W Bapskiej leje. W oddali widać ciąg namiotów. Obok flagi chorwackiej powiewa flaga UE. Po raz drugi widać ją na trasie bałkańskiej, ale teraz do celu zostały już tylko kraje unijne. Kiedy tu pytam o kierunek ich drogi, słyszę dwie odpowiedzi – Austria i Niemcy.
Przeważa ta druga opcja, ponieważ dużo dobrego o Niemcach słyszeli, przede wszystkim, że będą tam dobrze przyjęci. Pytają o Polskę – jak się żyje, co to za kraj, jaka waluta. Pytam o ich emocje. – Czy są szczęśliwi, że już tak blisko? Tak – słyszę. Ale są też zdenerwowani. Nie wiedzą, co będzie dalej. Boją się, że zostaną odesłani. Pytanie kogoś, kto maszeruje tyle kilometrów, zostawiwszy wszystko za sobą, o to, jak się czuje, wydaje się infantylne. Łamie jednak bariery i pozwala się otworzyć. Wśród zmęczenia i czasem niechęci do rozmowy pojawiają się historie.
Autobusami z granicy grupy przejeżdżają do Opatowca. Tutaj wszystko wygląda na obóz bardziej wojskowy niż dla uchodźców, głównie za sprawą dużej liczby strażników. Gdyby nie namioty pracowników humanitarnych na zewnątrz, można by ich w środku w ogóle nie zauważyć.
Na teren obozu można wejść tylko z kierownikiem. Czekają jeszcze dwie ekipy stacji telewizyjnych. Jest ósma, kierownik będzie o dziesiątej. Pytam, jak wygląda dalsza trasa migrantów – stąd jadą autobusami do najbliższej stacji kolejowej i dalej pociągiem na granicę ze Słowenią.
Próbuję policzyć, ile kosztuje dotarcie z Turcji do Niemiec. Mam absolutnie sprzeczne dane, ale usiłuję ułożyć tę najtańszą wycenę za osobę:
– Turcja – wyspa Grecka – od 800 do 3000 USD,
– wyspa grecka – Grecja kontynentalna – od 4 do 20 EUR za prom,
– autobusy na granicę z Macedonią – od 3 do 15 EUR,
– pociąg w Macedonii – dziś już 20 EUR,
– autobusy w Serbii – około 5 EUR
To tylko sam transport. Najgorzej jest z Turcją. Próbowałem uzyskać potwierdzenie jednej kwoty, ale każdy podaje inną. Pracownicy UNHCR zapytani o to, na ile ich dane są prawidłowe, odpowiadają – „we do our best”, rozkładając ręce.
Rozmawiam z ojcem dwójki dzieci. Jeszcze dwa dni temu byli po stronie tureckiej.
– Trwało to wieki – mówi – cały czas trzymałem je kurczowo, bojąc się, że łódź się przewróci.
To najcięższy moment podróży. Wszystko załatwili w kilka dni z przemytnikami. Dwie godziny później stoją na stacji i odjeżdżają pociągiem w stronę Harmicy. Policjanci nerwowo zabraniają robić zdjęcia. Ale patrzenie nie jest zakazane, więc na stacji można postać.