PL | EN

#WizaDonikąd. „Nikt nie próbuje tego zatrzymać”

Zakros Travel z Jordanii, Al-Nayzak z Iraku, Mehan Türk i Alkabidda z Turcji oraz białoruska agencja turystyczna Ulla Bel – to tylko niektóre biura podróży oferujące „wycieczki do Białorusi”. Oficjalnie lub mniej oficjalnie. Reporterzy Outriders przez kilkanaście dni pracowali w siedmiu krajach w ramach projektu #VisaToNowhere #WizaDonikąd, aby pokazać, jak działa mechanizm, przez który tysiące ludzi dostają się na pogranicze białorusko-litewskie i polsko-białoruskie. Sprawdzili również, jak działa „turystyka migracyjna” m.in. w biurze turystycznym w Bejrucie. Dotarli do ofert biur podróży pośredniczących w tym procederze i poznali cennik wciąż drożejących usług. 

Liban, obóz Bekaa

W libańskiej Dolinie Bekaa dwa słowa pojawiają się szczególnie często w rozmowach z syryjskimi uchodźcami: „mustaqbal” (przyszłość) i „Bilarusya” (Białoruś).

W ostatnich miesiącach nieformalne obozy między winnicami i gajami oliwnymi oraz zimne lasy polsko-białoruskiego pogranicza połączyły biura podróży, rządy i sieć przemytników, którzy na Facebooku obiecują świetlaną przyszłość w Europie. 

Z wypełnionego kurzem obozu, z białego namiotu otoczonego czarnymi oponami, dwie osoby niebawem wyruszą do Białorusi. Ibrahim ma 25 lat. Nie uczy się od 10, odkąd przybył do Libanu z powodu wojny domowej w swoim kraju. Czasem tylko pracuje dorywczo.

Liban, obóz Bekaa

Drugi, Hassan, ma 35 lat i również wyruszy w tym miesiącu. – Robię to przede wszystkim dla mojego syna – mówi, wskazując na niepełnosprawnego chłopca. – Skończył 11 lat i wciąż nie chodzi – tłumaczy. Zdaje sobie sprawę z ryzyka, jakie będzie musiał podjąć, gdy już dotrze do Mińska. – Ludzie mówili mi o trudnościach na tym szlaku, wielu dniach marszu w zimnych lasach i o tym, że możesz nie dotrzeć na miejsce – przyznaje Hassan.

– Znam w Libanie wiele osób, które próbują dostać się do Białorusi, jest wśród nich moja siostra, ale próbowałem ją powstrzymać – mówi Anas, syryjski aktywista. Jego siostra jest 37-letnią samotną matką dwojga dzieci. Anas zdołał przekonać siostrę, ale jej przyjaciele wyruszyli w podróż. Mówi, że słyszał przerażające historie migrantów. – Mówiono mi o dziewczynie, która w trakcie przekraczania granicy miała okres. Przemytnik powiedział, że za chwilę wszyscy mają być w samochodzie. Była cała we krwi i nie była w stanie stać – opowiada.

Istnieją nawet youtuberzy, którzy pokazują, jak bezpiecznie pokonać granicę. Na kanale „Germany in Arabic” zalecają zaopatrzenie się w jedzenie „kaloryczne, ale lekkie”, takie jak migdały, rodzynki czy daktyle, tłumaczą także, że ładowarki solarne nie są zbyt użyteczne w Białorusi ponieważ „jest tam bardzo zimno i brakuje słońca”. 

Liban, obóz Bekaa

Czemu więc ludzie ryzykują życie i zdrowie w zimnych lasach?

Gdy dziennikarka Outriders przeprowadza wywiad, syryjska dziewczynka patrzy podekscytowana na jej notatnik. – Moje dzieci nie potrafią nawet napisać swoich imion, a mają 13 i 18 lat – mówi Hussei, który ma 57 lat i dotarł do Libanu w 2013 r., nie spodziewając się, że „zostanie tu tak długo”. 

Sytuacja uchodźców w Libanie jest szczególna w porównaniu z innymi krajami. Po pierwsze, ze względu na ilość: 20% populacji kraju to syryjscy uchodźcy. Ponadto, lokalne przepisy nie ułatwiają im życia. Rząd libański ogranicza na przykład dostęp uchodźców syryjskich do rynku pracy, za wyjątkiem rolnictwa, sektora budowlanego i utrzymania czystości.

„Nic w Syrii się nie zmieniło” – ostrzega organizacja Women Now for Development, która w 2019 r. przeprowadziła niezależne badanie na temat „dobrowolnego powrotu” i konkluduje, że „pomimo wygaśnięcia walk w niektórych regionach, trwają aresztowania oraz zniknięcia zatrzymanych czyniące powrót niebezpiecznym”.

Wobec trwającego kryzysu ekonomicznego, politycznego, społecznego i służby zdrowia, wielu z tych, którzy nie mogą wrócić do Syrii, ani liczyć na godną przyszłość w Libanie, próbuje szczęścia, zawierzając reklamom obiecującym nowe życie w Europie, do której dostaną się przez Białoruś. Takich historii jest więcej.

Liban, obóz Bekaa

Człowiek

Dżamila, Syryjka, uciekła z Libanu, by móc pracować jako inżynierka. Ahmad wyjechał z ogarniętej od 10 lat wojną Syrii z siostrą, by leczyć talasemię i studiować. Kadhim jest gejem i brał udział w antyrządowych protestach, więc uciekł przed prześladowaniami w Iraku. M. w 2018 r. wyjechał z Jemenu, gdzie trwa wojna, do Malezji, ale nie przedłużono mu pobytu, znów musiał uciekać. A na przykład M. uciekł do Turcji i postanowił się tam starać o azyl w jednym z krajów Unii Europejskiej. Głód, zmiany klimatu, wojna, prześladowania, strach, troska o lepsze jutro dzieci, możliwość nauki i pracy – to główne powody, dla których ludzie są gotowi na tak dramatyczne decyzje, jak nielegalne przekroczenie granicy. Często nie wiedzą, co ich czeka, bo „biura podróży” obiecują im złote góry. Nie wiedzą też, że tylko jedna czwarta tych, którzy dotrą do Niemiec, dostanie azyl, co oznacza, że 3 na 4 obcokrajowców zostanie deportowanych i straci nie tylko pieniądze, lecz także zdrowie, a niekiedy nawet życie. – Opowiadam moją historię, by moi rodacy nie popełnili tego błędu co ja i by nie utopili swojego zdrowia, życia i pieniędzy na polsko-białoruskich bagnach w lesie – mówiła Dżamila.

Eisenhüttenstadt ośrodek dla migrantów

Cena życia

Wszystko zaczyna się zwykle w mediach społecznościowych albo pocztą pantoflową. Świat przemytników jest świetnie zorganizowany. A znalezienie kontaktów jest bardzo proste. Niektóre biura podróży, jak białoruskie Ulla Bel, czy tureckie Mehan Türk i Alkabidda ofertę wycieczek mają na stronie, inne robią to bardziej subtelnie. O ile jeszcze w lipcu Kadhim za całą akcję zapłacił niespełna 1000 dol. (dziś jest w ośrodku na Litwie, gdzie stara się o azyl), tak Dżamila w połowie września wydała tylko do polsko-białoruskiej granicy niemal 3000 dol. Ahmad i jego siostra pod koniec września płacili już po 3500 dol. za osobę. Dziś podróż do celu, jakim są dla migrantów głównie Niemcy, Holandia i Francja, kosztuje 6–10 tys. dolarów. Transport od polsko-białoruskiej granicy to ok. 2000 dol. Ostatnią część szlaku realizują „taksówki”. Organizatorzy transportu przesyłają „klientom” numery telefonów kierowców, którzy zabierają ich spod granicy. Później numery te trafiają na grupy w mediach społecznościowych. Kierowcy to zwykle mężczyźni z Bliskiego Wschodu, którzy posiadają niemieckie dokumenty, ale są też Polacy i Białorusini. Zależnie od zapłaconej kwoty dowożą migrantów do Niemiec lub w okolice granicy na terenie Polski. – Za dowiezienie do Berlina zażądali dodatkowo 1750 dol. od osoby – mówi Jemeńczyk F., który przebywa w ośrodku dla cudzoziemców w Eisenhüttenstadt.

Ośrodek Eisenhüttenstadt

A będzie drożej, bo robi się coraz trudniej i ryzyko wpadki rośnie. Reporterzy Outriders byli zatrzymani podczas pracy przez policję w Niemczech oraz straż graniczną na Litwie.

Dla tych ludzi zapłacenie tak wysokich kwot oznacza często utratę oszczędności życia, a dodatkowo zapożyczenie się u krewnych i znajomych. Mimo to wciąż podejmują ryzyko. W Mińsku (stan na 15.10.2021 r.) lądują codziennie cztery samoloty ze Stambułu (Belavia i Turkish Airlines), jeden z Damaszku (Cham Wings Airlines; piątkowy lot został odwołany – przewoźnik w odpowiedzi na pytania dziennikarzy przyznał, że to lot czarterowy i jego kursowanie zależy od zainteresowania, nie odpowiedział jednak, czy planuje wstrzymać loty z Damaszku do Mińska), dwa z Dubaju (Belavia, FlyDubai). Irak pod naciskiem Komisji Europejskiej wstrzymał bezpośrednie loty z Bagdadu do Mińska, ale można tę trasę pokonać przez Dubaj. Pojawiają się również doniesienia o tym, że utrudnione zostało wydawanie wiz obcokrajowcom bezpośrednio na lotnisku w stolicy Białorusi.

Boarding w Dubaju na lot do Mińska
Boarding w Stambule na lot do Mińska
Chłopiec z rejsu Dubaj-Mińsk

Każda maszyna przylatuje niemal pełna (kupienie biletu na rejs Stambuł–Mińsk graniczyło z cudem), co oznacza, że tylko tych siedem samolotów transportuje na dobę ok. 1400 osób, z czego zdecydowana większość to migranci. Np. w samolocie z Dubaju do Mińska z ok. 200 pasażerów tylko ok. 20 osób nie było migrantami. Skąd to wiadomo? Po lądowaniu maszyny ze wspomnianych wcześniej kierunków nie są podpinane do rękawa. Wysiada się na płycie lotniska, a pogranicznicy po sprawdzeniu paszportów kierują migrantów do specjalnej kolejki przed bramkami kontroli paszportowej, a pozostałych pasażerów wprost do kontroli paszportowej.

Lotnisko w Mińsku we wrześniu

Po procedurach na lotnisku migranci trafiają do hoteli, jak np. Welling czy Victoria Olimp w Mińsku, skąd po dniu czy dwóch zabiera ich umówiony wcześniej kierowca i wywozi na pogranicze białorusko-polskie lub białorusko-litewskie.

Granica polsko-białoruska

Graniczny ping-pong

Polscy, litewscy i białoruscy pogranicznicy wyspecjalizowali się w przepychaniu migrantów ze swojej strony na przeciwną. Tylko że to są ludzie, a nie piłeczki ping-pongowe, a w obecnych warunkach pogodowych zostawianie ich na granicy jest zwyczajnie nieludzkie – według oficjalnych danych po polskiej stronie zmarło sześć osób, po białoruskiej jedna, ale migranci, z którymi rozmawiali dziennikarze Outriders, relacjonowali, że widzieli w białorusko-polskim lesie więcej ciał.

Z drugiej strony jednak obowiązkiem Straży Granicznej jest obrona granic kraju (w tym przypadku również granicy Unii Europejskiej) i uniemożliwienie nielegalnego jej przekraczania. Ale tym ludziom nikt po stronie białoruskiej nie daje możliwości udania się na oficjalne przejście graniczne, gdzie mogliby prosić o azyl. Żołnierze, jak relacjonowali rozmówcy Outriders, wywozili ich na pole czy do lasu, a nawet pokazywali, jak przecinać płot na granicy z Polską i pomagali w tym. Na liście rzeczy do zabrania, którą migranci dostają od przemytników, znajdują się nożyce do cięcia metalu obok ciepłych kurtek, wygodnych butów czy mocnych powerbanków.

Irakijczyk Kadhim (w kapeluszu) dostał się na Litwe, poprosił tam o azyl

Na Litwie trudno zajmować się kryzysem uchodźczym. Nie ma tam organizacji pomocowych, aktywistów ani ludzi, którzy angażują się oddolnie, aby pomagać migrantom w przygranicznych lasach. Dziennikarze też nie są aż tak bardzo zaangażowani w temat, nie ma konstruktywnej debaty publicznej. Jedynie Rzecznik Praw Obywatelskich Augustinas Normantas reaguje i punktuje rządzących. Na jego zlecenie powstał raport z miejsc zakwaterowania migrantów, który zwraca uwagę na naruszenia praw człowieka: „​​ograniczenie wolności migrantów, które trwało średnio czterdzieści dni bez odpowiedniego zapewnienia materialnych warunków przyjmowania, higieny, odzieży dostosowanej do pogody, obuwia i prawa do prywatności”.

Widok z okna Kadhima w litewskim ośrodku Kybartai

Z drugiej strony Litwa jeszcze nigdy się nie mierzyła się z takim problemem. Z rozmów dziennikarzy Outriders wynika, że Litwini generalnie boją się inności. Też wypychają migrantów za swoją granicę, ale wcześniej dają im przynajmniej jeść. Outriders zlokalizowali 16 miejsc, w których były ośrodki dla cudzoziemców (a zapewne było ich jeszcze więcej). Rząd obiecał, że do 1 października 2021 r. wszyscy zostaną przeniesieni z ośrodków tymczasowych, ponieważ temperatura na dworze spadła. Ale proces przeprowadzki trwa. Od 1 października istnieje pięć oficjalnych ośrodków: Kybartai, Pabrade, Wilno (Naujininikai), Medininkai i Rukla. Ośrodki na Litwie podlegają Państwowej Straży Granicznej lub Ministerstwu Opieki Społecznej i Pracy. 

Ośrodek dla migrantów w Pabradė (Litwa)

„Ze względu na duże zainteresowanie, ogromną liczbę wniosków i potencjalne zagrożenie koronawirusem nie będziemy w stanie zorganizować Państwa wizyty w ośrodkach dla migrantów pod nadzorem Państwowej Straży Granicznej” – poinformował nas mailowo Rokas Pukinskas, kierownik działu komunikacji Państwowej Straży Granicznej. Ministerstwo Opieki Społecznej i Pracy do tej pory nie odpisało na nasze zgłoszenie. Polska Straż Graniczna również odmówiła dziennikarzom Outriders wizyty w jej ośrodkach dla cudzoziemców po stronie polskiej, podając te same powody. I dodając jeszcze jeden.

– W miejscach tych znajdują się osoby, które ubiegają się o ochronę międzynarodową, wizerunek tych osób, ze względu na to, że mogą być prześladowane w swoich krajach, jest szczególnie chroniony – powiedziała Outriders ppor. Anna Michalska, rzeczniczka Straży Granicznej.

Według polskiej SG codziennie udaremnianych jest obecnie 600–700 przypadków nielegalnego przekraczania białorusko-polskiej granicy. Jak powiedziała z kolei w rozmowie z Outriders Goda Jurevičiūtė z Human Rights Monitoring Institute, granicę białorusko-litewską próbuje pokonać każdego dnia ok. 70 osób.

Pozostawione ubrania migrantów, Verebiejai (Litwa)

Marzenia o przejściu Odry

– Nikt nie próbuje tego zatrzymać – mówi Olaf Jansen, kierownik niemieckiego ośrodka dla cudzoziemców w Eisenhüttenstadt. – Według naszych szacunków aktualnie w Polsce znajduje się 10 tys. osób, które zdołały przekroczyć granicę z Białorusią – dodaje.

Eisenhüttenstadt to jeden z czterech ośrodków dla migrantów w niemieckiej Brandenburgii. To właśnie do tego landu trafia blisko 70% osób, które przedostają się do Niemiec tzw. szlakiem białoruskim. W ostatnich tygodniach ich liczba gwałtownie wzrosła.

Opuszczający ośrodek w Eisenhuttenstadt

– Sytuacja nie jest dramatyczna, ale jest trudna – mówi Jansen. – Do marca do Brandenburgii przybywało około 300 osób miesięcznie. W kwietniu było to 500 osób, a we wrześniu już 1479. W październiku mamy jak dotąd 1400, a nie ma nawet połowy miesiąca. Spodziewamy się około 3500 osób nim przyjdzie listopad – wylicza.

Na trawie za murowanymi budynkami ośrodka dostawiono kilkadziesiąt kontenerów i zielonych namiotów wojskowych. Wkrótce pomieści się tu nawet 5000 osób. Stworzono także specjalną strefę dla chorych na COVID-19. Rezydenci są raczej dobrze ubrani i odżywieni, mają też na miejscu dostęp do opieki medycznej, choć na tę ostatnią czasem narzekają.

Ośrodek Eisenhüttenstadt
Plac zabaw w Eisenhuttenstadt

Irakijczyk, M., relacjonuje, że został przez polskie służby pobity i okradziony. – Zabrali nam 2700 dol. i wypchnęli z powrotem do Białorusi – twierdzi. Inny opowiada o pobiciu przez zamaskowanych ludzi, którzy mówili po rosyjsku. Opisana sytuacja jest kuriozalna – nie rozumiejąc, czego chcą bijący ich ludzie, migranci w pewnym momencie wyjęli telefon, żeby skorzystać z translatora. Powtarzają się relacje na temat podejścia sił białoruskich. – Do Mińska nie ma powrotu. Powiedzieli, że będziemy próbować aż nam się uda albo zginiemy – relacjonują migranci. Rekordziści w ośrodku w Eisenhüttenstadt przekraczali granicę białorusko-polską 12 razy.

– Do połowy września widywaliśmy ludzi w naprawdę złym stanie – twierdzi Jansen. – Od pewnego czasu jest lepiej, zdarzają się nawet rodziny z dziećmi. To oznacza, że szlak się profesjonalizuje – dodaje.

Tak rzeczywiście jest, czego dobrym przykładem są pieniądze. Nie wszyscy wożą je przy sobie. Jemeńczycy opowiadają o człowieku w Turcji, który za 100 dol. ręczy swoją reputacją, że będzie ich strzegł i przekazywał przemytnikom na kolejne kroki podróży. Jeśli jego klienci zginą, oczywiście zatrzyma pieniądze dla siebie. 

Migranci z niemieckiego ośrodka Eisenhüttenstadt

Migranci, którzy dotrą do Niemiec, przejdą proces ubiegania się o azyl w dosyć sprzyjających warunkach. Dość wspomnieć, że ośrodek w Eisenhüttenstadt nie jest zamknięty. Teren można opuścić w każdej chwili. Sytuacja migrantów w Polsce lub na Litwie jest trudniejsza. Te kraje osadzają w ośrodkach zamkniętych.

Zorganizowanie niemieckiej machiny migracyjnej budzi zaufanie, pomaga też wiele organizacji pozarządowych, które oferują wsparcie prawne. Nie oznacza to jednak, że sam proces uzyskania azylu jest łatwy.

– Zwykle odsetek pozytywnie rozpatrzonych wniosków azylowych w Brandenburgii wynosi około 25–30% – mówi Jansen. – Irakijczycy mają małe szanse na dostanie azylu, Jemeńczycy i Syryjczycy większe – wyjaśnia.

Polko – niemiecka granica na Odrze

Przystanek Turcja

M. jest Syryjczykiem z Aleppo, jego dom został zbombardowany podczas trwającej tam od 10 lat wojny. Trzy lata temu wyjechał samotnie do Turcji, potem dołączyła jego żona z dziećmi. Od dwóch lat stara się o azyl do jednego z państw europejskich przez konsulat w Turcji. Od 10 lat pracuje dla organizacji pomocy humanitarnej, pomagał m.in. Syryjczykom na granicy tureckiej. Według jego słów w rodzinnych stronach grozi mu kara śmierci, bo jest wrogiem dla kilku stron konfliktu. Sceptycznie podchodzi do obecnej sytuacji migrantów, którzy jadą do UE przez Białoruś. Według niego na przelot do Białorusi mogą pozwolić sobie ludzie dobrze zarabiający, którzy pozostali lojalni wobec rządu w Syrii. Mają do tego warunki, dlatego korzystają z okazji i poszukują lepszego życia w krajach, gdzie mają znajomości. Cały opozycja wyjechała z kraju w poprzednich latach. Ci, których na to nie stać – biedni – wciąż próbują przekraczać granicę turecką. Ani w Syrii, ani przy granicy nie będą mieli przyszłości. W podobnym stopniu dotyczy to tych, którzy jadą z Libanu czy Jordanii, ponieważ rządy tych państw współpracują z prezydentem Syrii, Baszarem al-Asadem. Według słów M., prezydentowi nie zależy na tym, żeby ludzi zostali w kraju, ze względu na ciężką sytuację ekonomiczną. Wiele osób głoduje.

Samolot Iraqi Airways z Bagdadu, którym Kadhim przyleciał do Mińska

Loty ze Stambułu do Mińska obsługuje białoruska Belavia i tureckie linie Turkish Airlines. „Last call for Mińsk” i już jest kolejna arabska rodzina przy wejściu na pokład. Maszyny są różnej wielkości, ale łączy je jedno – większość pasażerów to ludzie o urodzie arabskiej, rzadziej afrykańskiej i hinduskiej. W rękach trzymali paszporty przede wszystkim w czarnych okładkach (m.in. irackie). 

Dziennikarze Outriders byli w Polsce, Niemczech, na Litwie, a także w Białorusi, Libanie, Turcji i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Poznali historie i powody decyzji ludzi, którzy uciekają m.in. z Iraku, Syrii, Jemenu czy Iranu.