Wyobraźmy sobie taką scenę: przed luksusowym centrum handlowym IAPM Mall w Szanghaju, gdzie znajdziemy i szałowe kreacje międzynarodowych domów mody, i wysokiej klasy komputery, tuż obok ruchliwego przejścia dla pieszych, którym płynie tłum skulonych nad smartfonami ludzi z oczami wbitymi w migające wyświetlacze, jest publiczny park. Mężczyzna pochyla się tam nad ziemią, misternie kaligrafując. Oto dwa światy chińskich miast, współistniejące obok siebie.
Punktualnie każdego ranka mężczyzna pojawia się w parku, uzbrojony jak żołnierz, z pełną wody butelką bez szyjki i długą szczotką. Pisze wodą tak, jakby ta była atramentem. Każda linia ma dążyć do doskonałości. Czasami pisze przysłowia (chengyu), czasami wiersze. Literatura klasyczna. Jego twórczość to projekcja obrazu pięknego i efemerycznego, która trwa tylko tyle, ile czas między pociągnięciem pędzla a wyparowaniem wody. Gdy kończy kaligrafowanie zwrotki, pierwszych znaków już nie ma. Obok pracuje jeszcze kilku innych kaligrafów wodnych. W całych Chinach są ich tysiące. To anonimowi artyści sztuki efemerycznej. Anomalia w dobie selfie. Kim są i dlaczego to robią?
Yao Xing jest emerytem od 10 lat. Odpoczywa na ławce, a przed nim dopiero co napisane znaki zaczynają się rozpływać w powietrzu. – Nie miałem nic do roboty, więc zacząłem przychodzić do parku i pisać. Piszę codziennie – mówi z uśmiechem. Pan Xing dużo się śmieje. Jak wielu chińskich obywateli swojego pokolenia nie miał łatwego życia. – Jestem robotnikiem, ciężko pracowałem w wielkiej fabryce produkującej maszyny do szycia. Wcześniej, jakieś 50 lat temu, podczas tzw. rewolucji kulturalnej, zostałem zesłany w celach reedukacji do Heilongjiang – opowiada.
To odległy od centrum obszar w górach, oblodzona prowincja, najbardziej wysunięta na północ część Chin. Xing był jednym z 17 mln młodych mieszkańców miast, którzy zostali wysłani na wieś w celu pracy przymusowej i reedukacji w ramach ruchu Up to the Mountains and Down to the Countryside and podczas rewolucji kulturalnej (1966–1976). Była to część polityki Mao Zedonga.
Wszyscy byli wykształconymi ludźmi, reprezentantami miast, burżuazją. Minęło wiele lat. Dzisiaj pan Xing jest emerytem, który pisze wiersze wodą i bardzo często się śmieje.
Co sprawia, że ktoś zaczyna uprawiać sztukę kaligrafii wodą? Przecież wie, że jego nazwisko oraz prace pozostaną nieznane. Sztuka kaligrafii wodnej na ziemi nazywa się dishu. Di odnosi się do ziemi. W Chinach ziemia jest reprezentowana przez symbol kwadratu, a niebo przez symbol koła. Shu oznacza książkę, czyli także „pisanie”. Z czasem powstał ruch kulturowy, który dba o trwałość i rozwój kaligrafii. Pojawił się w latach 90. XX w. w parku Taoranting w Pekinie – to wtedy zaistnieli pierwsi entuzjaści kaligrafii – i wkrótce stał się popularnym zjawiskiem. Początkowo używano bambusowych tyczek i gąbek, ale teraz do kaligrafowania służą specjalnie zaprojektowane szczotki. Istnieje nawet Pekińskie Stowarzyszenie Tajian Dishu. Pasjonaci kaligrafii i emeryci? No cóż, w końcu jesteśmy w Chinach. Tutaj wszystko może się zdarzyć.
W Chinach kaligrafia jest uważana za coś więcej niż zwykłe przedstawienie języka mówionego. To sztuka o tysiącletniej tradycji. – Znaki wyryte w kościach zwierząt lub na skorupach żółwi sięgają ponad 6000 lat wstecz – mówi Xing. – Zajmuję się tym, aby utrzymać zdrowe ciało i aby sztuka kaligrafii nie umarła. Moja córka, gdy była mała, uczyła się kaligrafii w szkole, ale teraz, w dobie komputerów i telefonów komórkowych, nie ma czasu na pisanie – zauważa. To trudna walka.
Z raportu brytyjskiego specjalisty Tomiego Ahonena wynika, że użytkownicy smartfonów zerkają w ekrany swoich urządzeń średnio co 6,5 minuty. Najwięcej czasu z telefonem spędzają Brazylijczycy – aż 5 godzin dziennie. Na drugim miejscu są Chińczycy – 3 godziny dziennie. W Stanach Zjednoczonych, Włoszech, Hiszpanii, Korei Południowej, Kanadzie i Wielkiej Brytanii ludzie spędzają ponad 2 godziny dziennie, korzystając ze swoich urządzeń mobilnych. Według Agencji Informacyjnej Xinhua w Chinach jest 1,26 mld użytkowników mobilnych (83,2% populacji kraju).
Park, oaza tradycji
Ten park w Szanghaju, podobnie jak inne parki w Chinach, przypomina zatrzymaną w czasie oazę tradycji. Obok pana Xinga ćwiczy tam kilku tancerzy: wirują, improwizując, z podniesionymi rękami, w rytm głośno grającej muzyki. Starsze panie ćwiczą tai-chi, posługując się mieczami. Jest mężczyzna, który praktykuje chodzenie tyłem – taką scenę można zobaczyć dość często i mówi się, że to ćwiczenie wydłuża życie. Inni również chcą zachować sprawność: kobieta uderza plecami o pnie drzew, jest także rytmiczny fan choreografii.
Maky ma 52 lata i jest jedną z niewielu kobiet, które kaligrafują w tym parku. Odwiedza go od dwóch lat, odkąd przeszła na emeryturę. Na początku tańczyła z innymi kobietami, później poznała kilku kaligrafów, którzy nauczyli ją swojej techniki. – Po pierwsze przychodzę ćwiczyć moje ciało, ponieważ w trakcie pisania muszę się schylać i wstawać. I tak cały czas. Po drugie po to, aby trenować wzrok, i wreszcie: aby utrzymać umysł w aktywności i nie zapomnieć liter. W końcu prawie cały czas używamy telefonu komórkowego i internetu. Nie korzystamy już z papieru do pisania. Dlatego każdego dnia robię wszystko, aby tutaj przyjść i ćwiczyć – przyznaje Maky.
Duch pisarza i duch czasów
– Przez stulecia chińscy intelektualiści praktykowali kaligrafię jako sposób na osiągnięcie duchowej doskonałości i estetycznej satysfakcji – tłumaczy Wang Yuchi w raporcie UNESCO Kultury. Dialog między narodami świata. – Kaligrafia wyraża zarówno ducha pisarza: jego energię, temperament, gust estetyczny, osobiste skłonności itp., jak i ducha czasów, ponieważ żadna forma sztuki nie istnieje w izolacji. Nieuchronnie rządzą nią polityka, ekonomia, kultura, zwyczaje i konwencje danej epoki lub warstwy społecznej – dodaje pan Yuchi.
– W Chinach kaligrafia jest ceniona jak muzyka. Przede wszystkim to jedna z najważniejszych sztuk w chińskiej hierarchii kulturalnej – przekonuje François Chastanet, profesor projektowania graficznego z Institut Supérieur des Arts w Tuluzie (ISDAT) i autor ankiety Dishu. Kaligrafia ziemna w Chinach. – Kaligrafia to w Chinach sztuka żywa, podczas gdy na Zachodzie jest niemal dokładnie odwrotnie. Cywilizacja klawiatury jest coraz silniejsza – skarży się Chastanet.
Chastanet udokumentował interakcje zachodzące między obszarami miejskimi a znakami pisanymi w kilku krajach. Na przykład w São Paulo jest mur zapisany wypowiedziami politycznymi, w których użyto typografii podobnej do tej występującej w skandynawskim alfabecie runicznym. Profesor bada również graffiti latynoskich gangów w Los Angeles oraz właśnie dishu w Chinach.
Oda do ulotności
Chastanet mówi, że bardzo trudno jest porównywać pichação lub graffiti meksykańskich gangów do dishu, ponieważ te pierwsze to „nielegalne inskrypcje mające ścisły związek z nadzorem przestrzeni publicznych, a praktyki dishu są zjawiskiem społecznie akceptowanym z powodu swej efemerycznej natury […], które wykorzystuje długie teksty, literaturę lub poezję, a nie skróty lub pseudonimy”.
– Niemniej jednak możemy je porównać w jednym aspekcie – mówi profesor. – Symbole rysowane na Zachodzie to puste słowa bez znaczenia, których estetyka jest głównym, jeżeli nie jedynym, celem istnienia, a wolność chińskiego kaligrafa ulicznego, nawet podczas pisania długich tekstów, wyraża się w formalnym eksperymentowaniu, a nie w treści napisów. Chińscy kaligrafowie uliczni, chcąc zachować bezpieczeństwo, zawsze korzystają z klasycznej i oficjalnie akceptowanej przez władze literatury – wyjaśnia Chastanet. – Anonimowość to jedyny dostęp do wolności w Chinach – dodaje po chwili.
Dlaczego do kaligrafowania używają wody, która jest nietrwała? W niektórych kulturach nietrwałość pomaga nam się skupić na ważnych rzeczach w życiu. – Najbardziej uderzające podczas kręcenia mojego filmu dokumentalnego było to, że nikt z praktykujących dishu nie fotografował swoich dzieł – stwierdza Chastanet. Według niego ci anonimowi kaligrafowie nie muszą zapisywać obrazu, nie potrzebują tego w życiu. Często kaligrafują ten sam tekst, codziennie te same sekwencje. To codzienny dialog wewnętrzny z samym sobą. – Oni wiedzą, na jakim poziomie pracują, a nie można oszukiwać samego siebie – dodaje profesor. Jego zdaniem „chińska kaligrafia wodna to rodzaj sportu, zarówno fizycznego, jak i intelektualnego. Kluczowe są ruch, jakość wykonywanych gestów oraz korzyści, które człowiek może uzyskać w trakcie opanowywania tych gestów i znaków kaligraficznych.” To oda do ulotności.
Zdjęcia autorstwa Loli García-Ajofrín.