Matka Samuela Kabamby, Veronique, kilkakrotnie ubiegała się o wizę, aby w Europie leczyć problemy z sercem Samuela. Sama również chciała się leczyć onkologicznie.
Jej wnioski o wizę były odrzucane. Veronique wsiadła więc na łódź, zabrawszy ze sobą syna. Łódź wypłynęła z marokańskiego Tangeru. 14 stycznia 2017 r. oboje utonęli w Cieśninie Gibraltarskiej. Ciało Samuela morze wyrzuciło na wybrzeże Hiszpanii, a ciało Veronique znaleziono na wybrzeżu Algierii.
W Kongu pozostał ojciec chłopca, Aimé Kabamba. Ambasada Hiszpanii odmówiła pomocy Aimé, ale po staraniach organizacji społecznych ostatecznie udało mu się przyjechać, aby zidentyfikować i pochować Samuela. Tutaj, w Barbate w Hiszpanii, ze względu na zaporowe koszty repatriacji ciała z Europy.
Halikari Dhaker zmarł w łonie matki po sześciu miesiącach od poczęcia, gdy ta przekraczała granicę między Polską a Białorusią.
Jego matka, Avin Irfan Zahir, była Kurdyjką z Iraku. Została znaleziona nieprzytomna w lesie przez wolontariuszy i hospitalizowana z powodu hipotermii oraz kwasicy, stanu związanego z głodem, który może doprowadzić do śmierci płodu. Dziecko urodziło się martwe już w szpitalu.
W tym szpitalu Avin „nie potrafiła przestać krzyczeć”. Tak „Gazecie Wyborczej” powiedział polski wolontariusz Piotr Matecki. Avin zmarła w szpitalu w wieku 38 lat, pozostawiając pięcioro dzieci oraz ich ojca.
Gdy w Libii wsiadali na łódź, Youssef Ali Kanneh czuł się bezpieczny w ramionach swojej siedemnastoletniej matki, młodej Gwinejki.
Youssef był jedną z sześciu osób, które utonęły w katastrofie statku 11 listopada 2020 r. Matka Youssefa trafiła do ośrodka recepcyjnego na Lampedusie, gdzie wzięła udział w pogrzebie syna.
Włoski dziennikarz Mauro Seminara tak pisał o pogrzebie: „Kiedy nadszedł czas, aby pochować tę małą trumnę w gołej ziemi, bo nic lepszego nie mógł ofiarować cmentarz na Lampedusie, matka zmarłego dziecka pogrążyła się w ogłuszającym krzyku bólu”.
W listopadzie 2017 r. Afganka Madina Hussiny i jej rodzina przekroczyli granicę z Serbią, aby ubiegać się o azyl. Chorwacka policja kazała im jednak zawrócić, co stanowi naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Tej nocy, gdy wyczerpani szli w ciemnościach, Madinę potrącił pociąg. Zabrała ją karetka, lecz rodzice nie mieli informacji, dokąd trafiła, czy żyje, nie mieli nawet numeru telefonu kontaktowego. Dopiero grupy wsparcia, w tym MSF i HelpRefugees, pomogły im odnaleźć córkę.
Kiedy trzy dni później ciało Madiny zostało oddane jej krewnym, serbska policja nakazała natychmiastowe pochowanie dziewczynki. Bez jakichkolwiek formalności. Rodzina Madiny otrzymała cztery butelki wody do umycia ciała, aby pochować ją zgodnie z muzułmańskimi obrzędami pogrzebowymi.
Ojciec Madiny, Rashid, zwrócił się do policjantów: „Wolałbym, żebyście pochowali tutaj nas wszystkich, niż kazali nam pogrzebać ją w ten sposób”. Tak opowiadał dziennikowi „The Guardian”. „Na zawsze zachowam w sercu to, że nie wyprawiłem jej należytej ceremonii pogrzebowej”.
O Mosavi wiadomo niewiele, poza tym, że miała dwa lata, a miejsce jej ostatniego spoczynku znajduje się na cmentarzu Agios Pantaleimos na greckiej wyspie Lesbos.
Rodzina czteroletniej Diyany Nazar przyjechała z Afganistanu, aby odwiedzić grób dziewczynki półtora roku po jej śmierci w 2015 r. Nie byli w stanie opłacić kosztów repatriacji jej ciała do Afganistanu. Na miejsce spoczynku Diyany wybrali więc cmentarz Doğançay i postawili tam kamienny nagrobek. Szacuje się, że na tym cmentarzu, na szczycie wzgórza, w tureckim Izmirze pochowanych jest ponad 400 osób, które straciły życie, próbując się przedostać na greckie wyspy.