śmierci Romy, choć co prawda, nie miała zamiaru poinformować o tym matki.

Życie toczy się dalej i zdajesz sobie sprawę, że pomysły na działanie nasuwają się same, ponieważ siedzenie i milczenie są niemożliwe. Oczywiście nie mamy teraz żadnego planu. Ale zawsze jest nadzieja. Optymistycznie podchodzę do życia, więc wiem, że los na pewno podrzuci nam coś, co może popchnąć śledztwo ws. Romy w drugą stronę. A potem będzie można wyciągnąć z tego pewne wnioski, dobre lub złe, w każdym razie wreszcie ruszymy się z martwego punktu.

Więcej informacji: Artykuły