Pod koniec lipca węgierski rząd powołał stanowisko ministra pełnomocnego odpowiedzialnego za rozwój obwodu zakarpackiego oraz przedszkoli Basenu Karpackiego. W Kijowie zostało to odebrane jako próba podważenia ukraińskiej suwerenności na Zakarpaciu. To kolejny element komplikujący ukraińsko-węgierskie relacje, które są napięte od jesieni ubiegłego roku.
O nowym skandalu poinformowało w opublikowanym 2 sierpnia oświadczeniu Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy. Zaznaczono w nim, że 1 sierpnia do MSZ Ukrainy został wezwany zastępca szefa węgierskiej misji dyplomatycznej na Ukrainie László Pap. Węgierskiemu dyplomacie wręczono notę protestacyjną w związku z „szeregiem nieprzyjacielskich kroków oficjalnego Budapesztu wobec Ukrainy i zwrócono uwagę na konieczność wstrzymania działań, które negatywnie wpływają na relacje dwustronne”.
Przedstawicieli ukraińskich władz zbulwersowały dwie sprawy. Po pierwsze, ostatnie wypowiedzi premiera Viktora Orbána na temat europejskich i euroatlantyckich aspiracji Ukrainy, które znacząco odbiegają od polityki UE i „w znacznej mierze odzwierciedlają podejście kraju – agresora [Rosji]”.
Po drugie, MSZ Ukrainy zażądało oficjalnych wyjaśnień w związku z utworzeniem nowego stanowiska ministra pełnomocnego odpowiedzialnego za rozwój obwodu zakarpackiego oraz przedszkoli Basenu Karpackiego. Czyli w kompetencjach węgierskiego urzędnika państwowego znalazła się część terytorium Ukrainy.
„Nie zważając na konstruktywne podejście ukraińskiej strony do istniejących problematycznych kwestii, ostatnie działania Węgier świadczą o wyborze na korzyść konfrontacji zamiast współpracy i bezpośrednie wtrącanie się w wewnętrzne sprawy ze strony Węgier” – zaznaczyło ukraińskie MSZ.
Węgierski „kurator” Zakarpacia
Nowe stanowisko ministra pełnomocnego odpowiedzialnego za rozwój obwodu zakarpackiego oraz przedszkoli Basenu Karpackiego objął István Grezsa, który jest znany na Ukrainie. Od dawna opiekuje się on ukraińskim kierunkiem w węgierskim rządzie. Oficjalnie w rządzie Orbána od 2016 r. zajmował się Zakarpaciem, zajmując – wydawałoby się – nawet podobne stanowisko: pełnomocnika rządu Węgier ds. współpracy komitatu Szabolcs-Szatmár-Bereg i Zakarpacia. W tym wypadku jednak w nazwie akcentowano współpracę między węgierską jednostką administracyjną a obwodem zakarpackim. Z kolei nazwa nowego stanowiska jest odbierana przez Kijów w kategoriach pretensji terytorialnych – Węgry mianują pełnomocnika ds. rozwoju regionu Ukrainy. Stało się to, jak podkreślają ukraińscy eksperci, bez poinformowania i negocjacji z władzami w Kijowie.
Analizując całą sprawę, dziennikarze „Europejskiej Prawdy” stawiają pytanie, czy węgierskie działania nie okażą się pomocne Rosji, tworząc precedens – rosyjskie władze, posługując się tym przykładem, mogłyby również ustanawiać pełnomocników wschodnich regionów Ukrainy sąsiadujących z Rosją. Interesujące jest to, że komentując skandal dla „Europejskiej Prawdy”, ukraińscy dyplomaci pozytywnie wyrażają się o samym Istvánie Grezsie, wskazując, że jest on nie tyle politykiem, ile technokratą i że wcześniej zajmował się węgierskimi programami pomocowymi dla Ukrainy. Nie pozwalał też sobie na jakieś agresywne, wrogie oświadczenia pod adresem Ukrainy po tym, jak zaostrzyły się wzajemne relacje w ubiegłym roku.
Można również odnieść wrażenie, że Grezsa zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji. Podczas wizyty na Zakarpaciu na początku sierpnia tłumaczył, że Węgry nigdy nie wspierały separatyzmu w innych państwach, a celem ich polityki jest, żeby najbardziej wysunięty na zachód obwód Ukrainy stał się dla niej mostem do UE.
Pozostaje pytanie, czy węgierskie władze też zdawały sobie sprawę z możliwej reakcji Kijowa i zdecydowały się na świadome zaostrzenie sytuacji, czy popełniły błąd. Jeśli to drugie, Kijów oczekuje jego naprawienia. Na razie Budapeszt zrobił pauzę i milczy. Po wakacjach sprawa ta może jednak przyjąć nowy obrót. Trudno się spodziewać, że Kijów w tym przypadku odpuści, a István Grezsa może zostać personą non grata na Ukrainie.
Ukraina nie ma szans na członkostwo w UE i NATO
Pod koniec lipca Viktor Orbán przebywał w niewielkim rumuńskim uzdrowisku Băile Tușnad, zamieszkałym w większości przez ludność węgierską (93,5% według spisu powszechnego z 2002 r.). Węgierski premier w ostatnich latach regularnie odwiedza to miejsce, w którym co roku odbywa się Letni Otwarty Uniwersytet i Obóz Studencki Bálványos. W tym roku Orbán podczas swojego wystąpienia przedstawił wizję geopolityczną Europy i świata z punktu widzenia Budapesztu. Jednak ukraińskich ekspertów i dyplomatów najbardziej zaniepokoiły słowa dotyczące ich państwa i Rosji.
Orbán wyjaśnił, że Rosja czuje się zagrożona, dlatego dla zwiększenia swojego bezpieczeństwa będzie dążyć do tworzenia stref buforowych, a Ukraina, jak przyznał premier, jest ofiarą tej polityki. Tylko że Orbán nie proponuje scenariuszy pomocy Ukrainie, ale przeciwnie: twierdzi, że cel Rosji polegający na przywróceniu strefy buforowej jest całkiem realistyczny, ponieważ Ukrainie, która pogrąża się w długach, nie uda się wyrwać z rosyjskiej strefy wpływów. Premier podkreślił, że nie przewiduje członkostwa Ukrainy w NATO, a szanse na integrację z UE ocenił jako równe zeru.
Co więcej, Orbán faktycznie mówi, że nie ma możliwości kształtowania jednej wspólnej polityki UE wobec Rosji. Wskazuje, że w innej sytuacji są kraje takie jak Polska i państwa nadbałtyckie, które rzeczywiście mają wszelkie powody, by czuć zagrożenie ze strony Rosji, a w zupełnie innej – Węgry, Czechy i Słowacja, które nie dostrzegają takiego niebezpieczeństwa. Zamiast solidarności w polityce NATO i UE wobec Rosji Orbán proponuje, aby organizacje te nadały większe gwarancje dla Polski i państw nadbałtyckich, a pozostała część Europy zacieśniała współpracę gospodarczą z Rosją. – Zamiast prymitywnej polityki wobec Rosji Unia Europejska potrzebuje polityki wielowymiarowej i dostosowawczej – podkreślił.
Od ustawy językowej do blokowania współpracy Ukrainy z NATO
Zaostrzenie relacji między Budapesztem a Kijowem nastąpiło we wrześniu ubiegłego roku, po tym jak parlament przyjął, a prezydent Petro Poroszenko podpisał ustawę o oświacie, która stanowi kompleksową reformę systemu edukacji na Ukrainie. Problemem w relacjach z sąsiadami, a przede wszystkim Węgrami, okazał się punkt 7 ustawy. Zakłada on ograniczenie nauki w językach mniejszości od piątej klasy (na Ukrainie obowiązuje 12-letni okres edukacji szkolnej).
Zgodnie z zapisami ustawy od piątej klasy oprócz przedmiotów w języku ukraińskim przynajmniej jeden może być wykładany po angielsku lub w innych oficjalnych językach UE – czyli w języku węgierskim. Z kolei rosyjskiego można uczyć jako języka obcego. To właśnie ograniczenie języka rosyjskiego jako głównego języka w wielu wciąż ukraińskich szkołach w niektórych rejonach było głównym celem tej części ustawy. Jednak to nie Rosja głośno protestowała przeciwko ustawie, ale właśnie Węgry, które pilnie bronią praw swojej mniejszości narodowej w sąsiednich krajach. A Węgrów na Ukrainie mieszka ok. 150 tys. i mają oni na Zakarpaciu 71 szkół węgierskich.
Ukraińskie władze tłumaczyły, że problemem w obecnej sytuacji jest też słaba znajomość języka ukraińskiego wśród przedstawicieli mniejszości węgierskiej (w niektórych szkołach maturę z uriańskiego oblewało nawet powyżej 60% uczniów), a to zmniejsza ich szanse na karierę w kraju, którego są obywatelami. Budapeszt nie chciał jednak słyszeć o wyjaśnieniach i zażądał od Kijowa zmiany ustawy. Węgry oświadczyły, że będą wetować członkostwo Ukrainy w NATO. W praktyce Budapeszt zablokował spotkania Komisji Ukraina – NATO na poziomie ministrów i grozi zawetowaniem jakiejkolwiek decyzji sojuszu wobec Ukrainy.
Jak przyznają sami ukraińscy eksperci, Kijów, przyjmując ustawę o szkolnictwie w 2017 r., nie wziął pod uwagę reakcji Węgier i nie próbował konsultować swojej decyzji. Dzisiaj podobny błąd popełnia strona węgierska i idzie w kierunku zaostrzenia konfliktu.
„Europejska Prawda” zwraca jednak uwagę na przykład Słowacji, z którą Węgry przez wiele lat były w konflikcie właśnie ze względu na politykę językową władz w Bratysławie… i nagle w 2014 r. obie strony oświadczyły, że konflikt został wyczerpany. Czy taki scenariusz jest możliwy w relacjach ukraińsko-węgierskich? Na razie trudno to sobie wyobrazić, a Ukraina – w odróżnieniu od Słowacji – nie jest członkiem ani UE, ani NATO.
Na zdjęciu budynek parlamentu w Budapeszcie (fot. sakkmesterke).