Konflikt w Gazie znów odbija się echem w całej Turcji
Tureccy przywódcy są wściekli po tym, jak ponad 60 palestyńskich demonstrantów zostało zabitych przy granicy z Gazą, ale opozycja zwraca uwagę na obłudę.
Nastąpiła niespodziewana przerwa w rzędzie przejeżdżających samochodów i tłumie bawiących się ludzi, który zwykle płynie naszą wąską uliczką w Stambule. Nasze biura znajdują się w tej części miasta, która wychodzi naprzeciw światu. Minus jest taki, że samo wyjście na zewnątrz grozi natychmiastowym utknięciem w tłumie. A wszystko przez taktykę izraelskich oddziałów patrolujących odległą Strefę Gazy. Taktykę polegającą na chętnym sięganiu po broń.
Akurat na naszej ulicy, trochę wyżej, znajdują się biura głównego rabinatu. Policjanci zawsze pilnują ich, siedząc na zewnątrz w budce strażniczej, a sam budynek otoczony jest wysokimi metalowymi barierami. Jeśli wziąć pod uwagę, że pobliska synagoga Neve Shalom w ciągu trzech ostatnich dziesięcioleci była przedmiotem trzech ataków, podjęte środki bezpieczeństwa nie są zaskakujące. Ostatnia tragedia to wybuch samochodu pułapki w 2003 r., kiedy zginęło 18 osób, głównie przechodniów.
Główny rabinat jest położony w odległości dwóch minut spacerem od deptaka, gdzie rozpoczął się marsz protestacyjny przeciwko ostatniej izraelskiej akcji w Strefie Gazy. Policja prawdopodobnie obawiała się, że demonstranci mogą obrócić swój gniew przeciwko Żydom zamieszkującym Stambuł. To zaledwie 16 tys. ludzi. Postawiono ogrodzenia z siatki, aby odseparować zatłoczone boczne uliczki. Teraz protestujących już nie ma, a my musimy radzić sobie z tymi barykadami, by dostać się do pracy.
To, że społeczność żydowska w Stambule może się czuć bezbronna, częściowo odzwierciedla uczucia – miłość i obecnie przede wszystkim nienawiść – które miotają związkiem Turcji z Izraelem. Turcja była jednym z pierwszych krajów (pierwszym z większością muzułmańską), które uznały państwo Izrael w 1949 r. Z kolei najnowsza historia obustronnych relacji to wzloty i upadki.
Pomimo swojego religijnego, islamistycznego zacięcia rząd partii AKP prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana rozpoczął kontakty z Izraelem całkiem dobrze. Po objęciu władzy po raz pierwszy, w 2002 r., biznes kwitł, a wzajemne relacje budowano dzięki serdecznym wizytom politycznym na wysokich szczeblach. Wielu tureckich Żydów początkowo postrzegało AKP jako partię sprzyjającą integracji. Poprzednia władza, mimo deklarowanej świeckości, nie uważała mniejszości religijnych – etnicznych Żydów czy urodzonych w Turcji Greków i Ormian – za prawdziwych Turków. Nie było jeszcze wiadomo, czy apel członków AKP o tolerancję był skierowany do wszystkich, czy tylko do nich samych.
I wtedy nastąpił tzw. incydent jednej minuty. W 2009 r. podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos Erdoğan zrugał publicznie premiera Izraela Szimona Peresa za ofensywę militarną w Strefie Gazy, w której zginęło wielu Palestyńczyków. Czar prysł. Rok później doszło do chyba największego kryzysu turecko-izraelskiego w historii, gdy izraelska marynarka przeprowadziła atak na flotyllę sześciu cywilnych statków na międzynarodowych wodach Morza Śródziemnego. Statki przewoziły propalestyńskich działaczy opowiadających się za pokojem w Strefie Gazy. Atak, w wyniku którego zginęło 10 obywateli tureckich na statku Mavi Marmara, doprowadził do zawieszenia stosunków dyplomatycznych na sześć lat, co oznaczało m.in. wycofanie ambasadorów i zawieszenie współpracy wojskowej.
Po trudnych rozmowach w roku 2016 oba państwa doszły do porozumienia, pozwalając odejść niesnaskom w przeszłość. I wtedy śmierć ponad 60 Palestyńczyków na granicy Strefy Gazy w 70. rocznicę Nakby (izraelskie święto niepodległości) oraz protest przeciwko otwarciu ambasady USA w Jerozolimie ponownie doprowadziły do upadku wzajemnych relacji.
Ten akt przemocy wywołał ogólnonarodowe oburzenie, a także rzadkie przejawy jedności na tak mocno podzielonej tureckiej scenie politycznej. Spowodował również wściekłe przeciąganie liny pomiędzy dwoma krajami. Prezydent Erdoğan nazwał Izrael „państwem terrorystycznym”, a rozlew krwi w Gazie – ludobójstwem. Izraelski premier Benjamin Netanjahu odpowiedział złośliwie, że Erdoğan „dobrze rozumie terroryzm i rzeź” i nie jest człowiekiem, który może „nauczać nas moralności”.
Gdy wojna słów narastała – do tego stopnia, że syn Netanjahu opublikował na swoim koncie na Instagramie obraźliwe zdjęcie tureckiej flagi z napisem „F*ck Turkey” – dyplomaci ponownie spakowali walizki, a oba kraje zasugerowały ambasadorom i konsulom strony przeciwnej, aby wrócili do swoich ojczyzn i żałowali za grzechy.
Uderzyć tam, gdzie boli?
Są tacy, którzy uważają, że incydent ze statkiem Mavi Marmara w 2010 r. był przykładem tureckiej polityki zagranicznej pomyślanej na potrzeby wzbudzenia publicznego oburzenia, a nie ochrony interesu narodowego. Ta sytuacja może się powtórzyć i tym razem, gdy partie opozycyjne w związku z zaplanowanymi na 24 czerwca wyborami nie pozwolą AKP na zbicie kapitału politycznego z wykorzystaniem sytuacji w Strefie Gazy. Ogólnie powszechnie potępia się Izrael i popiera Palestyńczyków. Przywódca prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP) Selahattin Demirtaş, prowadzący kampanię prezydencką z więziennej celi, wezwał do demonstracji solidarności z Palestyńczykami, którą powinni wspierać wszyscy kandydaci na prezydenta i w której powinny wziąć udział miliony Turków. Główna siła opozycyjna, Republikańska Partia Ludowa (CHP), podpisała deklarację potępiającą izraelską agresję wraz z Partią Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) Erdoğana oraz jej partnerem koalicyjnym, Partią Narodowego Działania (MHP).
Erdoğan odpowiedział, organizując kolejne wiece. 18 maja odbył się w Stambule pierwszy z nich, bardzo liczny. Wzięła w nim udział również partia MHP. Cel? Potępić Izrael i okazać solidarność z Palestyńczykami. Rząd zdecydował się także na trzydniowy okres żałoby i wezwał do nadzwyczajnego spotkania Organizację Współpracy Islamskiej (OWI).
Jak sugerują komentatorzy, Erdoğan ma nadzieję, że zdoła dodać energii swojej dość opieszałej kampanii wyborczej. Partia AKP zdążyła już opisać zgromadzenie w Stambule jako kontynuację „ducha Yenikapı”. To odniesienie do prowadzonego przez Erdoğana (przy udziale liderów partii MHP i CHP) wiecu, który odbył się w tym samym miejscu tuż po nieudanej próbie zamachu stanu w lipcu 2016 r. CHP, pomna doświadczeń sprzed dwóch lat, gdy udzielone przez nią wsparcie po zamachu zostało wykorzystane przez AKP do realizacji własnych w większości antydemokratycznych celów, tym razem zachowuje ostrożność. Krytycy i cynicy również wątpią, aby oburzenie rządu doprowadziło do konkretnych działań przeciwko Izraelowi, które zaszkodzą sferze biznesowej. Z kolei partia HDP zaproponowała wznowienie sesji parlamentu w celu omówienia ewentualnego anulowania umów o współpracy z Izraelem. Nie uzyskała jednak poparcia ani partii AKP, ani jej sojusznika MHP.
„Turcja jest jedynym krajem muzułmańskim, który może «zranić Izrael»” – napisał İhsan Çaralan, felietonista niezależnego dziennika opozycyjnego „Evrensel”. „Wydaje się jednak, że prezydent Erdoğan i rząd zareagują, organizując wiece, które nie zaszkodzą Izraelowi, a nie przez anulowanie umów biznesowych, politycznych i wojskowych, które faktycznie wyrządziłyby mu krzywdę”. Według dziennikarza Ümita Kıvança AKP i Erdoğan najwyraźniej znaleźli nowe źródło motywacji w trudnym położeniu Palestyńczyków. Mogą je teraz wykorzystać do stworzenia „gruntu pod mobilizację” dla swoich zwolenników w kraju.
– Za każdym razem, gdy krytykujemy Izrael, nasze powiązania handlowe się zacieśniają – powiedział niedawno prawnik partii CHP Ömer Fethi Gürer w parlamencie. Przytoczył on oficjalne oświadczenie ministra gospodarki, które informuje, że wielkość dwustronnej wymiany z Izraelem wzrosła z 4,3 mld dol. w 2016 do 4,9 mld dol. w 2017 r. – Zamiast reagować poprzez słowa, musimy przyjrzeć się naszym stosunkom z Izraelem również w dziedzinie handlu – zasugerował Gürer. Inni zwrócili uwagę na sprzeczność: Izraelczycy mogą odwiedzać Turcję w ramach ruchu bezwizowego, a ten sam przywilej nie przysługuje Palestyńczykom.
Trump gra bluesa
Gdy Erdoğan udzielał reprymendy Peresowi w Davos, jego popularność w Turcji i krajach muzułmańskich sięgnęła zenitu. Tym samym ostra krytyka Izraela na przełomie ostatniego tygodnia może polepszyć wśród wyborców wizerunek Erdoğana. Wizerunek obrońcy Palestyńczyków i świata muzułmańskiego. Jednak zmiana czystej retoryki na środki mogące zaszkodzić handlowi z Izraelem byłaby kosztowna w momencie, gdy gospodarka Turcji wysyła sygnały alarmowe, deficyt na rachunku obrotów bieżących rośnie, a kurs liry tureckiej spada.
A trzeba jeszcze rozważyć relacje międzynarodowe z USA. Zdjęcia uśmiechniętej Ivanki Trump podczas otwarcia amerykańskiej ambasady w Jerozolimie w zestawieniu z obrazami rannych w protestach Palestyńczyków w Strefie Gazy obiegły internet i media społecznościowe. Liderzy AKP zostali postawieni w trudnej sytuacji: nie mogli zignorować faktu, że papa Trump był mocno zaangażowany w działania Izraela.
Erdoğan obwinił Netanjahu i Trumpa o śmierć Palestyńczyków, lecz zarówno on, jak i AKP nie mają zamiaru narażać się Stanom Zjednoczonym. Może to być związane z euforią, która zapanowała w AKP, gdy Trump został prezydentem. Ten wybór okrzyknięto „zwycięstwem nad pogrążonym amerykańskim państwem”, co odzwierciedla wcześniejszą frustrację AKP Obamą. Turecka opozycja działająca na Twitterze szybko znalazła ekstatyczne w wymowie okładki prorządowych gazet po wyborze Trumpa. Ten rząd nie da się jednak łatwo zawstydzić, a zarazem nie jest gotowy na zerwanie relacji z administracją Trumpa. Najwyraźniej Erdoğan ma nadzieję, że uda mu się dotrwać do wyborów z tylko jednym zagranicznym rywalem na ringu.
Zdjęcie: W Stambule tysiące ludzi bierze udział w wiecu poparcia dla Palestyńczyków, 18 maja 2018 r.