PL | EN

Broń kontra kwiaty. Białoruś zjednoczona przeciwko brutalności policji

Protesty zorganizowane po wyborach prezydenckich przeistoczyły się w ogólnokrajowe powstanie przeciwko od lat urzędującemu prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence.

W ubiegłym tygodniu doszło na Białorusi do eskalacji przemocy policji, najsilniejszej w najnowszej historii kraju. Najpierw podczas starć ulicznych, gdy policja użyła ostrej amunicji i broni palnej przeciwko demonstrantom. Następnie, gdy pojawiły się relacje o torturach aresztowanych ludzi. Dwóch demonstrantów zginęło, los wielu nadal pozostaje nieznany.

To przelało czarę goryczy, wzbudziło gniew i bunt Białorusinów.

– Już się nie boję. Strach to luksus, na który nie możemy już sobie pozwolić, ponieważ nasi przyjaciele i inni pokojowo nastawieni demonstranci są w aresztach, bici na śmierć – mówi Maria Jarosz, 23-letnia tłumaczka z Mińska, która wyszła na ulicę, trzymając białą różę. Dodaje, że od niedzieli uczestniczy w każdym proteście. – Im brutalniejsza jest policja, tym większa jest moja złość.

Od czasu wyborów zatrzymano ponad 6700 osób. Prawdziwą skalę wydarzeń poznaliśmy, gdy przywrócono dostęp do internetu. Doniesienia o policyjnej przemocy i bardzo niepokojące obrazy z ulic Mińska oraz innych miast wypełniły kanały aplikacji Telegram i przekazy niezależnych mediów.

W plikach audio, które wyciekły do publicznej wiadomości, można było usłyszeć krzyki i jęki dobiegające z wnętrza aresztu śledczego Akrescina w Mińsku, gdzie strażnicy i policjanci lojalni wobec Alaksandra Łukaszenki bili tych, którzy zostali złapani podczas tłumienia ostatnich protestów.

22-letni Władysław Karapuzow został aresztowany przez jednostki specjalne i policję w poniedziałek wieczorem. – Od samego początku zaczęli bić pałkami, jeszcze zanim wsadzono mnie do radiowozu. Bili po całym ciele, plecach, nogach, dłoniach, twarzy – mówi.

W ciągu pierwszych 24 godz. po jego zatrzymaniu na dziedzińcu więzienia przetrzymywano 80 mężczyzn. Tylko raz dostali bochenek chleba i dwie butelki wody. Karapuzow został później umieszczony w celi przeznaczonej dla pięciu osób, w której przebywało 40 mężczyzn. Tuż przed zwolnieniem on i dziesiątki innych zatrzymanych zostali zmuszeni do leżenia na ziemi, podczas gdy policjanci kopali ich i pałowali.

– Kazano nam śpiewać hymn Białorusi, grożono nam i poniżano. Myśleli, że zapłacono nam za udział w protestach. Ciągle pytali, czy 20 dol. to dobra cena za nasze zdrowie – opowiada Karapuzow. – Myślę, że zrobiono to, aby przestraszyć ludzi, złamać ich i uniemożliwić ponowny opór.

Inne osoby, z którymi spotkałam się i rozmawiałam w ciągu ostatnich tygodni w całym kraju, przesyłały mi zdjęcia siniaków powstałych w wyniku pobicia przez policję. Przemoc nie ograniczała się tylko do stolicy.

Po brutalnym potraktowaniu demonstrantów przez policję na ulice białoruskich miast i miasteczek wyszły kobiety. Domagały się zmian. Od środy tysiące kobiet tworzyło ludzkie łańcuchy solidarności, potępiające tłumienie protestów. Wiele kobiet było ubranych na biało i niosło kwiaty, wzywając policję do zaprzestania brutalnych działań.

Przestoje w pracy zakładów państwowych przyspieszyły ogólnokrajowe protesty. Niektóre z największych przedsiębiorstw na Białorusi ogłosiły strajki generalne. W stolicy pracownicy metra opuścili stanowiska pracy w proteście przeciwko przemocy. Strajkują robotnicy cukrowni w Żabince i zakładu Grodna Azot. Lista strajkujących zakładów jest długa. Żądania robotników są polityczne, a nie ekonomiczne. Protestują oni przeciwko wynikom wyborów prezydenckich i późniejszym stłumieniu protestów opozycji przez białoruski rząd.

Białoruska Fabryka Samochodowa, jedno z największych i najbardziej znanych przedsiębiorstw w kraju, produkujące ciężkie pojazdy przemysłowe, jako jedno z pierwszych ogłosiło strajk.

Stas Dzmitrou, inżynier pracujący w BiełAZ-ie, powiedział, że była to „reakcja łańcuchowa”, w której do ogólnopolskiego strajku przystąpiło jeden po drugim wiele dużych przedsiębiorstw. Kiedy w czwartek setki pracowników fabryki przestały pracować i opuściły budynek, kierownicy zagrozili im „kłopotami”.

– Oczywiście, wielu pracowników boi się utraty pracy. Jednak, gdy ludzie są torturowani i zabijani, jak możemy myśleć o naszych zarobkach? – pyta Dzmitrou. W czwartek po raz piąty z rzędu brał udział w protestach ulicznych w Mińsku. Zaraz po pracy dołączał do protestujących. Po raz pierwszy się nie boi, „ponieważ wielu ludzi wyszło na ulice”.

W piątek Mińska Fabryka Traktorów, jeden z największych pracodawców w stolicy Białorusi, ogłosiła strajk i zażądała od Łukaszenki podania się do dymisji. Prezydent zlekceważył protest, mówiąc, że tylko 20 osób demonstrowało, a następnie „zawróciło i zajęło się pracą”.

Rzeczywistość była inna. Jewgienij Kaszirin, który jest spawaczem w zakładzie, powiedział, że „nigdy nie widział tylu pracowników gromadzących się przed budynkiem zakładu”. I chociaż wielu jego kolegów obawiało się, to jednak „ludzie są pełni złości i chcą, aby Łukaszenka odszedł”. Według Kaszirina słowa Łukaszenki to „kolejne kłamstwa, których używa, aby zachować władzę”.

Tłumy robotników porzuciły pracę i dołączyły do ​​masowego wiecu wzywającego Łukaszenkę do ustąpienia. Przed budynkiem rządowym w Mińsku policjanci odłożyli tarcze. Demonstranci ściskali się z przedstawicielami sił porządkowych.

Białoruscy prezenterzy telewizyjni postanowili odejść z pracy u państwowego nadawcy. Mieli już dość ignorowania policyjnej przemocy i wyciszania głosów krytyki. W sobotę podczas wielkiego protestu przed budynkiem telewizji państwowej setki jej pracowników ogłosiło gotowość przystąpienia do ogólnokrajowego strajku. Rzeczniczka prezydenta Łukaszenki Natalla Ejsmant i przewodnicząca Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi Natalla Kaczanawa przybyły pod budynek telewizji, aby uspokoić protestujących. Ten ewentualny strajk jest istotny, ponieważ telewizja państwowa to główne źródło wiadomości dla wielu Białorusinów.

W minionym tygodniu protestujący musieli zmieniać taktykę dosłownie każdego dnia. Mimo przerw w dostępie do internetu, w całym kraju mogli gromadzić się na ulicach swoich miast i miasteczek. We wtorek, kiedy główne drogi Mińska były zablokowane, a centrum wyglądało na opuszczone, ludzie gromadzili się w okolicach swoich domów lub przy pobliskich stacjach metra. Protesty rozprzestrzeniające się w całym mieście – i po całym kraju – są trudniejsze do stłumienia.

Policja również zmieniła strategię. Represje stały się bardziej ukierunkowane. Patrol policji drogowej zatrzymywał się, przeszukiwał samochody i pieszych. Wojska wewnętrzne i jednostki specjalne zablokowały stacje metra. Można było odnieść wrażenie, że w całym Mińsku założono blokadę. Ta sytuacja zaczęła dotykać tych, którzy wcześniej nie interesowali się polityką. Wielu ludzi miało krewnych, których wciągnięto do radiowozów i brutalnie pobito.

Za masowe protesty, które przetoczyły się przez kraj, prezydent Białorusi obwinił przestępców i bezrobocie. Uczestników demonstracji wezwał do „znalezienia pracy”. Jednak poziomu represji nie da się już ukryć. Białorusini w całym kraju wiedzą, że policja rozpędziła pokojowych demonstrantów za pomocą gazu łzawiącego, granatów ogłuszających, armatek wodnych i gumowych kul.

W ostatnich tygodniach masowych wieców popierających główną kandydatkę opozycji Swiatłanę Cichanouską pojawiło się silne wrażenie, że napięcia społeczne i polityczne osiągną punkt krytyczny, gdy Łukaszenka przegra bitwę informacyjną. Wcześniej wydawało się, że prezydent stracił reputację, ponieważ jego główną rywalką została była gospodyni domowa, która dołączyła do wyścigu prezydenckiego tylko dlatego, że jej mąż, wcześniejszy kandydat, został aresztowany.

Kiedy państwowe kanały białoruskiej telewizji doniosły, że aż 200 rosyjskich bojowników wjechało do kraju w celu przygotowania ataku terrorystycznego, ponad 60-tysięczny tłum zebrał się w Mińsku, aby udzielić poparcia Cichanouskiej. Ludzie nie bali się wyjść na ulice. Wielu odrzuciło rzekomy spisek terrorystyczny jako „bajkę Łukaszenki”, mającą na celu powstrzymanie ludzi przed gromadzeniem się.

Jeśli więc ludzie nie wierzyli w rzekomą zagraniczną interwencję, co jeszcze skłoni ich do poparcia przywódcy?

W minionym tygodniu Białorusini pokazali swoją jedność przeciwko brutalności policji. Protest nie dotyczy tylko Łukaszenki. Obywatele sprzeciwiają się niesprawiedliwości i to właśnie zatarło istniejące między nimi podziały.

Zdjęcia: Marcin Suder

Więcej informacji: Białoruś