Białoruskie Podlasie
Rok 2020 zmienił Białoruś. Pandemia, wybory prezydenckie, wielkie protesty, fala brutalnych represji trwająca do dzisiaj. Polska dzieli z Republiką Białorusi 418 km granicy, która od marca 2020 r. pozostaje w dużej mierze zamknięta. Nie wszyscy mogą ją przekroczyć, część punktów kontrolnych pozostaje nieczynna od półtora roku i wciąż nie wiadomo, kiedy mogłaby zostać ponownie uruchomiona. Postanowiliśmy sprawdzić, czy i jak białoruskie wydarzenia minionego roku wpływają na sytuację po polskiej stronie granicy. Pojechaliśmy na Podlasie, czyli do regionu, który z Białorusią łączą nie tylko wspólna granica, lecz także więzy historyczne i kulturowe. Na Podlasiu mieszka kilkudziesięciotysięczna mniejszość białoruska, w Białymstoku rośnie diaspora. Rozmawialiśmy z przedstawicielami obu społeczności, jak również z politykami, samorządowcami, aktywistami. Zapytaliśmy ich o to, jak odnajdują się w nowej sytuacji, jakie mają obawy i jak, ich zdaniem, może wyglądać przyszłość pogranicza polsko-białoruskiego.
„Droga z Hajnówki do Wysokiego jest naprawdę prosta. Mapy Google pokazują, że powinna zajmować 50 min, nie licząc czasu odprawy granicznej. Ta zaś powinna się odbywać na przejściu w Połowcach koło Czeremchy, ale to przejście, jak i parę innych, mniejszych, jest zamknięte od marca 2020 r. Takim osobom jak Natalia, wiodącym życie w typowo przygranicznym rytmie, między rodziną, którą założyła w Hajnówce, i rodziną, która została w Białorusi, ostatnie półtora roku przyniosło radykalne zmiany”.
„Przy obiedzie przypominam, że niedawno zaczął się spis powszechny, i pytam, jak się zapisze każdy z obecnych przy tym świątecznym stole. To pytanie nie wymaga dodatkowego wyjaśnienia, wszyscy rozumieją, że pytam o to, jaką narodowość podadzą.
Młodsza córka gospodarzy odpowiada pierwsza, krótko i bez wahania: „Białoruską”. Gospodarz zaczyna nieco dłuższy wywód: „Bo co to znaczy narodowość? Czy mam wskazać mój kraj, ten, który mnie wykształcił, dał mi pracę? Szkołę moim dzieciom? Czyli Polskę. Czy jestem Polakiem? Czy jestem Białorusinem? Czym jest dla mnie Białoruś? To ta wioska, ten dom, to święto co roku, nasze piosenki”.
„W gorący lipcowy dzień wczesnym popołudniem przy fontannie na Rynku Kościuszki w Białymstoku zbiera się grupka ludzi. W oczy rzucają się białoruskie symbole – biało-czerwono-białe wstążki, znaczki, naszywki, koszulki z Pogonią. Zebrani czekają na Aliaksieja Trubkina, który za chwilę rozpocznie spacer po białoruskich miejscach Białegostoku.
Aliaksiej mieszka w Białymstoku od 15 lat. Przyjechał w 2006 r. z Nowopołocka na studia, na filologię białoruską. Na pytanie, czemu wybrał akurat Białystok, odpowiada krótko: „Żeby było bliżej do domu”.
„Kiedy w Białymstoku pytam o białoruską diasporę, wszyscy bez zastanowienia wysyłają mnie do Mariny Leszczewskiej. Jeden ze znajomych Białorusinów mówi o niej nawet, że to „nasza podlaska Swiatłana Cichanouska”. Ale wiosną 2020 r. Marina Leszczewska, choć uważnie śledziła rozwój sytuacji w Białorusi, niewiele jeszcze wiedziała o kobiecie, która za parę tygodni miała wystartować w wyborach prezydenckich przeciwko Alaksandrowi Łukaszence i dać nadzieję Białorusinom na całym świecie. I na pewno nie uwierzyłaby, gdyby ktoś jej wtedy powiedział, że w Białymstoku to właśnie ona zostanie twarzą białoruskiego protestu”.
„To jaki to jest człowiek? Jakie on serce miał?!” – pyta ze łzami w oczach pani Klaudia z Zaleszan, kiedy pytam ją o to, co się wydarzyło we wsi 29 stycznia 1946 r. Była małą dziewczynką, miała sześć lat, ale jak sama mówi, Bóg dał jej dobrą pamięć, by prawda o tamtych zdarzeniach nie została zatarta.
Tamtego styczniowego dnia Zaleszany nigdy nie zapomną. Do wsi wjechał oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego dowodzony przez Romualda Rajsa ps. „Bury”. Mieszkańcy nie znali tej skomplikowanej nazwy. Wiedzieli tylko, że żołnierze to kłopoty. Właściwie to było już po wojnie, ale na Podlasiu II wojna światowa skończyła się później.
Moje podlasko-białoruskie wakacje dobiegają końca, kiedy jadę z południa na północ, z okolic Hajnówki do Krynek. Postronnemu obserwatorowi ten białoruski kąt przy północno-wschodniej granicy Polski może się wydawać malutki, ale do pokonania mam ponad 100 km. Jadę blisko granicy z Białorusią, drogami, które prowadzą przez podlaskie wioski i niewielkie miasteczka. Narew, Michałowo, Gródek. Mniej tu pól, więcej łąk, lasów. Na horyzoncie widać drewniane chaty i stodoły. Nad Gródkiem wznoszą się niemal jak w jakimś starosłowiańskim podaniu wielkie złote kopuły cerkwi, widać ją na horyzoncie z odległości kilku kilometrów.
—
Projekt dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Fundacji Solidarności Międzynarodowej ani Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.