Iwan Kołos ma 27 lat, wyższe wykształcenie prawnicze i pracował w milicji od 2015 r. 12 sierpnia ten oficer milicji z Homla nagrał wideo, w którym uznał Swiatłanę Cichanouską za prezydenta, a przede wszystkim przypomniał kolegom, że przysięgali służyć narodowi i zaapelował o niestosowanie siły wobec uczestników pokojowych protestów.
Reporterzy Outriders spotkali się z nim w Kijowie, dokąd uciekł z żoną, żeby zapytać go m.in. o to, jak w Homlu wyglądały wydarzenia po wyborach, jakie są nastroje w milicji, ile zarabiają funkcjonariusze i jakie mają zobowiązania.
O sobie mówi, że od dawna nie popierał polityki władz, bo widział, że gubi ona kraj. Nie ukrywał tego w pracy. Widział korupcję i brak niezależności sądów, kiedy skazywano ludzi bez odpowiednich dowodów.
Spotykamy się na placu Niepodległości w Kijowie. Iwan przychodzi z żona, ale proszą, żeby jej nie fotografować. Pokazują na dłoniach biało-czerwono-białe opaski. Iwan się śmieje i mówi, że właśnie przed chwilą im sprzedali na ulicy.
Outriders: 12 sierpnia nagrałeś wideo, czy to była spontaniczna decyzja? Co tobą kierowało?
Iwan Kołos: Nie myślałem, że tak wyjdzie – nagrałem za pierwszym razem. Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej widziałem, że władza nie chce żadnych zmian. Nie chcą ustąpić, chociaż prezydent mówił, że nie będzie się trzymał za wszelką cenę swojego fotela. Wiedziałem, że to jednak nieprawda. Od razu było widać duży nacisk na opozycję. Wszczęli bezpodstawne sprawy dotyczące Wiktara Babryki czy Siarhieja Cichanuskiego. Widziałem ogromne kolejki w Homlu, kiedy zbierano podpisy na nienależnych kandydatów. Nie było tak nigdy wcześniej. Milicję o razu zaczęli na to przygotowywać ideologicznie. Kierownictwo mówiło, że mogą być prowokacje. Wmawiali nam, że Zachód próbuje przeprowadzić u nas jakieś bezprawne akcje.
Półtora miesiąca przed wyborami wszyscy funkcjonariusze MSW z całego obwodu raz w tygodniu byli przywożeni do jednostki wojskowej. Tam z tarczami i pałkami trenowaliśmy rozganianie protestujących, zatrzymywanie ich. To było kolejne potwierdzenie, że władza nie ma zamiaru odejść w przypadku przegranych wyborów. Jednak wciąż miałem nadzieję, że mimo wszystko opozycja dociśnie a Łukaszenko zobaczy, że popiera go tylko 15% społeczeństwa, i odejdzie. Jak już wiemy, tak się nie stało. Zobaczyliśmy za to ten dziwny wynik – 80% głosów na Łukaszenkę.
Odłączyli od razu internet, ale ja wiedziałem, jaki jest realny rezultat. Dyżurowałem w jednej z komisji wyborczych i zapytałem jednego z jej członków, ile głosów naprawdę otrzymali kandydaci. Pochylił się, żeby nikt go nie usłyszał, i powiedział: „gdyby wybory były uczciwe, to wygrałaby je Cichanouska”. W tej konkretnej komisji nr 22 w Homlu otrzymałą ona ok. 90% głosów. Byłem oczywiście zszokowany, że aż tak sfałszowano wyniki. Z drugiej strony było to zrozumiałe od początku – nie dawano się zarejestrować niezależnym obserwatorom. Moi koledzy w innych komisjach też dowiedzieli się, ile rzeczywiście głosów otrzymała Cichanouska.
I jak oni zareagowali?
Też byli w szoku – jak tak można oszukiwać?! Kiedy o tym rozmawialiśmy, to kilka minut później w wiadomościach telewizyjnych Lidzija Jarmoszyna [szefowa Centralnej Komisji Wyborczej] powiedziała, że Łukaszenko otrzymał 80% poparcia. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
Ale później wyłączyli internet. Moim zdaniem to był wielki błąd władzy, kiedy, odłączając internet, zostawili obywateli samych z ich myślami. Człowiek wiedział, że zagłosował na Cichanuską i wszyscy jego znajomi tak samo, a w telewizji mówili, że jest inaczej. Nic dziwnego, że ludzie się zdenerwowali i poszli na mityng.
Widzieliśmy, jak wyglądała sytuacja w Mińsku. Jak rozwijały się wydarzenia w Homlu?
W Homlu było trochę inaczej. U nas – nie wiem dlaczego – ludzie odnieśli się bardziej lojalnie do działań władzy. Kiedy 9 sierpnia zakończyło się głosowanie, uprzedzano nas, że opozycja chce przeprowadzić prowokację – ukraść skrzynie z kartami do głosowania. To był pretekst do tego, żeby urny z głosami wynosić tylnym wyjściem, aby obserwatorzy z zewnątrz nie widzieli. Same głosy „policzyli” w 20 min. Zazwyczaj potrzeba na to wielu godzin. Później ściągnęli nas do komendy rejonowej milicji i powiedzieli, że trzeba jechać na centralny plac i chronić porządek publiczny. Nie wydano nam żadnych środków ochrony. Zawieźli na plac 30 funkcjonariuszy w białych koszulach. Kiedy tam przyszliśmy, poraziło mnie, że nie było żadnej agresji ze strony protestujących pod naszym adresem. Przeciwnie, krzyczeli „milicja z narodem!”. Zresztą ich było tak wielu, a nas tak mało, że, jeśliby chcieli, to by nas po prostu momentalnie pokonali.
Wydano rozkazy, żeby rozdzielić tłum. OMON-owcy zaczęli łapać ludzi. Byłem wtedy zgorszony całą tą sytuacją, bo słychać było, że naród jest z nami, a nam rozkazują łapać ludzi za nic. Kiedy OMON-owiec chwytał człowieka, przekazywał go mnie i ja miałem go odprowadzić do więźniarki. Prowadziłem ich trochę dalej i mówiłem im, żeby uciekali. I tak kilka osób wypuściłem. Ale w Homlu dosyć szybko wszystko się skończyło. Później wypisywano protokoły, za rzekomy udział w nielegalnym mityngu. Pisano, że ludzie stawiali opór. Ci, którzy zgadzali się z zarzutami, dostawali 10 dni aresztu. Kto się nie zgadzał, dostawał 15 dni.
Co działo się później?
Następnego dnia byliśmy w budynku komendy – przywożono do nas ludzi. Wtedy już do zatrzymanych odnoszono się bardzo agresywnie. Co prawda, nie widziałem, żeby ich silnie bito, ale i bez tego, to była przesada. Kazali ludziom klękać w kajdankach lub ze związanymi rzemieniami rękoma, ponieważ nie mieliśmy wystarczająco dużo kajdanek. Kłóciłem się wtedy z kolegami, mówiłem im, że zachowujemy się jak faszyści. Kiedy widziałem, że kogoś bili pałką, to wyrażałem sprzeciw. Tego dnia kazano mi wypisywać protokoły i odmówiłem sporządzenia fałszywego raportu, że niby zatrzymałem człowieka, który okazał mi opór. Mój szef powiedział mi wtedy, że jestem skończonym tchórzem. Pojechałem do domu i myślałem, żeby już 11 sierpnia nagrać oświadczenie, ale nie zdążyłem. Kiedy przyjechałem do pracy, przydzieli mnie do grupy, która miała zatrzymywać ludzi. Odmówiłem. Powiedziałem, że nie będę nikogo zatrzymywać, nie pojadę na plac bić ludzi. Dostałem reprymendę, godzinę później zabrała mnie żona i pojechaliśmy do domu. Nasi i tak nigdzie nie pojechali, bo 11 sierpnia nie było protestów w Homlu.
I wtedy nagrałeś swój apel.
Ułożyłem sobie w głowie główne kwestie, o których chcę powiedzieć. Kiedy zobaczyłem na Telegramie, co działo się w Mińsku, Żodino, Brześciu, zrozumiałem, że tak dalej być nie może. I nie mogę być dłużej częścią tego systemu, który tworzy coś takiego. Nagrałem swój apel i przesłałem na trzy kanały na Telegramie.
Czy myślałeś wtedy, że to ryzykowne i możesz ponieść konsekwencje takiego działania?
Szczerze, ja nawet się nie bałem. Nie było wtedy ani jednego współpracownika, który by coś takiego zrobił. Byli tacy, którzy po prostu się zwolnili, ale żeby oficer na służbie powiedział, co o tym myśli, to nie było takiej sytuacji. Chciałem pokazać innym funkcjonariuszom, że nie trzeba się bać, że na ulice wychodzą pokojowi obywatele. U nas w czasie mityngów protestujący nie atakowali, nie rozbili ani jednego samochodu, za to OMON-owcy rozbijali pałkami lusterka i szyby.
Wideo opublikowali dwie godziny po tym, jak wysłałem. Nie bałem się, bo jednak jestem oficerem, a nie jakimś szeregowym funkcjonariuszem. 20–30 min. po tym, jak pojawiło się nagranie na Telegramie, do mojego mieszkania przyjechało kierownictwo. Żądali, żebym otworzył drzwi, zapewniając, że chcą tylko porozmawiać. Powiedziałem im: „no, co wy, ja przecież sam pracuję w milicji i wiem, co znaczy »po prostu porozmawiać«”.
Myślałeś, że chcą cię zatrzymać?
Oczywiście. Przyjechało ich czterech. Dwóch funkcjonariuszy podeszło pod drzwi, dwóch pozostało pod klatką. Kiedy dwaj odeszli, to dwaj nadal czekali w samochodzie pod budynkiem. Później wymyślili powód, żeby wejść: odebranie mojej legitymacji służbowej. Zrozumiałem, że zwolnią mnie z pracy. Powiedziałem, że oddam i zrzuciłem im z balkonu. Do wyłamywania drzwi nie było podstaw. I oni też to wiedzieli. Pojechali do moich rodziców i zabrali wszystkie moje mundury, chociaż jest to niezgodne z prawem. Kiedy pojawiły się patrole pod moim domem, zrozumiałem, że nie mogę dłużej zostać. Wraz z żoną opuściliśmy miejsce zamieszkania, ale na razie nie będę zdradzał szczegółów, w jaki sposób. Udało nam się uciec i wyjechać.
Kiedy nagrywałeś to wideo, liczyłeś, że inni pójdą w twoje ślady?
Tak, miałem taką nadzieje. To był jeden z motywów tego nagrania. Myślałem, że ten apel wykryje pewien błąd w systemie, że wszyscy wątpiący przejdą na druga stronę. Okazało się jednak, że bardzo wielu funkcjonariuszy jest zastraszonych i przepełnionych tą swoistą łukaszenkowską ideologia. On mówi, że w Mińsku wyszło tylko 5 tys. osób i oni w to wierzą. Szefostwo powie, że w Homlu było 2 tys. i oni się zgodzą. Przekonywałem ich: przecież sami wyjeżdżaliście i widzieliście, że było 10 tys. ludzi, a oni, że kierownictwo wie lepiej. I nijak nie można do nich dotrzeć.
Ktoś ze znajomych w milicji podzielał Twoje poglądy?
Tak, byli tacy. Już 10 współpracowników z mojej komendy rejonowej zwolniło się, trzech powiedziało mi (utrzymuję z nimi kontakt), że jeśli znów rozkażą im stosować siłę przeciwko pokojowym demonstrantom, wypełniać fikcyjne protokoły, to oni się zwolnią. Ja teraz już nie wzywam nikogo do zwalniania się, dlatego, że systemu MSW też nie można całkowicie zepsuć, bo przecież trzeba działać i zatrzymywać prawdziwych przestępców. Proszę ich, żeby obiecali tylko, że nie będą wykonywać przestępczych rozkazów, a pomogą im w takiej sytuacji różne fundusze, które powstały. Fundusz Solidarności oferuje 1,5 tys. euro, żeby mogli w razie potrzeby zwrócić pieniądze za naukę.
Opowiedz trochę o tym systemie finansowego motywowania i zobowiązań pracowników MSW.
U nas są dwie sumy, które trzeba oddawać. Jeśli człowiek uczył się w Akademii MSW, to musi odpracować pięć lat. Jeśli tego nie zrobił, to proporcjonalnie musi zwrócić odpowiednią sumę. Jest też jednorazowa wypłata – kiedy milicjant podpisuje kontrakt na 5 lat, jednorazowo otrzymuje sumę 6700 rubli. Póki kurs się trzymał, to było ok. 2,5 tys. dol. I tę sumę należy zwrócić całą, nieważne, czy przepracowałem tylko rok, czy 4 lata i 11 miesięcy.
Czy te zobowiązanie powstrzymuje niektórych?
Wielu powstrzymują kredyty. Mój kolega przed wyborami wziął 10-letni kredyt na samochód. I to go powstrzymuje od odejścia. A Fundusz Solidarności proponuje pomoc, jeśli w pracy trzyma kogoś tylko kwestia finansowa. Oni dają na start 1,5 tys. euro tym, którzy się zwalniają – to jest równowartość ok. trzymiesięcznej pensji milicjanta, a teraz, kiedy rubel leci w dół, to będą prawie cztery pensje. To daje możliwość znalezienia nowej pracy. Moja żona też musi odpracować studia – ona jest wykładowczynią i po tym, jak wyjechaliśmy, to ona też musi oddać 5 tys. dol.
Czyli na Białorusi, jeśli uczysz się na studiach bezpłatnych, to musisz później to odpracować?
Tak, Akademię MSW trzeba pięć lat odpracowywać, a pozostałe uczelnie państwowe – dwa lata. Żona zdążyła do wyjazdu przepracować tylko rok.
Czy przez pięć lat twojej pracy w milicji spotykałeś się z ludźmi z OMON-u?
Tak, oczywiście. Nie będę mówił o wszystkich, ale większość z nich to towarzysze… Powiem tak: myślenie nie jest dla nich. Wydano im rozkaz i oni go wypełniają. Niedawno nawet pojawiła się taki dowcip, jak biorą kandydatów do OMON-u. Komisja zadaje pytanie: Co będziecie robić, jeśli zobaczycie idących ludzi? – Bić i do więźniarek! I rzeczywiście większość, których spotkałem, jest takich. A niektórzy z nich to nawet przestępcy lub sadyści, którzy mieli szczęście założyć mundury. I teraz uważają, że „legalnie” mogą bić ludzi.
Uciekliście, chcecie emigrować dalej?
Mam przyjaciela w Norwegii, który już od dawna nas namawiał na emigrację. Odwiedziłem go w ubiegłym roku i po powrocie na Białoruś jeszcze miesiąc byłem w depresji. Wróciłem i jakbym się cofnął o 30 lat. Nawet jeśli porównać Białoruś z Polską, to, żeby dogonić wasz kraj, potrzebujemy wielu lat. I kiedy patrzysz na Polskę, to rozumiesz, jak nieefektywna jest białoruska władza. A przecież ludzie u nas są pracowici i zdolni.
Widać to na przykład w IT.
Tak, do wyborów to była bardzo rozwinięta gałąź gospodarki, ale teraz wielu wyjeżdża. Nie wiem, co myśli Łukaszenko i jego otoczenie, patrząc na to, co się dzieje. Skąd oni będą brać pieniądze? Łukaszenkę popierają teraz jeszcze pracownicy budżetówki. Moi rodzice też popierali władzę, ale kiedy zobaczyli, co się teraz odbywa, zmienili swoje poglądy. Łukaszenko grozi, że wprowadzi sankcje przeciwko Unii Europejskiej. Słucham i myślę, co to za brednie i jakie sankcje?
Jaka jest wasza prognoza rozwoju sytuacji na Białorusi?
Myślę, że dociśniemy. Łukaszenko nie wytrzyma psychicznie [Wtrąca żona Iwana]. Wydaje mi się, że z czasem będą od niego odchodzić ludzie z elit. Owszem, w jego rękach obecnie wciąż jest faktyczna władza, jest milicja, ale będą od niego odchodzić. Oczywiście nie wszyscy, niektórzy mają krew na rękach i oni będą stać do końca. Tak, jak Łukaszenko, który symbolicznie zademonstrował to, wychodząc z karabinem, i kiedy dał też broń Koli [synowi]. Będzie kryzys ekonomiczny. Nie wiem, czy pomoże nam Europa. Ale zawsze, kiedy idą jakieś zmiany, reformy, to towarzyszy temu kryzys. Lepiej, żebyśmy to przeszli szybciej, teraz i za jakiś czas zaczniemy rosnąć, niż gdy będziemy tkwić w tym kolejne pięć lat.
Otoczenie Łukaszenki żyje wspaniale, ale nasz kraj jest bardzo biedny. Koledzy mojej żony – wykładowcy na pełny etat – zarabiają 170–180 dol. miesięcznie. Ciekawe, bo nawet na Ukrainie wśród niektórych ludzi istnieje mit dostatniej Białorusi, w której są stabilne pensje i dba się o emerytów. Żeby zrozumieć, na ile jesteśmy biednym krajem, wystarczy jeden przykład: część ludzi, żeby wysłać dziecko do szkoły, bierze kredyty, dlatego, że nie ma pieniędzy. Rzeczy są drogie. Jak ludzie mogą normalnie żyć, jeśli ich miesięczny budżet wynosi 250–300 dol., a ceny w sklepach są wyższe niż w Polsce?
—— Projekt dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Fundacji Solidarności Międzynarodowej ani Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.