Loading

Bagaż

Rafał Hetman
Rozpocznij zwiedzanie

Barcelona

Irene i Aleix mówią, że i tak mają szczęście. Udało im się wynająć mieszkanie w dobrej cenie. Znajduje się ono wprawdzie na obrzeżach Barcelony, ale dzięki temu cena jest niewysoka i mogą mieszkać sami. To ważne, bo właśnie spodziewają się dziecka.

– Ale znajomi w naszym wieku nie mają tak łatwo. Wielu z nich – dwudziesto-, trzydziestolatków – musi wynajmować mieszkania w kilka osób, bo nie stać ich na płacenie wysokich czynszów. My mieliśmy to szczęście, że wynajęliśmy mieszkanie od znajomego, który zaproponował nam optymalną cenę – tłumaczy Irene, która pracuje w wydawnictwie jako redaktorka i jest w piątym miesiącu ciąży.

Jej mąż, Aleix, zajmuje się tworzeniem scenariuszy do gier na urządzenia mobilne. – Oczywiście, że wysokie ceny mieszkań mają związek z turystyką. Wiele osób w Barcelonie kupuje mieszkania tylko po to, żeby wynajmować je turystom. To się bardziej opłaca. Mimo że oboje pracujemy, nie stać nas na to, żeby kupić mieszkanie – twierdzi mężczyzna.

La Rambla – najpopularniejszy wśród turystów deptak Barcelony.

Barcelona jest jednym z najchętniej odwiedzanych przez turystów miast świata. Według danych barcelońskiego ratusza w 2017 r. do miasta przyjechało 8,9 mln turystów.

Rosnąca od lat popularność Barcelony jako kierunku urlopowych podróży, a także duże zainteresowanie inwestorów tym miastem, sprawiają, że po kilku latach od kryzysu ekonomicznego ceny nieruchomości w stolicy Katalonii znów rosną (w 2016 r. o 14,4 proc.). W najdroższych dzielnicach ceny za metr kwadratowy wynoszą nawet 12 tys. euro. W jednej z najtańszych, w Raval, za metr trzeba zapłacić około 4-5 tys. euro.

Rosną też ceny czynszów. Według danych Fotocasy, jednego z największych portali zajmujących się nieruchomościami w Hiszpanii, w 2017 r. ceny wynajmu wzrosły w Katalonii o 10,3 proc. W samej Barcelonie średnio za metr powierzchni trzeba zapłacić 15,58 euro miesięcznie. To efekt turystycznego boomu, który trwa w Barcelonie, oraz działalności takich platform jak Airbnb, dzięki którym prywatne osoby mogą wynająć swoje mieszkanie lub pokój turystom. Jednak rosnące ceny są również efektem zmian w mentalności młodych ludzi, którzy nie chcą, a często nie mogą, wziąć kredytu na mieszkanie, więc decydują się na wynajem.

Jest też inny problem. Właściciele nieruchomości decydują się często wynajmować lokale wyłącznie turystom, a to zmusza, chcących wynająć mieszkanie barcelończyków, do poszukiwań mieszkań na obrzeżach miasta.

Mieszkańcy Barcelony zaczęli więc narzekać na turystów i na to, co za ich sprawą dzieje się w mieście.

Miasta turystyczne, wychodząc naprzeciw potrzebom turystów, zmieniają się. Zmieniają się dla turystów, niekoniecznie dla swoich mieszkańców. Usługi, sklepy, infrastruktura zaczynają funkcjonować tak, by bardziej sprostać oczekiwaniom tych, którzy miasto odwiedzają, niż obywatelom, którzy w nich mieszkają na stałe. Taką zmianę nazywamy turystyfikacją. Efektem turystyfikacji jest również zanik autentyczności danego miejsca.

Turyści na jednej z najdłuższych i najważniejszych ulic Barcelony – Passeig de Gràcia.
 

Niezadowolenie mieszkańców Barcelony ze wzmożonego ruchu turystycznego w stolicy Katalonii narastało od lat. Sięgnęło zenitu latem 2017 r., kiedy to członkowie Arran, młodzieżówki radykalnej partii Kandydatura Jedności Ludowej (CUP), najpierw pocięli opony jednego z autobusów turystycznych stojących w pobliżu stadionu FC Barcelony, a po kilku dniach zdewastowali kilka turystycznych rowerów, rozpoczynając w ten sposób kampanię antyturystyczną.

To wtedy na ulicach Barcelony pojawiły się napisy na murach i wlepki w różnych częściach miasta: „Turyści wracajcie do domu” albo „Turystyka zabija naszą okolicę”. Również w tym czasie w mediach pojawiły się niepokojące tytuły: „Dlaczego barcelończycy nienawidzą turystów?”, „Czy Barcelona jest bezpieczna dla turystów?”

Ówczesny premier Hiszpanii Mariano Rajoy jednoznacznie skrytykował działania Arran, mówiąc, że „ci, którzy atakują turystykę w Katalonii, prezentują mentalną małość”.

Wlepka z hasłem „Turyści zabijają okolicę" na mapie wskazującej drogę do popularnego Parku Güell.
 

Już wcześniej władze Barcelony podjęły pewne kroki, by obecność turystów była dla mieszkańców stolicy Katalonii mniej uciążliwa. Jednym z pierwszych było wprowadzenie zakazu podróżowania komunikacją miejską bez koszulki. Był to wśród turystów proceder na tyle powszechny, że na autobusach pojawiły się wyraźne piktogramy informujące o zakazie.

Od 2016 r. władze ograniczały ruch segwayów, jednoosobowych, dwukołowych, elektrycznych pojazdów, które stały się popularnym środkiem transportu wśród turystów. Z ruchu czasowo wyłączono okolice plaży i starego miasta, a w 2017 r. wprowadzono zakaz poruszania się tymi pojazdami przez zorganizowane grupy turystów.

W 2017 r. władze Barcelony wprowadziły także o wiele ważniejsze regulacje, które prasa nazwała „bezprecedensowymi” i „najbardziej drastycznymi”. W myśl nowych przepisów miasto zostało podzielone na cztery strefy. W pierwszej, obejmującej centrum miasta, zakazano tworzenia nowych hoteli – nawet w przypadku likwidacji już istniejących. W drugiej, obejmującej obszary oddalone od centrum, również obowiązywał zakaz tworzenia nowych miejsc noclegowych, ale w przypadku likwidacji już istniejących dopuszczono tworzenie nowych. W trzeciej strefie, obejmującej oddalone od centrum dzielnice miasta, dopuszczono możliwość powstawania nowych miejsc hotelowych. Takie rozwiązanie zdaniem władz ma po pierwsze ograniczyć wpływ turystyki na centralne dzielnice Barcelony i skierować rozwój hoteli na obrzeża miasta. Władze mają nadzieję, że dzięki ich decyzjom z biegiem lat zmniejszy się liczba hoteli w centrum miasta, dzięki czemu zostanie przywrócona jego pierwotna rola – okolicy mieszkalnej, odpowiadającej potrzebom barcelończyków.

Mapa Barcelony z oznaczeniem trzech stref, na które zostało podzielone miasto.

Miasto zaczęło też walczyć z nielegalnym wynajmem, który odbywa się poprzez platformę Airbnb. W 2017 r. przed wakacjami podwojono liczbę inspektorów, z 20 do 40, chodzących po ulicach Barcelony i szukających nielicencjonowanych i nielegalnych miejsc, które oferują noclegi turystom. Właścicielom takich lokali grozi grzywna w wysokości do 60 tys. euro. Mieszkańcy Barcelony samodzielnie mogą zgłaszać podejrzane lokale, istnieje bowiem specjalna linia telefoniczna. W 2016 r. odnotowano 2784 zgłoszenia od mieszkańców. Przed uruchomieniem specjalnego numeru telefonu, w 2015 r., do miasta wpłynęło tylko 15 zgłoszeń.

Miasto nałożyło również karę w wysokości 600 tys. euro na platformę Airbnb, która notorycznie reklamowała na swoich stronach i w aplikacji miejsca, które nie posiadały licencji. Po wielu miesiącach rozmów władze Barcelony i właściciele Airbnb doszli do porozumienia i z platformy zniknęły reklamy nielegalnych lokali, a jej właściciele zobowiązali się współpracować z miastem w kwestii walki z nielegalnym wynajmem mieszkań dla turystów.

Władze Barcelony utrudniają też życie właścicielom legalnie działających apartamentów wakacyjnych, którzy od 2017 r. muszą płacić najwyższą stawkę podatku od nieruchomości. Wysoki podatek ma zniechęcać do przekształcania mieszkań w lokale pod wynajem dla turystów. Szacuje się, że właściciele mieszkań są w stanie w ciągu roku zarobić pięciokrotnie więcej na wynajmie pokoi turystom, niż na długoterminowym wynajmie stałym lokatorom.

– Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż turyści – mówi mężczyzna, którego zatrzymałem na ulicy, by zapytać o wpiętą w koszulę żółtą wstążkę. Wstążki widać nie tylko na ubraniach barcelończyków, ale także są wymalowane sprejami na murach, pojawiają się na wlepkach w metrze i znakach drogowych. – Chodzi o to, że domagamy się uwolnienia katalońskich więźniów politycznych i wolności dla Katalonii – tłumaczy mężczyzna. Zapytany o turystów, szybko odpowiada: – Tak, to też jest problem, ale do rozwiązania później.

W październiku 2017 r. w Katalonii odbyło się referendum niepodległościowe, którego nie uznał hiszpański rząd. Władze w Madrycie nazwały organizatorów referendum rebeliantami i zadecydowały o aresztowaniu ich. Barcelończycy wielokrotnie demonstrowali przeciwko takim działaniom rządu Hiszpanii i domagali się uwolnienia polityków i działaczy.

Te wydarzenia przyćmiły inne problemy Barcelony, w tym walkę z negatywnym wpływem turystyki na jakość życia mieszkańców miasta. Nadal jednak na ulicach można natknąć się na napisy, których treść wymierzona jest w turystów.

 

– Turyści są uciążliwi – mówi Irene. – Jest ich bardzo dużo w centrum i w miejscach turystycznych, np. przy budynku zaprojektowanym przez Gaudiego przy Paseo de Gracia, czy przy katedrze Sagrada Familia. Mój kolega, który jeździ do pracy rowerem, narzeka codziennie, bo musi ich wymijać albo schodzić z roweru i się zatrzymywać. Jest też dużo wycieczek rowerowych, które spowalniają ruch na ścieżkach – opowiada.

– Kiedy rozmawiamy ze znajomymi często pojawia się temat turystów, bo mają oni wpływ na nasze życie – dodaje Aleix. – Przez nich wyższe są ceny, ulice są bardziej zatłoczone. Można się natknąć na grupy głośnych, pijanych ludzi.

Irene i Aleix często rozmawiają ze znajomymi o problemach Barcelony i Katalonii. Turystyka jest jednym z nich.
 

– Oczywiście, turystów jest wielu, ale nie we wszystkich częściach miasta – tłumaczy Michelle, studentka i aktywistka działająca na rzecz jednej z międzynarodowych organizacji lekarskich. – Tu, na placu Katalońskim, i w okolicy, są zawsze tłumy, ale dalej już nie. Tutaj piwo jest strasznie drogie, ale to nie oznacza, że muszę je tu kupować. Nie spotykam się też w centrum ze znajomymi, raczej gdzieś indziej, więc turyści mi nie przeszkadzają. Mieszkam jeszcze z rodzicami, więc na razie problem wynajmu mieszkania mnie nie dotyczy. Wiem, że niektórzy protestują przeciwko turystom, ale przecież Barcelona na nich zarabia – mówi Michelle. Co roku 20 proc. wszystkich przychodów miasta pochodzi z turystyki.

Michelle nie czuje, że turyści to problem dla miasta. Widzi jasną stronę ich obecności w Barcelonie.

Wenecja

Wenecja jest również ofiarą swojego turystycznego sukcesu. Nawet gondolierzy i hotelarze zaczynają narzekać. Właściciele hoteli i pensjonatów skarżą się, że zbyt wielu przyjezdnych wykupuje noclegi tylko na jedną noc. Gondolierzy, choć należą do jednej z najlepiej zarabiających grup zawodowych w Wenecji, skarżą się, że za swoją pensję nie są w stanie utrzymać rodzin, bo ceny w mieście są tak wysokie. Historyczna część miasta szybko się wyludnia, mieszkańcy uciekają z miejsc zadeptanych przez turystów. Problemem są też ogromne, dziesięciopiętrowe statki wycieczkowe, które przypływają do miasta. Zanieczyszczają one okolice i tworzą fale niebezpieczne dla mniejszych jednostek pływających oraz budynków. A poza tym – psują widok.

Władze postanowiły ograniczyć ruch takich statków. Największe z nich mają cumować poza Wenecją, w okolicznym porcie Marghera, ale zarządzenie ma wejść w życie dopiero za kilka lat.

Tłum na ulicach Wenecji.
 

W 2017 r. władze miasta rozpoczęły kampanię #EnjoyRespectVenezia, w ramach której informowano, jak turyści powinni zachowywać się w mieście. Oprócz wskazówek dotyczących tego jak poruszać się po Wenecji na rowerze, pouczeń o zakazie śmiecenia, znalazła się informacja, że turyści nie powinni zatrzymywać się za długo w jednym miejscu. Kampania miała też zachęcić do odwiedzania mniej znanych części miasta.

Na przełomie kwietnia i maja br. władze zdecydowały się podjąć najbardziej radykalne środki – oddzieliły turystów od mieszkańców. To rozwiązanie tymczasowe miało sprawić, że życie w Wenecji w czasie jednego z długich weekendów miało być łatwiejsze dla mieszkańców. Za pomocą barierek wytyczono korytarze na ulicach, którymi mieli poruszać się osobno turyści, a osobno mieszkańcy. Władze miasta, choć przyznały, że to rozwiązanie tymczasowe, nie wykluczają wykorzystania go w przyszłości.

 

Inne europejskie miasta również wprowadzają różnego rodzaju regulacje, które mają ograniczyć negatywny wpływ ruchu turystycznego.

Berlin wprowadził regulacje związane z wynajmem mieszkań dla turystów, ale nie wszystkie przepisy działają.

Berlin

W 2014 r. w Berlinie wprowadzono zakaz wykorzystania mieszkań niezgodnie z przeznaczeniem, co de facto oznacza zakaz wynajmowania lokali osobom bezpośrednio od właścicieli. Wprowadzono również limit cen za wynajem, bo jego koszty, również z powodu turystów, były niezwykle wysokie.

W 2016 r. w Berlinie praktycznie zakazano krótkoterminowego wynajmowania mieszkań turystom. Żeby móc to zrobić, trzeba było postarać się o zezwolenie lokalnych władz, a za nielegalny wynajem wprowadzono kary do 100 tys. euro. Co więcej, w myśl przepisów operatorzy portali z nieruchomościami lub takich platform jak Airbnb mieli obowiązek przekazać informacje o właścicielach podejrzanych o nielegalny wynajem. Miasto uruchomiło również stronę internetową, na której można było zgłaszać nielegalnie wynajmowane mieszkania. Zaraz po wprowadzeniu nowego prawa liczba wynajmowanych mieszkań spadła o 40 proc.

Trybunał Konstytucyjny Niemiec uznał niektóre przepisy regulujące wynajem mieszkań za niezgodne z konstytucją.

– Przepisy ograniczające krótkoterminowy wynajem dla turystów nie działają – opowiada Paul, który w 2016 r. wynajmował ze swoją dziewczyną pokój w berlińskiej dzielnicy Kreuzberg. – To miła okolica. Wszyscy teraz chcą tam mieszkać. Właścicielką mieszkania była starsza kobieta, która mieszkała tam od lat 90. Zgaduję, że czynsz za całe takie mieszkanie to ok. 500-600 euro, a kobieta za pokój, który nam wynajęła, zażądała 560 euro. Po pewnym wahaniu zdecydowaliśmy się jednak wziąć ten pokój, chociaż wiedzieliśmy, że cena była zawyżona. Zawarliśmy umowę na sześć miesięcy, zaznaczając, że jeśli wszystko będzie dobrze, to ją przedłużymy. Po jakimś czasie okazało się, że kobieta będzie wynajmowała dwa pozostałe pokoje w mieszkaniu, a sama przeniesie się do Innsbrucka, gdzie również ma lokum. To było nielegalne, bo według przepisów, żeby wynajmować krótkoterminowo, musiałaby mieszkać w tym mieszkaniu w Kreuzbergu. Przed upływem sześciu miesięcy właścicielka zarzuciła nam, że nie nie utrzymujemy porządku w mieszkaniu, co oczywiście nie było prawdą. Później poinformowała nas, że musimy się wyprowadzić, bo ona sama chce w naszym pokoju zamieszkać. Okazało się, że to było kłamstwo, bo oferta na wynajem naszego dawnego pokoju trafiła na Airbnb – podsumowuje Paul.

Restrykcyjne przepisy nie zadziałały. Co więcej, Trybunał Konstytucyjny Niemiec uznał je za niezgodne z niemiecką ustawą zasadniczą i władze Berlina wprowadziły nowe, łagodniejsze prawo. Podmioty komercyjne nadal podlegają ostrym przepisom ws. krótkoterminowego wynajmu, ale pojedynczy właściciele mieszkań mogą je wynajmować, po uprzednim uzyskaniu zgody władz swojej dzielnicy, przez 90 dni w roku. Zgoda ma być wydawana bez przeszkód.

– Moja historia to tylko jeden z przykładów, ale niestety tak to wygląda w całym Berlinie. Przepisy nie działają. Państwo nie otrzymuje pieniędzy, bo ludzie tacy jak kobieta, o której opowiadałem, często nie płacą podatków. A najgorsze jest to, że osoby, którzy rzeczywiście potrzebują mieszkania, są wyrzucani z niego tylko dlatego, że właściciele mogą dowolnie podnieść czynsz – dodaje Paul.

Amsterdam

W Amsterdamie od kilku lat pojawiają się głosy, że miasto traci swój charakter. Mieszkańcy zwracają uwagę, że w miejscu sklepów czy piekarni, w których codziennie robili zakupy, pojawiają się sklepy z pamiątkami. W 2017 r. władze wydały zakaz powstawania nowych punktów usługowych dla turystów. Chodzi o m.in. sklepy z pamiątkami, wypożyczalnie rowerów czy lokale gastronomiczne serwujące fast food.

Wcześniej władze przestały wydawać pozwolenia na powstawanie nowych hoteli w centrum miasta. Zaostrzono też przepisy dotyczące wynajmu mieszkań dla turystów. Można je wynajmować, ale tylko przez 60 dni w roku.

Efekt tych zmian zauważono od razu. W okresie od stycznia do lipca 2017 r. liczba ofert na platformie Airbnb w Amsterdamie spadła z ponad 15 tys. do 13,6 tys. Władze mają nadzieję, że ich działania długoterminowo nie wpłynął na spadek liczby przyjeżdżających turystów. Zachowanie autentyczności Amsterdamu, mimo np. mniejszej bazy miejsc noclegowych, ma przyciągnąć przyjezdnych.

Stare miasto w Dubrowniku.

Dubrownik

W Dubrowniku po rekomendacjach UNESCO wprowadzono limity turystów, którzy mogą codziennie odwiedzić stare miasto. Obecnie jest to 8 tys. osób. Wokół starego miasta zainstalowano kamery, dzięki którym władze liczą turystów. Na specjalnej stronie internetowej każdy może na żywo sprawdzić, ile osób danego dnia pojawiło się w nadzorowanej strefie. Po osiągnięciu wyznaczonego limitu turystów na stare miasto nie są wpuszczane zorganizowane wycieczki. Władze uważają jednak, że limit jest za wysoki i planują zmniejszyć go o połowę.

Dużym problemem Dubrownika, podobnie jak Wenecji, są ogromne statki wycieczkowe, które cumują codziennie w porcie, zasłaniając widok i wydzielając spaliny. Władze planują ograniczenie ich ruchu oraz wyznaczenie nowych harmonogramów rejsów, żeby statki przybywały do miasta równomiernie w czasie całego dnia, a nie o jednej porze, jak często dzieje się teraz.

Według niektórych mieszkańców Islandii do ich kraju przyjeżdża zbyt wielu turystów.

Rejkiawik

Boom turystyczny uratował Islandię. Turyści zaczęli masowo przyjeżdżać do tego kraju akurat w momencie, kiedy upadły trzy największe banki Islandii, a na świecie szalał globalny kryzys. Napływ turystów doprowadził do boomu budowlanego, a ten do powstania nowych miejsc pracy.

W 2016 r. na Islandię, liczącą 330 tys. mieszkańców, przyleciało 1,7 mln turystów, a w 2017 r. już 2,3 mln. Za ich sprawą wynajęcie mieszkania w Rejkiawiku graniczy z cudem.

Dlatego władze kraju nie chcą, żeby Islandia stała się zbyt popularnym miejscem wycieczek. Zapowiedziany w 2017 r. plan wzrostu podatków od usług turystycznych ma nieco zniechęcić turystów, jak przewidują władze kraju. Za sprawą podniesienia podatku koszty pobytu na Islandii wzrosną o ok. 4 proc.

W 2017 r. Islandię, liczącą 330 tys. mieszkańców, odwiedziło 2,3 mln turystów.
 

Koszty życia na Islandii już wzrosły, żalą się sami Islandczycy: – Wzrosły ceny mieszkań, wynajmu i po prostu koszty życia – mówi dwudziestokilkuletnia Anne. – Poza tym brakuje mieszkań. W niektórych miejscowościach trudno coś wynająć lub kupić. A w popularnych miejscach turystycznych jest po prostu tłoczno – dodaje.

– Rozwój turystyki zmienił wiele rzeczy w naszej gospodarce – przyznaje Borsteinn Borkelsson, analityk ryzyka w banku. – Sektor usług turystycznych jest teraz większy niż np. rybołówstwa, więc jest to bardzo ważna branża dla każdego, kto mieszka na Islandii. Najbardziej obawialiśmy się, że drogi, służba zdrowia czy policja nie są przygotowane na przyjęcie zwiększającej się liczby turystów. Ale to szybko się zmienia. Moim zdaniem zainteresowanie turystów naszym krajem to szansa dla nas, bo sprawia ono, że Islandia jest lepsza dla Islandczyków. Oczywiście nie wszyscy się z tym zgadzają, ale z mojego doświadczenia wynika, że tak właśnie jest: pojawia się większa oferta usług, jest więcej sklepów, restauracji, z których możemy korzystać!

Borkelsson analizuje również przyczyny wzrostu cen nieruchomości: – Owszem, czynsz za dom podniósł się, ale ten wzrost ceny nie jest związany tylko z turystyką. W niektórych miejscach, jak w centrum Rejkiawiku, powodem wzrostu cen są nowe apartamenty wykorzystywane pod wynajem na Airbnb, ale głównym powodem wysokich cen jest brak mieszkań, który jest wynikiem kryzysu finansowego z 2008 r. Zajęcie się sprawą mieszkalnictwa zajęło naszemu rządowi więcej czasu niż się spodziewano.

Plaży Maya Bay znana nie tylko z turystycznych wycieczek, ale również z filmu „Niebiańska plaża".

Tajlandia

Z powodu negatywnego wpływu turystów na naturę władze Tajlandii zdecydowały o zamknięciu popularnej plaży Maya Bay. Okolica zdobyła popularność dzięki filmowi „Niebiańska plaża” z Leonardo DiCaprio. Od lat jest licznie odwiedzana przez turystów, jak również przez nich zadeptywana i zanieczyszczana. Zniszczeniu uległa także okoliczna rafa koralowa, a to za sprawą nieczystości z hoteli, tworzyw sztucznych wrzucanych do morza i olejków do opalania, które turyści spłukują z siebie, wchodząc do morza. Z tego względu władze zdecydowały o zamknięciu plaży na okres wakacji. Przez lata zniszczeniu uległo ok. 80 proc. całej rafy. Naukowcy mają jednak wątpliwości, czy trzymiesięczny okres ochronny dla okolicy plaży Maya Bay pomoże odbudować faunę i florę zniszczoną przez lata.

Niektóre z ośrodków wypoczynkowych na Florydzie z własnej inicjatywy wdrożyły proekologiczne rozwiązania.

Floryda

Próbę ograniczenia wpływu turystów na środowisko naturalne podjęły w USA ośrodki wypoczynkowe w ramach programu Florida Green Lodging. Z własnej inicjatywy wdrożyły proekologiczne działania, które mają służyć zrównoważonej turystyce.

Ośrodki Tradewinds Island Resorts w St. Pete Beach i Disney’s Vero Beach Resort w Vero Beach uznawane są za liderów w dziedzinie zrównoważonej turystyki. Dzięki wprowadzonym rozwiązaniom udało się m.in. zredukować zużycie wody i energii. Wybrzeże zagrożone erozją obsadzono roślinami, które mają chronić przed wypłukiwaniem brzegu morskiego. A w Disney’s Vero Beach Resort dodatkowo zakazano używania plastikowych słomek i pokrywek do kubków, bo te często po użyciu lądowały w oceanie.

W Bhutanie wysokie koszty pobytu i wymogi formalne mają ograniczać liczbę przyjezdnych i wpływać na zrównoważony rozwój turystyki.

Bhutan

Bhutan to od lat jeden z najtrudniej dostępnych dla turystów krajów świata. Otworzył swoje granice dopiero 40 lat temu. Do dziś ruch turystyczny w tym kraju jest ściśle kontrolowany. Do Bhutanu turyści mogą wjechać jedynie po uzyskaniu wizy. Kraj wydaje je tym turystom, którzy wykupili zorganizowany wyjazd przez licencjonowanego przez Bhutan touroperatora. Promesę wizy uzyskuje się wraz z wykupieniem pakietu turystycznego, który jest obowiązkowy i kosztuje ok. 200 dol. za dzień pobytu i licencjonowanego przewodnika. Wysokie koszty i wymogi formalne mają ograniczać liczbę przyjezdnych i wpływać na zrównoważony rozwój turystyki.

Bhutan realizuje także politykę równoważenia wzrostu gospodarczego połączoną z ochroną środowiska. Dziś 75 proc. powierzchni kraju pokrywa gęsty las, a według bhutańskiego prawa jego powierzchnia nie może spaść poniżej 60 proc. w stosunku do powierzchni całego kraju.

Kraków

Kraków jest najpopularniejszym miastem turystycznym w Polsce, które – według szacunków władz miasta – odwiedziło w 2017 r. 9,1 mln turystów.

W związku z rosnącym ruchem turystycznym Kraków zaczyna mierzyć się z problemami podobnymi do tych, które mają chętnie odwiedzane miasta europejskie – tłok i hałas w najpopularniejszych wśród turystów lokalizacjach w mieście, zanik autentyczności, wysokie ceny w sklepach i restauracjach wokół turystycznych atrakcji i wyludnianie się centrum miasta.

– Tracimy dostęp do swoich miejsc, w których się bawimy, spotykamy – mówi Justyna, świeżo upieczona pani magister, która w czasie studiów pracowała w lokalach gastronomicznych. – Restauracje, bary, kluby zajęte są przez turystów, najczęściej pijanych, którzy łażą po mieście, gdzie ich tylko nogi poniosą, a najczęściej, gdzie powiezie ich meleks – mówi z ironią w głosie.

Justyna Zaziąbł, właścicielka wypożyczalni skuterów, uważa, że Kraków traci swój unikatowy charakter.

– Wszystko i za każdą cenę byśmy im sprzedali – mówi Justyna Zaziąbł, właścicielka wypożyczalni skuterów, kiedy zauważam, że na krakowskim rynku wszędzie można kupić te same pamiątki i gadżety, pochodzące z importu. – Kiedy rozmawiam z moimi klientami często mówią mi, że są zmęczeni Krakowem. I mówią to turyści! Narzekają, że nie da się spokojnie przejść przez rynek, nie będąc nagabywanym np. przez panie zapraszające do lokali nocnych. Czasami są zawiedzeni, że nie udało im się odnaleźć autentyczności w mieście, jakiegoś rodzaju dzikości Wschodu. Mówią, że jest tu tak samo jak wszędzie. Przychodzą więc do mnie, wypożyczają skutery i jadą nimi poza miasto, np. do Ojcowskiego Parku Narodowego, Wieliczki, Oświęcimia.

Eryk czasami narzeka, że turyści blokują chodniki i ulice.
 

– Turyści ani mi nie przeszkadzają, ani mi nie pomagają w niczym. No może poza tym, że często blokują chodniki i ulice – mówi Eryk, który od kilku lat studiuje i pracuje w Krakowie. – Nie lubię chodzić za grupkami turystów, bo oni ciągle się zatrzymują, trzeba ich wymijać. Pracuję w centrum, więc spotykam ich codziennie. Ale Kraków to nie tylko oś rynek – Wawel. Pięć minut tramwajem od rynku już ich tylu nie ma. Chociaż, jeśli umawiamy się ze znajomymi gdzieś w centrum, to musimy się nastawić, że będziemy płacić dużo więcej. Najczęściej spotykamy się daleko od rynku.

– Turyści to moje zabezpieczenie na przyszłość – mówi Monika. – Za 10-15 lat wypadnę z rynku pracy i żeby nie żyć tylko z emerytury planuję z mężem przeorganizować dom i wynajmować pokoje turystom. Chcę mieć cały czas kontakt z młodymi ludźmi, lubię poznawać nowe osoby, więc w rozwoju turystyki w mieście widzę więcej szans, choć mam też świadomość zagrożeń. Czuję jednak dumę, że ludzie przyjeżdżają do mojego miasta. A ze znajomymi nie muszę się spotykać w centrum. Wsiadam w autobus i jestem po kilku minutach na obrzeżach.

Monika uważa, że turyści to jej zabezpieczenie na przyszłość – chce wynajmować im pokoje w swoim domu.

Wśród mieszkańców Krakowa coraz częściej słychać jednak głosy, że turystyka to nie tylko korzyści finansowe. – W 2016 r. przyjezdni wydali tu prawie 5,5 mld zł, a w branży turystycznej pracuje ok. 29 tys. osób, tj. ponad 10 proc. wszystkich zatrudnionych. Miasto na razie jednak nie zamierza iść śladem Barcelony, która wprowadziła m.in. zakaz powstawania nowych hoteli w wybranych częściach miasta.

– Celujemy dziś w turystę premium, czyli osoby przyjeżdżające tu na kongresy, spotkania. Zamierzamy promować miasto w kampaniach skierowanych do określonych grup, które chcemy zachęcić do odwiedzenia Krakowa – wyjaśnia Bartłomiej Walas z Urzędu Miasta Krakowa. – Turysta premium to turysta bogatszy, który może wydać więcej pieniędzy, co pozwoliłoby zarabiać więcej, nie zwiększając zbytnio liczby osób przyjeżdżających do miasta.

Miasta, chcąc przypodobać się turystom, często tracą swój unikatowy charakter. Podobne zdjęcia można zrobić w Krakowie, Barcelonie czy Wenecji.

Wracamy do Barcelony. Na koniec rozmowy, którą prowadzimy w kameralnej restauracji na tyłach Uniwersytetu Barcelońskiego, Aleix zauważa: – Z tą niechęcią do turystów to nie jest taka prosta sprawa. Musimy przecież pamiętać, że my, barcelończycy, kiedy nadchodzi lato sami wyjeżdżamy do różnych miast Europy czy na Majorkę i wtedy też stajemy się turystami.

 

Autor: Rafał Hetman

Opracowanie graficzne: Arkadiusz Sołdon

Wdrożenie: Piotr Kliks

×