PL | EN

Trzęsienie
ziemi
w Turcji i Syrii

Turcja / Adana
Adana

Adana była jedną z najmniej dotkniętych kataklizmem prowincji w pobliżu epicentrum trzęsienia ziemi z 6 lutego br., ale wraz z zawaleniem się kilku wieżowców straciła setki mieszkańców.

Kiedy 18 lutego odwiedziliśmy miejsca, w których stały owe zniszczone budynki, prawie wszystkie gruzy zostały już usunięte przez ekipy sprzątające. Robotnicy pracowali sprawnie, prawdopodobnie robiąc miejsce pod nowe osiedla mieszkaniowe.

W pobliskim obozie Agencja Zarządzania Kryzysowego (AFAD) rozstawiła ok. 20 namiotów, a dzieci wesoło biegały po placu zabaw otoczonym tymczasowymi obozowiskami.

Ikmet Sokal, ojciec kilku dziewcząt, nie został przesiedlony. Opowiada nam, że trzęsienia uszkodziły piekarnię, w której pracował, a mieszkańcy Adany robią, co mogą, aby pomóc bardziej dotkniętym obszarom, takim jak prowincje Hatay i Gaziantep.

Zauważając, że wielu przesiedleńców przenosi się do miejsc takich jak Adana i sąsiednia prowincja Mersin, Sokal dodaje, że jednym z problemów, przed którymi stoi Adana, jest brak wolnych mieszkań na wynajem.

„Do wynajęcia jest niewiele domów, więc rząd umieszcza część ludzi w namiotach. To będzie trudny rok” – wyjaśnia Sokal. „Mam nadzieję, że przez to przejdziemy. Jeśli Bóg pozwoli, Turcja sobie z tym poradzi”.

Problem z wynajmem odczuli szczególnie Gokcar Gungorur i jego żona. Para dzieli namiot w parku. W ciągu pierwszych 13 dni po trzęsieniu ziemi udało im się raz wziąć prysznic. Opowiadają, że życie bez podstawowych artykułów pierwszej potrzeby i urządzeń sanitarnych stało się nie do zniesienia.

„Szukamy teraz nowego domu” – mówi Gungorur. „Ceny wynajmu są wysokie. Zarabiam minimalną stawkę, ok. 8500 lir tureckich, czyli 425 euro miesięcznie. Najniższe ceny wynajmu w okolicy wynoszą 8000 lir miesięcznie… Nie ma możliwości, żebyśmy zamieszkali w takim domu. Po opłaceniu czynszu zostałoby mi 500 lir” – przelicza Gungorur.

Inspektorzy ds. bezpieczeństwa niedawno potwierdzili, że dom Gungorura, mimo widocznych pęknięć na kolumnach wsporczych, jest nieuszkodzony. Cała ta akcja jeszcze bardziej go zestresowała.

„Mówią, że można tam mieszkać, ale w tynku są pęknięcia” – tłumaczy Gungorur. „Zostajemy w namiocie ze strachu. Jesteśmy w trudnej sytuacji. Uszkodzony budynek został uznany za nieuszkodzony”.

Wielu poszkodowanych nadal będzie się borykać z podobnymi problemami, walcząc o znalezienie lokalu z przystępnym czynszem i jednocześnie żyjąc w gorszych warunkach. Prawdopodobnie przez cały czas Adana będzie centrum logistycznym obsługującym dostawy pomocy humanitarnej na dotknięte trzęsieniem ziemi obszary.

Turcja / Gaziantep
Gaziantep

Położone w południowej Turcji miasto Gaziantep znajduje się zaledwie 32 km od epicentrum trzęsienia ziemi w Kahramanmaraş.

Na placach i w miejskich parkach w centrum Gaziantep również rozbito wiele obozowisk. Największą część przesiedleńców stanowili syryjscy uchodźcy, którzy twierdzili, że w ich domach nie można już bezpiecznie mieszkać.

Miasto położone jest zaledwie ok. 60 km od granicy z Syrią.

Obserwowaliśmy, jak policja rozdaje żywność i zupy Syryjczykom koczującym w obozowiskach. Warunki były trudne. Według prasowych doniesień przebywający w Turcji uchodźcy spotkali się po trzęsieniach ziemi z dyskryminacją – wielu Syryjczyków zostało oskarżonych o grabież sklepów podczas chaosu wywołanego przez kataklizm.

Od dawna przyzwyczajeni do bycia kozłami ofiarnymi i obwiniani o problemy kraju, Syryjczycy, z którymi rozmawialiśmy w Gaziantep, twierdzili, że otrzymali wiele darowizn i czują się względnie bezpieczni. I to mimo często dyskryminującej retoryki na szczeblu krajowym.

Turcja / Hatay
Iskenderun i Antiochia

Prowincja Hatay wygląda jak obszar spustoszony przez lata wojny, a przecież te zniszczenia nastąpiły w ciągu jednego dnia.

Miejsca takie jak İskenderun na wybrzeżu Morza Śródziemnego, którego port stał w płomieniach przez kilka dni po wstrząsach, można opisać na kilka sposobów. Płonące substancje chemiczne utworzyły pióropusz czarnego dymu nad zawalonym centrum miasta.

W gorszym stanie jest Antiochia, gdzie przy głównej arterii pozostało niewiele nieuszkodzonych budynków. To obecnie scena zbudowana z chmur pyłu i przeznaczona dla ekip poszukiwawczych pracujących przez całą dobę i kopiących w górach gruzu. Niektóre dzielnice zostały całkowicie starte z powierzchni ziemi, a wielu mieszkańców zaginęło.

W prowincji Hatay zniszczenia są najrozleglejsze. Ofiar śmiertelnych po trzęsieniach ziemi z 6 lutego br. również jest najwięcej.

1,69 mln mieszkańców prowincji jest nadal w szoku po błyskawicznym zniszczeniu ich wyjątkowych, różnorodnych i historycznych miast.

Wielu z nich zostało obecnie przesiedlonych i mieszka w tymczasowych schroniskach zbudowanych z namiotów. Inni wyjechali do przyjaciół i krewnych.

W tym samym czasie niektórzy mieszkańcy Hatay wciąż stoją przy stosach gruzów, czekając na wydobycie ich bliskich spod zawalonych budynków. Nie wiadomo jeszcze, ile osób zginęło.

Ostateczna liczba ofiar śmiertelnych w samej prowincji Hatay prawdopodobnie wyniesie dziesiątki tysięcy ludzi. Dopóki los wszystkich zaginionych osób nie zostanie wyjaśniony, ból ich przyjaciół i rodzin jest zbyt duży, aby wyrazić go słowami.

Abstrahując od utraty życia i uszkodzeń infrastruktury, zniszczenia w Hatay są tak poważne również dlatego, że prowincja ta to punkt styku wielu kultur, religii i historycznych szlaków, porównywalny jedynie z kilkoma innymi miejscami na Bliskim Wschodzie.

Teraz miejsca spotkań tutejszej społeczności, jej kościoły, synagogi i meczety są w ruinie.

Mieszkańcy zastanawiają się nad dalszymi krokami, wiedząc, że odbudowa zajmie lata.

Podobno przynajmniej jeden z najstarszych chrześcijańskich kościołów, kościół pw. św. Piotra w Antiochii, nie został uszkodzony. Jest wykuty w zboczu góry. Nie mogliśmy jednak zweryfikować tej informacji, ponieważ miejsce to zostało zamknięte dla publiczności natychmiast po wstrząsach.

Mieszkańcy prowincji Hatay, z którymi rozmawialiśmy, zadeklarowali, że wrócą do swoich rodzinnych miast i mają nadzieję na kontynuację więzi z jednym z najstarszych ośrodków ludzkiej cywilizacji. O ile będą dysponować niezbędnymi zasobami, infrastrukturą i pomocą.

W swojej długiej historii prowincja Hatay przeżyła wiele traum, wojen, plag i katastrof.

Po początkowym okresie żałoby i odbudowie po trzęsieniu ziemi miejscowi zamierzają kontynuować tradycje tego miejsca, aby żyło i znów się rozwijało.

Turcja / Kahramanmaraş
Kahramanmaraş

Po prowincjach Hatay i Adıyaman dotarliśmy do Kahramanmaraş, które zajmuje trzecie miejsce pod względem liczby zawalonych budynków w Turcji.

Wiele ulic w centrum miasta jest zablokowanych przez pozostałości dużych biurowców i budynków mieszkalnych, które rozpadły się w ogromne stosy betonu. Teraz sterty gruzu są powoli, metr po metrze, usuwane przez armię koparek.

Niestety, ogrom osmańskiego dziedzictwa kulturowego w Kahramanmaraş legł w gruzach. Na przykład historyczny, zadaszony targ, znany jako Maras Bazaar, i XV-wieczny Wielki Meczet Maras – od historycznej nazwy miasta – którego unikatowy drewniany minaret został zniszczony podczas wstrząsów.

Poza punktami orientacyjnymi rozległych zniszczeń doznały dzielnice mieszkalne. W centrum miasta tworzą one mieszankę malowniczych osmańskich domów o ścianach zbudowanych z drewna i błota oraz samowolek budowlanych, znanych jako „gecekondu”. To tureckie słowo oznaczające slumsy. W tych dzielnicach zginęło najwięcej ludzi.

Kiedy odwiedziliśmy miasto 14 lutego br., wielu mieszkańców historycznego centrum Kahramanmaraş ratowało co tylko możliwe ze swoich zawalonych domów. Młody mężczyzna o imieniu Yasar, który wolał nie ujawniać nazwiska, niósł kuchenkę mikrofalową po zawalonym betonowym dachu, aby oddać ją swoim kuzynom.

Następnie Yasar wrócił przez ten sam pochyły dach, dotarł do popękanego balkonu swojego zawalonego domu rodzinnego i wspiął się do środka. Kilka chwil później pojawił się ponownie, tym razem ze słoikami marynat i sosów pomidorowych. Najwyraźniej opróżniał swoją kuchnię.

„Zabieramy wszystko, co warto zatrzymać” – powiedział. Dodał, że jego rodzina zamieszkała z krewnymi w domu, który się nie zawalił.

Yasarowi zabrakło słów, gdy zapytaliśmy go, co będzie dalej. „Wszyscy opuścili moje rodzinne miasto. Musieli znaleźć schronienie gdzie indziej”.

Ayse Kaya, inna mieszkanka Kahramanmaraş, podziela odczucia Yasara. Podczas gdy ona z nami rozmawia, jej mąż ratuje co się da z zawalonego domu, w którym mieszkał od dzieciństwa.

„Tutaj życie się skończyło. Nic nie zostało” – mówi Kaya.

Ofiary trzęsień ziemi w całym regionie często powtarzały te właśnie słowa. W tym pierwszym żalu wielu mieszkańców, z którymi rozmawialiśmy, wyrażało wątpliwości, czy ich życie kiedykolwiek wróci do normy. Czy wróci codzienność, w jakiej żyli przed trzęsieniami ziemi.

Czy to w ogóle możliwe? Od 6 lutego br. dziesiątki tysięcy ludzi straciło życie, a z dzielnic zniknęły ryneczki, ulice i miejsca spotkań. Wraz z nimi zniknęły również lokalne zwyczaje i tradycje. W tych smutnych chwilach Kaya wspomina rodzinny dom męża.

„Tak bardzo go lubiliśmy. Latem zawsze było tam chłodno” – dodaje.

Turcja / Kilis
Kilis

Kilis, niewielka prowincja między Gaziantep a granicą z Syrią, nie doznała znacznych zniszczeń podczas trzęsień ziemi z 6 lutego br. Mimo to ich następstwa doprowadziły do tymczasowego zamknięcia przejścia granicznego w Kilis, kluczowej trasy pomocy humanitarnej napływającej do Syrii.

Ponad 4 mln Syryjczyków na północnym zachodzie kraju polega na dostawach towarów i pomocy humanitarnej z Turcji. Z powodu poważnych szkód w tureckiej infrastrukturze większość mieszkańców tego obszaru została bez wsparcia rządu i pomocy humanitarnej podczas pierwszych działań po trzęsieniu ziemi.

Niektóre konwoje z pomocą ONZ i Światowego Programu Żywnościowego wjechały do północno-zachodniej Syrii przez przejście graniczne w prowincji Hatay w pierwszym tygodniu po trzęsieniach ziemi. Przejście w Kilis zostało ponownie otwarte dopiero 14 lutego br.

Kilkanaście tysięcy Syryjczyków na terytoriach północno-zachodnich, odizolowanych od reszty Syrii po 12 latach wojny domowej, zginęło podczas kataklizmu i po nim. Wielu na szczęście ocalało. Większość przesiedleńców mieszka w namiotach zamiast w budynkach.

Doświadczając traumy za traumą, Syryjczycy w tym regionie i poza nim często podkreślają, że świat o nich zapomniał. Odpowiadając dokładnie na te nastroje, Luqman Vania i Abrar Khan, dwaj pracownicy organizacji humanitarnej One Nation UK, 16 lutego br. przekroczyli przejście graniczne w Kilis, niosąc zapasy pomocy. Dogoniliśmy ich tuż przed granicą.

„Z logistycznego punktu widzenia znacznie trudniej jest przywieźć pomoc do Syrii i myślę, że Syryjczycy z pewnością o tym wiedzą” – mówi Vania, niosąc podnośnik hydrauliczny. Sprzęt działa jak podnośnik samochodowy i podnosi lub podtrzymuje płyty betonowe. To niezbędne narzędzie do działań poszukiwawczo-ratowniczych.

„Wzięliśmy ten sprzęt, ponieważ rozmawiałem z ludźmi po drugiej stronie. Powiedzieli nam, że potrzebujemy ciężkiego sprzętu, ale niestety, nie możemy takiego przewieźć” – dodaje Khan. „Pomyślałem jednak, że możemy zabrać taki sprzęt z Wielkiej Brytanii. To tylko mały gest z naszej strony, aby pomóc stronie syryjskiej”.

To prawdopodobnie niewielki, lecz bardzo potrzebny gest. Infrastruktura w północno-zachodniej Syrii została znacznie uszkodzona podczas wstrząsów, a tutejsza ludność jest teraz narażona na wysokie ryzyko zachorowań związanych z nieświeżą żywnością i wodą oraz z powodu nieodpowiednich warunków sanitarnych.

Co istotne, w listopadzie 2022 r. w północno-zachodniej Syrii wybuchła epidemia cholery. Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób ostrzegło, że warunki zdrowia publicznego mogą się pogorszyć po trzęsieniach ziemi bez niezbędnych dostaw pomocy humanitarnej, która dociera przez takie przejścia graniczne, jak to w Kilis.

Turcja / Osmaniye
Osmaniye

Ibrahim Ilhan, nauczyciel w Osmaniye, szacuje, że połowa z 200 tys. mieszkańców miasta opuści je po trzęsieniach ziemi z 6 lutego br. On zamierza zostać, chociaż wie, że jego rodzinne miasto czekają ciężkie czasy. Około kilometra centralnej alei łączącej historyczne centrum z dworcem kolejowym jest w opłakanym stanie.

Miejscowi twierdzą, że prawie wszystkie wieżowce na tym odcinku, przy alei Hasana Ceneta, będą musiały zostać zburzone i zastąpione nowymi konstrukcjami. Ilhan, który przebywa obecnie z rodziną swojej żony w pobliskiej wiosce, chce zostać w okolicy.

„Poza Osmaniye nie mamy innego miejsca, do którego moglibyśmy się udać” – mówi Ilhan. „Zostaniemy tutaj”.

Rozmawiamy obok jego mieszkania przy alei Hasana Ceneta. Lokal znajdował się w wieżowcu, który na zewnątrz jest wyraźnie popękany. Ilhan tłumaczy, że gorszy los spotkał identyczny wieżowiec obok, który zawalił się w ciągu pierwszych pięciu sekund trzęsienia ziemi.

W rezultacie zginęło ponad 100 osób, w tym wielu znajomych sąsiadów. Zaledwie pięć z górnych pięter budynku udało się uratować.

Potrząsając głową i patrząc na gruzy, w których tak wielu straciło życie mniej niż dwa tygodnie wcześniej, Ilhan dodaje, że zajęcia w szkole zostały zawieszone. Nie jest pewien, czy zostaną wznowione, biorąc pod uwagę wysoką liczbę ofiar śmiertelnych.

„Ten semestr się skończył. Straciliśmy wielu uczniów. Każda klasa straciła dwie lub trzy osoby, także kilku nauczycieli” – mówi IIhan.

W innej części miasta zauważyliśmy kilka rodzin przygotowujących się do przeprowadzki do nowych domów – przenoszą cały swój dobytek na ciężarówki i samochody. Wiele pojazdów poruszających się po autostradach w tym regionie jest po brzegi zapchanych dobytkiem.

Jeden z samochodów był wypełniony wszystkim, co się dało, a na dachu miał przywiązany mały dziecięcy trójkołowiec. Gdy rodzina ruszyła w kierunku nowego lub przynajmniej tymczasowego domu, maleńkie pedały mocowane do przedniego koła obracały się na wietrze.

Straty spowodowane trzęsieniem ziemi to więcej niż suma ofiar i zawalonych budynków. Jeden ze sklepikarzy ledwo powstrzymał się od płaczu, gdy rozmawiał z nami o swoim mieście.

Niektórzy mieszkańcy, jak Omer Sanli, starszy krawiec, deklarują, że wytrwają. Sanli chce zostać w Osmaniye i naprawić swój sklep, pozbawiony szyb w wyniku wstrząsów.

„Potrzebujemy pomocy” – mówi Sanli, patrząc na budynek, w którym mieścił się jego sklep. „Będą potrzebne pewne naprawy. Przetrwamy to”.

Syria / Aleppo
Dżindajris

W wyniku podwójnego trzęsienia ziemi miasto Dżindajris, kontrolowane przez wspieranych przez Turcję rebeliantów, zostało w ponad jednej czwartej obrócone w gruzy. Ten region  Syrii najbardziej ucierpiał z powodu trzęsienia, ale kiedy przybyłam tam pięć dni po wstrząsach, w mieście nie było jeszcze żadnej międzynarodowej pomocy. Aby przetrwać przenikliwe lutowe zimno, ludzie ogrzewali się wszystkim, co wpadło im w ręce. Żywność była niemal niedostępna – nie dotarła żadna pomoc humanitarna, a wiele sklepów zostało zrównanych z ziemią.

Najbardziej zdumiewał fakt, jak słabo byli wyposażeni ochotnicy z Białych Hełmów, czyli  Syryjskiej Obrony Cywilnej. W wielu najmocniej dotkniętych trzęsieniem obszarach Turcji odgłosy akcji ratowniczych wręcz ogłuszały. Dziesiątki tysięcy międzynarodowych ochotników wypełniało drogi. Były karetki pogotowia, helikoptery, psy poszukiwawcze i ciężki sprzęt. W Dżindajris nie było niczego.

3 tys. żołnierzy Białych Hełmów musiało się samodzielnie przedzierać przez każde gruzowisko pozostałe po dawnych budynkach. Mieli zaledwie kilka maszyn i błagali miejscowych rolników o więcej sprzętu. Ulice, które oczekiwały na przeszukanie, były puste. Samotna osoba przedzierała się przez gruzy, cegła po cegle, szukając członków rodziny. Reszta czekała, aż dotrą do nich Białe Hełmy. Na ulicach, na których Syryjska Obrona Cywilna działała aktywnie, żołnierze mieli do dyspozycji jedną maszynę i jedną ciężarówkę do usuwania gruzu.

Gdy pojawili się zagraniczni dziennikarze, ludzie błagali i wołali o pomoc.

„Dlaczego nasze życie jest mniej warte niż życie w Turcji?” – zawodził 72-letni Mohammed Hammo. „W internecie możemy zobaczyć filmy przedstawiające wszelką pomoc, jakiej tam udzielają. Dlaczego my znowu mamy umierać?”

Zdaniem szefującego Syryjskiej Obronie Cywilnej Hassana Jabbara podczas trwającej ponad dekadę wojny w Syrii Białe Hełmy nigdy nie widziały takiego zniszczenia. Jabbar dodał, że desperacko potrzebowali ciężkiego sprzętu, zanim będzie za późno. Większość dochodzących do nich przez ostatnie pięć dni krzyków już ucichła. Zespół był wyczerpany i rozpaczliwie potrzebował wsparcia.

Według Jabbara zniszczenia prawdopodobnie będą jeszcze większe. Wiele budynków nadal znajduje się o włos od zawalenia. Tym bardziej że trwają wstrząsy wtórne, które prawdopodobnie przechylą szalę.

Jak zawsze – z dala od zniszczonych terenów – ludzie w Dżindajris starają się kontynuować codzienne życie, a ich słynna odporność była tym razem bardziej przekleństwem niż powodem do chluby.

Przez lata w północno-zachodniej Syrii rosła społeczność mieszkająca w namiotach. Gdy jedziesz przez północną część Aleppo, piękne gaje oliwne rozciągają się jak okiem sięgnąć, kilometr za kilometrem. Osady złożone z namiotów, w których, pod drzewami, mieszkają całe rodziny, przerywają zgrabną strukturę gajów. Te społeczności znów się rozrastają, ponieważ tysiące ludzi jest przesiedlanych na rozdarte wojną tereny wiejskie.

„To były wszystkie moje wspomnienia. Wszystko, co miałem”

30-letni Ahmad Ahmad spał w tym samym domu, w którym dorastał, kiedy uderzyło trzęsienie i budynek został zrównany z ziemią. Wszystkie wspomnienia, cała historia Ahmada i jego rodziny zniknęły w mgnieniu oka. Jego serce rozpadło się jak rodzinny dom, gdy mężczyzna znalazł ciało swojego 20-dniowego syna zmiażdżone przez cegłę. Pozostali członkowie rodziny Ahmada przeżyli, ale obie jego żony i dwie córki zostały ranne.

„Wszystko zniszczone i zdewastowane. Wszystkie moje wspomnienia. Wszystko, co miałem” – mówi Ahmad.

Kiedy się obudzili, Ahmad, jego ośmioro dzieci i dwie żony próbowali uciec. Wiedzieli, że to trzęsienie ziemi. Wiedzieli, że muszą zabrać dzieci i wydostać się na zewnątrz. Zanim zdążyli to zrobić, zawalił się sufit. Matka i brat Ahmada, którzy mieszkali piętro wyżej, wyszli z katastrofy bez szwanku. Ich mieszkanie zawaliło się tylko częściowo. Gdy nastał dzień, udało im się wydobyć całą rodzinę.

W stanie paniki Ahmad zawiózł bliskich do szpitala. Lekarze powiedzieli, że jego żony wkrótce wyzdrowieją, podobnie jak jedna z córek. Ale nic nie mogli zrobić dla małego chłopca, którego kruche ciało zostało błyskawicznie zmiażdżone. Lekarze obawiali się, że druga córka Ahmada doznała udaru krwotocznego mózgu.

Rodzina Ahmada schroniła się na obróconej w gruzy ulicy, w namiocie dwie ulice od miejsca, w którym kiedyś stał ich dom. Jak tłumaczy Ahmad, jego odbudowa jest niemożliwa. Jak mieliby zgromadzić wystarczającą ilość pieniędzy, by postawić nowy dom albo chociaż coś wynająć? Dodaje, że jego dzieci i tak boją się teraz zbliżać do budynków. Zatem dająca się przewidzieć przyszłość jego rodziny to namiot. Tak jak w przypadku wielu ludzi na tym zubożałym – i to na długo przed trzęsieniem ziemi – kontrolowanym przez rebeliantów północnym zachodzie Syrii.

Kiedy pięć dni po trzęsieniu ziemi odwiedzałem Dżindajris, znalezienie namiotu było jak wygrana na loterii. Według lokalnych władz w wyniku kataklizmu przesiedlonych zostało ok. 4 tys. rodzin, ale miastu udało się zebrać tylko 1200 namiotów – dzięki miejscowym i tureckim grupom pomocowym.

Ahmad przycupnął w czyimś namiocie – przyjaciele zapewnili mu lepsze tymczasowe schronienie. Mężczyzna nie wie, jak ogrzeje swoją rodzinę podczas mroźnej zimy po powrocie do siebie. Ma nadzieję, że dwie rodziny jednak zmieszczą się w jednym namiocie, ale nawet w teorii nie wie, jak rozwiązać problem ogrzewania.

Logistyczny koszmar

W północno-zachodniej części Syrii katastrofa humanitarna panowała jeszcze przed trzęsieniem ziemi. Kontrolowana przez rebeliantów enklawa, gdzie mieszka 4,5 mln ludzi, przez lata rozpaczliwie polegała na międzynarodowej pomocy. Prezydent Syrii Baszszar al-Asad i jego rosyjscy sojusznicy od dawna sprzeciwiają się dostawom pomocy na terytorium opozycji, nazywając je obrazą dla ich suwerenności. W 2014 r. ONZ udało się stworzyć ogromny mechanizm, który dostarczał pomoc transgraniczną przez cztery różne przejścia graniczne. Wykorzystując swoje prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, Rosja zamykała te przejścia – jedno po drugim – pozostawiając tylko jedną dostępną drogę pomocy: tureckie przejście graniczne Bab al-Hawa.

Trasa ta i tak była już zagrożona. Żądania Rosji oznaczały, że co pół roku musiało się odbywać głosowanie, aby jedyne przejście graniczne pozostało otwarte. Groźba zamknięcia przez Rosję jedynej drogi pomocy humanitarnej była cały czas aktualna.

Wtedy właśnie uderzyło trzęsienie ziemi. ONZ stwierdziło, że droga do Bab al-Hawa została uszkodzona, a dostarczanie pomocy stało się logistycznym koszmarem. Przez prawie tydzień żadna międzynarodowa pomoc nie dotarła do północnej Syrii. Ludzie głodowali i umierali pod gruzami.

Jedynymi „dostawami”, które przekroczyły turecką granicę z Syrią, były ciała syryjskich uchodźców, którzy zginęli w Turcji pod budynkami.

Pomoc humanitarna była ostatnią deską ratunku dla ponad 4 mln ludzi, którzy od lat desperacko jej potrzebują. Zakłócenia na trasie wywołane trzęsieniem ziemi utrudniały mieszkańcom przetrwanie i oznaczały zawieszenie wszystkich zwykłych dostaw z pomocą. W samym środku klęski żywiołowej zapasy żywności, mleka dla niemowląt i leków były na wyczerpaniu.

ONZ zajęło cały tydzień – co, jak przyznają jej przedstawiciele, było całkowitą porażką – przedyskutowanie ponownego otwarcia innych przejść granicznych, by dostarczyć ratującą życie pomoc. Zaledwie kilka dni przed przekroczeniem przeze mnie przejścia granicznego w Bab al-Salama droga była pusta i nienaruszona. Nie było żadnego logistycznego powodu, aby ludzie umierali, pozbawieni międzynarodowego wsparcia.

Aby uniknąć głosowania nad kolejną rezolucją, ONZ porozumiało się z Baszszarem al-Asadem, który zgodził się otworzyć dla pomocy humanitarnej dwa kolejne przejścia. Wstępnie na trzy miesiące. Posunięcie to wzbudziło wśród Syryjczyków strach, że może to oznaczać początek końca izolacji autorytarnego reżimu al-Asada przez społeczność międzynarodową.

Zanim przez przejścia graniczne zaczęła płynąć pomoc, turecka misja poszukiwawczo-ratownicza dobiegła końca. Syryjczycy narzekali, że pomocy jest o wiele za mało lub dociera ona zbyt późno. Skomplikowany, przedłużający się konflikt w Syrii uczynił uzyskanie jakiegokolwiek znaczącego wsparcia z Zachodu zbyt trudnym. Po raz kolejny Syryjczyków pozostawiono samym sobie.

Baszszar al-Asad i społeczność międzynarodowa przez tydzień przedkładali politykę nad pomoc. Prezydent Syrii od początku nalegał, aby wszelkie wsparcie przechodziło bezpośrednio przez Damaszek i w porozumieniu z jego rządem, a nie przez turecką granicę, prosto do rebeliantów. Powiedział, że chce pomóc wszystkim Syryjczykom. Jego reżim jednak w przeszłości już blokował pomoc kierowaną na północ, na terytoria kontrolowane przez rebeliantów.

Początek życia. Życia jako sierota

W tym czasie ok. 20 km stąd, w miejscowości Afrin, Aya szybko stała się międzynarodowym symbolem nadziei po trzęsieniu ziemi. Film z akcji, w której została uratowana, rozszedł się viralem w internecie.

Jej bezwładne, zakurzone ciało było przekazywane od osoby do osoby, by jak najszybciej zabrać ją w bezpieczne miejsce. Nadal zwisała jej pępowina, która została przecięta kilka minut wcześniej.

Urodzona pod gruzami dziewczynka została znaleziona ok. 10 godzin po trzęsieniu ziemi, wciąż połączona pępowiną ze swoją zmarłą matką. Jej tata również zginął. Aya zaczęła życie jako sierota. Czwórka jej rodzeństwa także nie spotka swojej nowej siostrzyczki – tak jak rodzice, wszyscy zginęli pod gruzami.

Pięć dni później w szpitalu w Afrin zobaczyłem Ayę zdrową i z każdą minutą coraz silniejszą. Rękę nadal miała zabandażowaną, nosiła za dużą pieluchę, ale była pod dobrą opieką. Przypuszczano, że zostanie wypisana ze szpitala i trafi do dalszej rodziny w ciągu następnych dni. Aya trafiła do szpitala bardzo wyziębiona, z siniakami i zadrapaniami, jak powiedział pediatra Hani Maarouf. Była w złym stanie i nikt nie miał pewności, czy w pełni wyzdrowieje.

Dzięki pomocy lekarzy jej stan jednak szybko się poprawił.

Aya nigdy nie zobaczyła swojego pierwszego domu ani rodzinnego miasta Dżindajris. Szpital próbował sprowadzić jej rodzinę jak najszybciej. Khaled Radwan, kierownik placówki, poprosił swoją żonę o karmienie piersią osieroconego dziecka, co zdaniem lekarzy znacznie poprawiło stan jej zdrowia. Aya, żona Khaleda, urodziła ich pierwszą córeczkę zaledwie pięć miesięcy wcześniej.

Narodziny w świetle reflektorów zagranicznych mediów miały swoją cenę. Zarówno dla Ayi, jak i dla szpitala. Dyrekcja placówki w Afrin postanowiła przenieść dziecko w „bezpieczne miejsce”, po tym jak dzień wcześniej próbowano je porwać. Khaled powiedział, że chciała tego dokonać uzbrojona grupa, a on sam doznał wtedy obrażeń.

Kierownik szpitala nadał dziecku imię „Aya”, co po arabsku oznacza „cud” lub „akt Boży”. Na cześć swojej żony.

Syria / Idlib
Idlib

Ponad pięć milionów Syryjczyków bez dachu nad głową?

6 lutego 2023 r. o 4:17 czasu lokalnego trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,8 nawiedziło południowo-wschodnią Turcję.

W sąsiedniej Syrii, w północno-zachodniej części kraju, śpiącym wtedy ludziom domy również zawaliły się na głowy. Ten region jest dotknięty blisko 12-letnim konfliktem i kryzysem uchodźczym.

Minęły zaledwie dwie godziny od trzęsienia ziemi, a wolontariusze Białych Hełmów (Syryjskiej Obrony Cywilnej) próbowali wyciągnąć ciała mężczyzny i jego syna, którzy utknęli między ścianami zniszczonego domu w centrum miasta Idlib.

Mniej niż 12 godzin po pierwszym trzęsieniu ziemi tym samym regionem wstrząsnęło drugie, o magnitudzie 7,6. Oba poważnie zniszczyły syryjskie prowincje Aleppo i Idlib.

Zdjęcia zrobione za pomocą drona przedstawiają tragiczne sceny. Ci, którzy przeżyli, próbują wydobyć spod gruzów resztki swojego dobytku.

W tym samym czasie ekipy ratownicze walczą o ratunek dla ludzi, którzy utknęli pod gruzami.

W miejscowości Harem w prowincji Idlib sąsiedzi właśnie uratowali dziecko i radość na kilka minut zastąpiła rozpacz.

Niedaleko stąd, w Dżindajris, dzieci przygotowały się do wysiedlenia w kierunku turecko-syryjskiej granicy. Budynek, w którym mieszkały, uległ zniszczeniu. Tutejsi mieszkańcy wiele już wycierpieli z powodu masowych przesiedleń. Teraz znów będą musieli znaleźć nowy dom.

Według Wysokiego komisarza ONZ ds. uchodźców (UNHCR) po ostatnich trzęsieniach ziemi bezdomnych może być ponad pięć milionów Syryjczyków.

Jak dotąd zgłoszono ponad 5800 ofiar śmiertelnych trzęsienia ziemi w rozdartej wojną Syrii.

6
7.5
6.5
6.5
7
6.5
7
6.5
6