– Uczestnicy karawany migrantów nie są członkami gangów ani terrorystami, jak twierdzi Donald Trump, prezydent Stanów Zjednoczonych, ale obywatelami, którzy szukają możliwości – uważa Alden Rivera Montes, ambasador Hondurasu w Meksyku.
„Oszukano naszych ludzi”
Donald Trump stwierdził, że w karawanie migrantów podróżują członkowie gangu Mara Salvatrucha i terroryści. Alden Rivera Montes zapewnia jednak, że Honduranie zdecydowali się wyemigrować ze względów politycznych.
– W tym wypadku istnieje motywacja natury politycznej – powiedział. – Jedna partia oszukała potencjalnych członków marszu, twierdząc, że w Meksyku otrzymają wizę tranzytową, a w Stanach Zjednoczonych na nich czekają. Oszukano naszych ludzi, powiedziano im to, żeby ich zmobilizować.
Ambasador potwierdził też, że grupa ok. 4 tys. migrantów, która jest już w Meksyku, chce się przedostać do Stanów Zjednoczonych przez przejście graniczne McAllen w Teksasie.
– Ta decyzja może się zmienić w każdej chwili ze względu na instytut ds. cudzoziemców i policję federalną, ale bez wątpienia jest to najkrótsza droga, którą wybiorą według naszych informacji.
Ludzie bez Granic
Karawana uchodźców jest organizowana przez stowarzyszenie Ludzie bez Granic od 2010 r. w odpowiedzi na przemoc, korupcję oraz prześladowanie kobiet i mniejszości seksualnych w Trójkącie Północnym Ameryki Centralnej. To już drugi marsz organizowany w tym roku i jak do tej pory najliczniejszy. W kwietniu pod granicę ze Stanami Zjednoczonymi przedostało się ok. 2 tys. osób, w tym kobiety z dziećmi. Ponad 80% uczestników było z Hondurasu, pozostali członkowie są z Salwadoru, Nikaragui i Gwatemali. Obecnie karawana jest dwa razy liczniejsza. Zdaniem organizatorów do emigracji przyczyniły się zeszłoroczne wybory prezydenckie w Hondurasie, w trakcie których doszło do przemocy, a także represje wobec opozycjonistów oraz zła sytuacja gospodarcza kraju.
Marsz uczestników karawany próbowała zatrzymać w miniony piątek meksykańska policja, wykorzystując w tym celu gaz łzawiący i tarcze. Tysiące ludzi utknęło na moście na rzece Suchiate, który łączy Gwatemalę z Meksykiem. Niektórzy maszerujący zaakceptowali ofertę wojska gwatemalskiego, które zgodziło się odwieźć ich do Hondurasu podstawionymi autobusami. Część osób zdecydowała się przekroczyć rzekę nielegalnie na pontonach. W Meksyku czekali na nie lokalni mieszkańcy z napojami i jedzeniem.
Wiza pracownicza dla uczestników marszu
Enrique Peña Nieto, prezydent Meksyku, bronił zachowania policji, tłumacząc w przemówieniu telewizyjnym:
– Jak każdy suwerenny kraj Meksyk nie pozwala i nie pozwoli dostać się na swoje terytorium w sposób nieuregulowany, a tym bardziej z użyciem siły.
Zaznaczył, że uczestnicy marszu muszą mieć wizę, żeby dostać się na terytorium Meksyku, czego oczekują od nich też Stany Zjednoczone. W odpowiedzi na to López Obrador, który w grudniu obejmie stanowisko prezydenta Meksyku, zapowiedział, że wszyscy uczestnicy marszu, którzy będą chcieli pozostać w Meksyku, otrzymają wizę pracowniczą.
Stanowisko Meksyku złagodniało już następnego dnia i meksykańska policja biernie przyglądała się migrantom przekraczającym granicę bez papierów. Przyczyniło się to do ostrej reakcji Donalda Trumpa.
„Smutne, wygląda na to, że meksykańska policja i wojsko nie są w stanie zatrzymać karawany, która zmierza w kierunku Stanów Zjednoczonych” – napisał na swoim Twitterze. „Wśród nich są kryminaliści i nieznajomi z Bliskiego Wschodu. Zaalarmowałem straż graniczną i armię, że jest to stan wyjątkowy. Pora zmienić prawo!”
Meksykanie oburzeni zachowaniem rządu
Agresywne zachowanie meksykańskiego rządu wobec migrantów z Hondurasu skrytykowali liczni politycy i dziennikarze.
– Szkoda, że w kraju, który sam wysyła emigrantów, pojawiły się w tych dniach głosy, że należy zamknąć przejście dla emigrantów z Ameryki Centralnej, i obwinia się ich, że przyczyniają się do wzrostu liczby przestępstw w państwie – powiedział Arturo Sarukhán, były ambasador Meksyku w Stanach Zjednoczonych.
Niektórzy jednak bronią swojego zdania, twierdząc, że problem migracyjny w ostatnich latach się nasila. Szacuje się, że rocznie ponad 400 tys. osób dostaje się nielegalnie do Meksyku z zamiarem udania się do Stanów Zjednoczonych. Według Césara Garcíi Jiméneza ze stowarzyszenia biznesmenów Procentro niektórzy nielegalni migranci zatrzymują się na dłużej w Tapachuli w stanie Chiapas, gdzie szukają pracy, żeby zarobić na dalszą podróż po Stanach Zjednoczonych. Kobiety sprzątają w domach czy restauracjach i niestety czasem muszą się prostytuować, żeby przetrwać. Sporo osób zajmuje się też kontrabandą. Ludzie ci sprzedają przemycone towary na ulicy, wyrządzając w ten sposób szkodę lokalnym biznesom.
– Sporo moich kolegów uważa, że nie powinniśmy zatrzymywać emigrantów z Ameryki Centralnej, bo oni są naszymi braćmi i to jest problem Stanów Zjednoczonych, a nie nasz – przyznaje Alejandro Muñoz, ekonomista z Meksyku. – Ja się z tym nie zgadzam. Powinniśmy wiedzieć, kto przekracza naszą granicę. A jeśli później tym ludziom damy wizę pracowniczą, to trzeba też zapewnić im pracę. Tymczasem prawie połowa mieszkańców Meksyku żyje poniżej granicy ubóstwa.
Zdjęcie ilustracyjne pochodzi z agencji Xinhua.