PL | EN

Atak Turcji na Afrin

Trwają naloty na zamieszkały w większości przez Kurdów region Afrin, znajdujący się w północnej Syrii. Turcja zapowiada, że zaatakuje też miasto Manbidż.

20 stycznia nad kantonem Afrin pojawiły się pierwsze samoloty, które rozpoczęły ataki na pozycje kurdyjskich bojówek Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG) i Kobiecych Jednostek Obrony (YPJ). Dzień później tureckie wojska przekroczyły granicę syryjską. Bomby i pociski artyleryjskie spadają też na ludność cywilną.

Liczby ofiar wciąż są niepotwierdzone. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, znajdujące się w Londynie, poinformowało 21 stycznia, że po stronie Turcji i jej sprzymierzeńców zginęło sześć osób, a po stronie YPG – dwie. Według YPG z kolei, w walkach poniosło śmierć sześciu bojowników tej formacji i sześciu cywilów. Po stronie tureckiej miało stracić życie czterech żołnierzy i dziesięciu członków sprzymierzonych z nimi bojówek. Trzy osoby miały zginąć na terytorium Turcji po ataku odwetowym.

Pięć z trzydziestu kilometrów

Operacja została przewrotnie nazwana „Gałązką oliwną”. Z jednej strony jest to nawiązanie do symbolu pokoju, a z drugiej – do oliwek, z uprawy których słynie region Afrin. Celem ataku ma być stworzenie 30-kilometrowej strefy bezpieczeństwa. Jak do tej pory jednak turecka armia zaanektowała około pięciu kilometrów na terenie Syrii. Nie jest jasne, czy zostały zajęte jakieś miejscowości, bo pojawiają się sprzeczne doniesienia. Kanton Afrin jest oddzielony od reszty terytoriów kontrolowanych przez Kurdów przez „Tarczę Eufratu” i siły reżimu.

Kurdyjskie bojówki miały nazwać swoją operację „Polowaniem na wilki”, co z kolei jest nawiązaniem do Szarych Wilków, skrajnie nacjonalistycznej tureckiej organizacji. YPG wielokrotnie podkreślało, że mierzy się z „tureckim faszyzmem”.

Kurdyjskie bojówki stanowią trzon Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) i są kluczowym partnerem koalicji międzynarodowej ze Stanami Zjednoczonymi na czele. To SDF 17 października zdobyły Rakkę, „stolicę” ISIS, a teraz toczą z nią walkę w prowincji Dajr az-Zaur we wschodniej części kraju. Mimo tego bojownicy w Afrinie nie uzyskali wsparcia koalicji. Tuż przed turecką inwazją na Afrin, gdy sytuacja już była napięta, rzecznik prasowy amerykańskiej armii poinformował portal „Region”, że „Afrin nie znajduje się w strefie działań koalicji”.

21 stycznia, w trakcie spotkania z działaczami rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w mieście Bursa, prezydent Turcji Recep Erdoğan powiedział, że operacja powinna zakończyć się w „bardzo krótkim czasie”, a jej celem jest oddanie miasta w ręce prawowitych właścicieli, czyli „naszych syryjskich braci”. Erdoğan miał na myśli 3,5 miliona Syryjczyków przebywających w Turcji. Atak na Afrin ma im w tym pomóc, bo turecka armia chce wyeliminować „gniazda terrorystów”. Oficjalnie Siły Zbrojne Turcji ogłosiły, że walczą z ISIS, której jednak nie ma w tej okolicy, a także z kurdyjskimi bojówkami. Te ostatnie Turcy traktują jako odłam Robotniczej Partii Kurdystanu (PKK).

Przy Manbidż pojawiły się czołgi

Turcja zapowiada, że zajmie też miasto Manbidż, które znajduje się za wschodnim brzegiem Eufratu, czyli za linią, którą wyznaczyła jako nieprzekraczalną. Na razie jednak nie podejmuje żadnych kroków w tym kierunku.

Miasto zostało odbite spod kontroli ISIS przez SDF w połowie 2016 r. Około 15 kilometrów na północ od Manbidż znajduje się linia frontu z turecką armią i wspierającymi ją bojówkami.

Na pięć dni przed rozpoczęciem operacji „Gałązka oliwna” sytuacja na linii frontu w okolicach Manbidż była stabilna. Sporadycznie dochodziło do wymiany ognia. Kurdyjski dowódca Shiya Gerde twierdził, że miały miejsce ostrzały z artylerii o kalibrze 120 milimetrów. Turecka baza widoczna jest gołym okiem w odległości dwóch, trzech kilometrów od okopów SDF.

Muhammed Szeh Abed od trzech miesięcy służy w SDF. Znajduje się na sąsiedniej pozycji i obserwuje przez lornetkę, co się dzieje za linią frontu. Twierdzi, że sytuacja jest stabilna. Jedyną zmianą, którą zaobserwował, było pojawienie się sześciu czołgów tuż po nowym roku.

– Przywieźli je na lawetach i od razu ukryli w bazie – stwierdził bojownik.

W Manbidż nie czuć było jednak atmosfery napięcia.

– Nie martwimy się o linię frontu. Za nią są nasi bracia, więc nie ma się czego obawiać – powiedział jeden z mieszkańców na zniszczonym przez ISIS cmentarzu w centrum miasta. Miał na myśli pozostałe oddziały Wolnej Armii Syryjskiej, które zostały wsparte przez Turcję.

Pilne posiedzenie ONZ

21 stycznia, Rex Tillerson, sekretarz stanu USA, odbył rozmowę ze swoimi odpowiednikami z Rosji i Turcji. Wyraził zaniepokojenie sytuacją w północno-wschodniej Syrii i losem ludności cywilnej. Wezwał Turcję do tego, aby przeprowadziła operację w ograniczonym zakresie i w jak najkrótszym możliwym czasie.

– Wzywamy wszystkie strony, by pozostały skupione na kluczowym celu, którym jest pokonanie ISIS – powiedział Tillerson.

Francja tego samego dnia zaapelowała do ONZ o natychmiastowe posiedzenie i omówienie sytuacji w Syrii. Do spotkania Rady Bezpieczeństwa ma dojść w poniedziałek 22 stycznia. Jego tematami – poza sytuacją w Afrinie – będą również ofensywa reżimu na prowincję Idlib i oblężenie Ghouty.

W trwającej od 2011 r. wojnie w Syrii zginęło przynajmniej 400 tysięcy osób, a 11 milionów, czyli połowa populacji kraju przed wojną, musiało opuścić swoje domy.

Więcej informacji: ArtykułyAzjaSyria