PL | EN

Park Chicano. Meksykańskie murale na krańcu Ameryki

Park Chicano, usytuowany pod monumentalnym mostem w Barrio Logan, latynoskiej dzielnicy San Diego, w ciągu dnia świeci pustkami. Nie ma tu hipsterów spacerujących z kawą latte ani wolnych strzelców, którzy w przerwie od pracy wychodzą z domu na krótki jogging. W parku Chicano, znanym z barwnych meksykańskich murali, robi się gwarno dopiero ok. 16.

Mural w parku Chicano (fot. Marta Zdzieborska)

Na ulokowanej w centrum parku scenie kończy się właśnie koncert z okazji 25-lecia programu Primer Impacto, jednego z najstarszych hiszpańskojęzycznych serwisów informacyjnych telewizji Univision. Zagorzałym fanem programu jest Manolo, 57-letni Meksykanin, który przyjechał tu z odległego o 35 km miasta Del Mar. Jak mówi, na co dzień brakuje mu kontaktu z rodzimą kulturą. W nadmorskim Del Mar, zdominowanym przez bogatych Amerykanów, nie ma zbyt wielu meksykańskich sąsiadów.

– Do Del Mar przeprowadziłem się głównie ze względu na dzieci – tłumaczy Manolo. – Chciałem je posłać do dobrej szkoły, a w podstawówkach w latynoskich dzielnicach niestety czasem trudno o wysoki poziom. Miałem więc do wyboru dwie opcje: albo płacić wysokie czesne w szkole prywatnej, albo zamieszkać w lepszej okolicy – dodaje. Mógł sobie pozwolić na taką decyzję: jako menedżer pracujący od lat dla czołowych amerykańskich korporacji dorobił się w Stanach domu, posłał na studia trójkę dzieci i planuje zakup działki w Meksyku. W poszukiwaniu idealnej lokalizacji zjechał w zeszłym roku cały południowy Meksyk, odwiedził m.in. rodzinne strony w prowincji Michoacán.

57-letni Manolo marzy o kupieniu działki w Meksyku. Gdy przejdzie na emeryturę, chciałby wrócić do rodzinnych stron w prowincji Michoacán.
(fot. Marta Zdzieborska)

– Moi rodzice przeprowadzili się do Stanów, gdy miałem sześć lat – opowiada. – Przez całe dzieciństwo żyłem na dwa domy. W ciągu roku uczyłem się w amerykańskiej szkole, a w wakacje odwiedzałem dziadków w Meksyku. Rodzice nie chcieli, żebym stracił kontakt z ojczystą kulturą i językiem. Niestety po kilkudziesięciu latach życia w Stanach i tak mówię po hiszpańsku z amerykańskim akcentem – narzeka Manolo, który w parku Chicano nie traci żadnej okazji do rozmowy. Zaraz po zakończeniu naszego wywiadu podchodzi do starszego Meksykanina sprzedającego słodycze. Już po kilku chwilach rozmawiają jak dobrzy znajomi.

Walka o park

– Nigdzie indziej nie panuje tak przyjacielska atmosfera – mówi Andrea, 20-letnia studentka psychologii, która do parku Chicano przychodzi trenować jazdę na deskorolce. Do tutejszego skateparku dojeżdża z miejscowości Chula Vista, oddalonej o 12 km od granicy z Meksykiem.

22-letnia Andrea jest córką imigrantów z Meksyku. Choć urodziła się w Stanach i ma amerykańskie obywatelstwo, w sercu zawsze pozostanie Meksykanką.
(fot. Marta Zdzieborska)

– Na początku rodzice byli przeciwni mojej pasji – opowiada Andrea. – Są tradycjonalistami i dziwili się, że dziewczyna może chcieć jeździć na deskorolce. Często mi zarzucają, że jestem zbyt zamerykanizowana. Ale to nie moja wina, że wychowałam się w Stanach. Mam wielu amerykańskich znajomych, więc po hiszpańsku mówię właściwie tylko w domu – dodaje 20-latka, która do Barrio Logan zaczęła przychodzić ze względu na rodziców. Jeśli ma jeździć na deskorolce, to wyłącznie w parku Chicano, który stał się symbolem walki o prawa meksykańskiej społeczności w Stanach Zjednoczonych.

Wszystko zaczęło się w latach 60. XX w. wraz z gwałtownym rozwojem urbanizacyjnym dzielnicy. Najpierw Barrio Logan przecięła autostrada, potem zbudowano most wiodący na pobliski półwysep Coronado. W miejscu wyburzonych domów i tętniących życiem sklepików pojawiły się masywne betonowe filary. Mieszkańcy, chcąc ocalić dawny charakter dzielnicy, zażądali od lokalnych władz zagospodarowania przestrzeni pod mostem na park. Do eskalacji konfliktu doszło w kwietniu 1970 r., gdy okazało się, że zamiast postulowanego pasa zieleni ma powstać parking. Na tę wieść mieszkańcy rozpoczęli 12-dniowy protest, który ostatecznie doprowadził do zgody władz na stworzenie parku.

Skatepark w parku Chicano (fot. Marta Zdzieborska).

W negocjacjach z przedstawicielami lokalnej administracji brał udział m.in. Salvador Roberto Torres, jeden z pomysłodawców stworzenia murali w parku. Prace namalowane przez artystów z San Diego, Los Angeles oraz meksykańskiego miasta Tijuana nawiązują m.in. do prekolumbijskiej mitologii, istotnych wydarzeń w historii Meksyku i amerykańskiej polityki migracyjnej. Na malunkach można znaleźć podobizny Che Guevary, Fridy Kahlo, Diego Rivery i Césara Cháveza, który bronił praw meksykańskich robotników rolnych pracujących w Stanach Zjednoczonych. Działania Cháveza były częścią kwitnącego od lat 60. ruchu chicano, walczącego o prawa obywatelskie i polityczne dla Amerykanów meksykańskiego pochodzenia. Działacze sprzeciwiali się m.in. dyskryminacji na uniwersytetach i brutalności policji. Sama nazwa ruchu nawiązywała do pejoratywnego terminu chicano, którym niegdyś określano meksykańskich imigrantów mieszkających w Stanach Zjednoczonych.

Program Bracero

Migracja z Meksyku do Stanów ma bardzo długą historię. Już na początku XX w. Amerykanie zaczęli werbować meksykańskich robotników do pracy na farmach i przy budowie kolei w południowo-zachodniej części kraju. Potrzeba dodatkowych rąk do pracy okazała się tak duża, że na początku lat 20. Meksykanie wyłączeni byli z restrykcji migracyjnych wprowadzonych przez ówczesnego prezydenta Calvina Coolidge’a. Kolejną falę napływu meksykańskich robotników wywołał rozpoczęty w 1942 r. program Bracero. Jak wynika z danych amerykańskiej agencji rządowej Congressional Research Service, w latach 1942–1964 Meksykanom pracującym na roli i przy budowie dróg wydano 4,6 mln tymczasowych wiz. W szczytowym okresie do Stanów Zjednoczonych werbowano 400 tys. robotników rocznie. Wraz z napływem pracowników rekrutowanych w ramach programu Bracero rosła liczba imigrantów docierających do Stanów nielegalnie. Jak wskazują dane Congressional Research Service, począwszy od 1970 r. z każdą dekadą podwajała się liczebność meksykańskiej populacji w Stanach Zjednoczonych. Tendencji tej nie powstrzymało zaostrzenie polityki imigracyjnej w 1986 r. Na mocy ustawy podpisanej przez prezydenta Ronalda Reagana zwiększono wówczas kontrolę na granicy z Meksykiem i nałożono wyższe kary na pracodawców zatrudniających nielegalnych imigrantów.

Murale w parku Chicano (fot. Marta Zdzieborska).

Nianie i hydraulicy

Meksykanie to najliczniejsza grupa wśród hiszpańskojęzycznych mniejszości w Stanach Zjednoczonych. Jak wynika z danych Rządowej Agencji do spraw Spisu Ludności (ang. United States Census Bureau) z 2015 r., w Stanach mieszka prawie 36 mln osób meksykańskiego pochodzenia. Dwie trzecie z nich to Meksykanie, którzy urodzili się na terenie USA i mają amerykańskie obywatelstwo. Reszta, czyli ok. 11,3 mln ludzi, to imigranci. Według raportu amerykańskiego Instytutu Polityki Migracyjnej większość z nich żyje w Kalifornii (37%), Teksasie (22%) i stanie Illinois (6%). Miastami z największą liczbą meksykańskich mieszkańców są Los Angeles, Chicago i Houston. Meksykanie, którzy emigrowali do Stanów na przestrzeni ostatnich dekad, to zwykle nisko wykwalifikowani pracownicy wykonujący słabo płatne zajęcia. Meksykanki sprzątają w amerykańskich domach lub hotelach, są opiekunkami do dzieci albo pracują w fast foodach. Mężczyźni dorabiają na budowach i w rolnictwie, wykonują prace ogrodnicze lub hydrauliczne.

W miastach przygranicznych, takich jak San Diego w Kalifornii czy El Paso w Teksasie, udział w lokalnym rynku pracy mają też imigranci z przygranicznych meksykańskich miast. Wielu przekracza amerykańską granicę na podstawie Border Crossing Card, czyli pozwolenia uprawniającego do krótkich wizyt w celach turystycznych lub biznesowych. W przypadku Kalifornii i Teksasu wydawana na 10 lat karta umożliwia obywatelom Meksyku podróżowanie po obszarze oddalonym maksymalnie 40 km od amerykańskiej granicy. Niektórzy łamią jednak przepisy i jeżdżą do USA w celach zarobkowych. By uniknąć podejrzeń na granicy, niekiedy rezygnują z codziennych dojazdów. W ciągu tygodnia gnieżdżą się w kilka osób w wynajmowanym mieszkaniu w Stanach, a do Meksyku wracają tylko na weekend.

Mural w parku Chicano (fot. Marta Zdzieboska).

Walka o dreamersów

Meksykanie od wielu dekad tworzą najliczniejszą grupę imigrantów docierających nielegalnie do USA – jak wynika z danych Instytutu Polityki Migracyjnej z 2016 r., stanowią ponad połowę z 11,3 mln nielegalnych imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Królują też w statystykach dotyczących programu DACA, skierowanego do dreamersów, czyli imigrantów, którzy jako dzieci przyjechali nielegalnie do Stanów. Program chronił przed deportacją i dawał szansę na ubieganie się o pozwolenie na pracę, a 80% jego beneficjentów to właśnie Meksykanie. Wśród meksykańskich imigrantów zawrzało, gdy jesienią 2017 r. administracja Donalda Trumpa ogłosiła wygaszenie programu. Na ulice amerykańskich miast wyszły wtedy tysiące dreamersów domagających się przywrócenia DACA. Kilka miesięcy później sędzia federalny z San Francisco zablokował decyzję administracji Trumpa i tymczasowo przywrócił ochronę dla 700 tys. osób objętych programem. W strachu przed deportacją pozostają jednak imigranci, którzy w momencie ogłoszenia decyzji o zakończeniu programu DACA nie byli jeszcze jego beneficjentami. W San Diego, gdzie roi się od patroli straży granicznej, życie tych ludzi jest szczególnie trudne. Zwykły przejazd autobusem czy spacer po ulicy może się wiązać z zatrzymaniem i deportacją. Być może dla niektórych dreamersów wizyta w takim miejscu jak park Chicano pozostanie tylko marzeniem.

Mural w parku Chicano (fot. Marta Zdzieborska).