PL | EN

Granica

Natalia Gierasimiuk mieszka w Hajnówce od 1993 r. Opowiada, że przyjechała, wyszła za mąż i już nie wróciła do siebie. Do siebie, czyli do Wysokiego w Białorusi, po drugiej stronie granicy. 

„Przez te wszystkie lata tkwię w rozkroku między Polską i Białorusią – mówi. – Od mojego domu w Hajnówce do domu moich rodziców w Wysokim jest równo 50 km, ale w tej chwili podróż tam to niewyobrażalna wyprawa. Kiedy w tamtym roku trochę poluzowano obostrzenia na granicy, mogłam jeździć przez Terespol, nadkładając drogi. Wychodziło 250 km w jedną stronę”. 

Droga z Hajnówki do Wysokiego jest naprawdę prosta. Mapy Google pokazują, że powinna zajmować 50 min, nie licząc czasu odprawy granicznej. Ta zaś powinna się odbywać na przejściu w Połowcach koło Czeremchy, ale to przejście, jak i parę innych, mniejszych, jest zamknięte od marca 2020 r. Takim osobom jak Natalia, wiodącym życie w typowo przygranicznym rytmie, między rodziną, którą założyła w Hajnówce, i rodziną, która została w Białorusi, ostatnie półtora roku przyniosło radykalne zmiany. 

Przejście graniczne w Połowcach w pobliżu Czeremchy nie obsługuje ruchu od początku pandemii w marcu 2020 roku. Zdjęcie: Kamil Jasiński

Zaczęło się od pandemii COVID-19. To wtedy polski rząd zdecydował o zamknięciu granic. W przypadku granicy z Białorusią w ogóle wyłączono z ruchu niektóre przejścia graniczne, m.in. to w Połowcach. Ale niedługo potem pojawił się inny czynnik, który wpłynął na ruch graniczny. W Białorusi zaczęła się rewolucja i Alaksandr Łukaszenka, by uprzykrzyć życie obywatelom, drastycznie ograniczył prawo wyjazdu z kraju. W grudniu 2020 r., czyli wtedy, kiedy w kraju od kilku miesięcy trwały masowe protesty, wprowadzono tymczasowy zakaz wyjazdu z kraju przez naziemne przejścia graniczne. Wyjątkiem są objęte osoby, które mają prawo pobytu za granicą, pracują tam lub się uczą i mogą to potwierdzić odpowiednimi dokumentami. Ale nawet one mogą wyjeżdżać z Białorusi tylko raz w ciągu sześciu miesięcy. Dla Natalii Gierasimiuk oznacza to wyszukiwanie możliwości, by jakoś ten zakaz ominąć. 

„Moi rodzice są już w podeszłym wieku, dlatego cały czas się zastanawiam, co zrobię, jeśli coś się stanie i trzeba będzie pilnie jechać. Wjechać do Białorusi można, ale wyjazd przysługuje dopiero wtedy, kiedy minie pół roku od ostatniego wyjazdu. Więc jeżeli człowiek pojedzie, to może zostać tam uziemiony. A ja nie mogę tam utknąć, bo przecież tutaj też mam rodzinę, pracę”.

Podlaski krajobraz. Zdjęcie: Kamil Jasiński
Podlaski krajobraz. Zdjęcie: Kamil Jasiński

Natalia od wielu lat prowadzi znaną na Podlasiu Fundację „Oni To My”, która działa na rzecz osób dotkniętych lub zagrożonych wykluczeniem. Niedawno fundacja otrzymała w darowiźnie siedlisko w Podolanach, w pobliżu Białowieży. Wszystkie zabudowania są do generalnego remontu. Ma tu powstać przestrzeń do prowadzenia spotkań i warsztatów dla podopiecznych fundacji. To duży projekt, na który Fundacja „Oni To My” zbiera teraz fundusze. Trudno go koordynować, będąc po drugiej stronie granicy. 

„Wymyśliłam, że mogę pojechać z Warszawy do Brześcia autobusem, stamtąd się już jakoś do Wysokiego dostanę. A z powrotem samolotem z Mińska do Warszawy. Drogo, w sumie prawie 3 tys. km, by pokonać te 50. A teraz ten plan i tak jest nieaktualny”. – Natalia wzdycha. 

Spotykamy się latem we wsi, z której pochodzi mąż Natalii. To jedna z typowych białoruskich wsi w powiecie hajnowskim, na obrzeżach Puszczy Białowieskiej. Zaczynają się wakacje, do wsi zjeżdżają rodziny z dziećmi – czasem to dzieci i wnuczki miejscowych, czasem turyści, czasem tzw. warszawiacy, którzy kupili tutaj domy w celach rekreacyjnych. Atmosfera wywczasu łatwo się udziela, ale Natalia żyje sprawami, które dzieją się po drugiej stronie granicy, a ta przebiega zaledwie kilka kilometrów na wschód od miejsca, w którym siedzimy. W maju Białoruś zmusiła do lądowania w Mińsku samolot linii Ryanair, który leciał z Aten do Wilna. Na pokładzie był Raman Pratasiewicz, były redaktor Nexty, działającego głównie w Telegramie medium społecznościowego, które stało się głównym kanałem informacyjnym protestu. Pratasiewicz i jego partnerka Sofija Sapiega zostali aresztowani. W odpowiedzi Unia Europejska zakazała jakichkolwiek lotów nad terytorium Białorusi, połączenia lotnicze z Mińskiem zostały zerwane. Pomysł Natalii na wyjazd do Wysokiego i sprawny powrót do Hajnówki upadł. 

„Chyba że coś się zmieni w najbliższym czasie – dodaje Natalia. – Ciągle mam taką nadzieję”. 

Z jednej strony jej nadzieja się spełniła. Na początku września białoruskie władze zdecydowały, że osoby mieszkające za granicą na stałe, pracujące lub uczące się będą mogły wyjeżdżać raz na trzy miesiące. Z drugiej – wszystko, co wydarzyło się od momentu naszej rozmowy, tylko pozbawia złudzeń, że granica polsko-białoruska mogłaby w najbliższym czasie wrócić do jako takiej normalności, czyli do funkcjonowania na zasadach sprzed marca 2020 r. Już na początku lipca mieszkańcy przygranicznych gmin zauważyli poruszenie: wojskowe ciężarówki wożące w stronę granicy drut kolczasty i młodych żołnierzy. Patrole Straży Granicznej, które nie są tutaj dla nikogo niczym wyjątkowym, zaczęły się pojawiać częściej. Po porwaniu Pratasiewicza z nieba zniknęły samoloty, ale można było zobaczyć coraz więcej dronów i helikopterów. 

Przez Zalew Siemianówka biegnie grobla kolejowa, którą przyjeżdżają towary z Białorusi. Zdjęcie: Kamil Jasiński
Grobla na Zalewie Siemianówka. Zdjęcie: Kamil Jasiński

***

Z Tomkiem Sulimą po raz pierwszy rozmawiam o sytuacji w Białorusi, a konkretnie o tym, jak może ona wpłynąć na życie mieszkańców przygranicznego Podlasia, jeszcze w sierpniu 2020 r. Miał wiele obaw o to, jak potoczą się wypadki, czy uda się obalić reżim. Wtedy wszystko jeszcze się ważyło na szalach trwających protestów. Ale pokusa, by dać się ponieść wyobraźni i marzyć o tym, jak będzie wyglądała nowa, wspaniała przyszłość, była silna. Rozmawialiśmy o tym, że dla Podlasia, nie tylko dla białoruskiej mniejszości, która mieszka w przygranicznych gminach, lecz także dla całego regionu, nowe polityczne otwarcie w Białorusi oznaczałoby ogromne zmiany na plus. Bliższa współpraca społeczna, kulturalna, ale przede wszystkim ekonomiczna z Białorusią to podstawowa kwestia z punktu widzenia regionu, który od lat boryka się z zapaścią gospodarczą i odpływem ludności. A jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest właśnie sąsiedztwo z krajem dość zamkniętym, niechętnym współpracy. Poza tym z racji tego, że polsko-białoruska granica to wschodnia granica Unii Europejskiej, strefy Schengen, granica NATO, jest ona pilnie strzeżona również z tej strony. Tymczasem Białoruś jest dla dobrobytu i pomyślności Podlasia po prostu kluczowa. 

Tomasz Sulima. Zdjęcie: Kamil Jasiński

Tomek to podlaski dziennikarz, aktywista i radny Bielska Podlaskiego. W białoruskie sprawy angażuje się bardzo: właściwie od zawsze śledzi sytuację polityczną po drugiej stronie granicy. Od wiosny minionego roku robi to praktycznie bez przerwy, informując w swoich mediach społecznościowych o najważniejszych wydarzeniach, ale też o mniej znanych opinii publicznej osobach, których dosięgają represje reżimu Alaksandra Łukaszenki. 

Kiedy spotykamy się rok później, czyli latem 2021 r., z optymizmu prawie nic nie zostało. Kryzys migracyjny, stan wyjątkowy wzdłuż granicy, uchodźcy, którzy umierają, błąkając się po gęstych lasach lub grzęznąc na bagnach. Zażarte dyskusje o tym, kto ponosi odpowiedzialność za ich los – Łukaszenka czy polskie władze? W kontekście granicy coraz częściej używa się takich słów jak „płot” lub „mur”. 

„Perspektywa, że na tej granicy mógłby stanąć mur, wydaje mi się surrealistyczna i przerażająca jednocześnie. Coraz mniej osób zdaje sobie sprawę z tego, że granica polsko-białoruska jest bardzo młoda, ma raptem 76 lat. Nigdy wcześniej w historii jej nie było. 16 sierpnia, kiedy ta granica powstała, co roku obchodzę jako dzień żałoby. Niedawno cała Polska dowiedziała się o Usnarzu Górnym. A czy ktoś wie, gdzie jest Usnarz Dolny? Po białoruskiej stronie. Wszędzie wzdłuż tej granicy są podobne przykłady”. 

Rzeczywiście, wyznaczając granicę PRL i ZSRR po wojnie, cięto wioski i pola, od ludzi oddzielano ich cerkwie, kościoły, cmentarze. Lata 1945–1946, kiedy kształtowała się ówczesna granica Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, to czas zawieruchy, wspominany na Podlasiu z bólem. To okres podziałów i przesiedleń, niekiedy dobrowolnych, kiedy indziej wymuszonych. Natalia Gierasimiuk przyznaje, że jej korzenie są w Białorusi, w Wysokim, ale korzenie jej mamy sięgają gminy Nurzec-Stacja. Po polskiej stronie granicy. 

„Dziadek wyjechał w 1946 r. z obawy o życie rodziny – tłumaczy. – Tutaj grasowali Bury, Łupaszko, palili wsie, mordowali. Równocześnie propaganda radziecka zapewniała, że tam, po tamtej stronie granicy, będzie się żyło lepiej niż w Polsce. Więc dziadek zabrał całą rodzinę: żonę, dzieci, teściów, siostrę. Tylko brat został tutaj, do śmierci mieszkał w Czeremsze. Może to taki los naszej rodziny, że jesteśmy rozrzuceni po obu stronach granicy, a ja się w to nieświadomie wpisałam”. 

Tomasz Sulima. Zdjęcie: Kamil Jasiński

Podobnych historii usłyszę od podlaskich Białorusinów bardzo wiele. Rodziny podzielone nie tylko przez granicę, lecz także przez ideologię, poglądy polityczne. Mimo że fizyczny dystans nie był duży – czasem kilka, czasem kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów – w rozbitych granicą rodzinach nieuchronnie pojawiały się różnice wynikające z odmiennych warunków życia, funkcjonowania w różnych systemach politycznych, społecznych, kulturowych. Z trudem utrzymywano rodzinne więzy, które rozpadały się coraz bardziej, w miarę jak po dwóch stronach dorastały kolejne pokolenia. 

Inną ważną datą, która będzie się powtarzać w większości opowieści o polsko-białoruskiej granicy, jakie usłyszę na Podlasiu, jest rok 2008. Pod koniec 2007 r. Polska przystąpiła do strefy Schengen. Zasady wjazdu dla obywateli państw spoza Unii Europejskiej zostały zaostrzone i zakończył się trwający od przełomu lat 80. i 90. okres wzajemnego otwarcia. Chociaż już wcześniej moi rozmówcy od swoich białoruskich znajomych i kuzynów usłyszeli, że „teraz staliśmy się wrogami”. Było to w 1999 r., kiedy Polska wstąpiła do NATO.  

„Dla nas, dla Białorusinów Podlasia, perspektywa muru jest po prostu straszna. – mówi Tomek Sulima. – Nie sądzę, że jestem odosobniony w poglądzie, iż najlepiej by się stało, gdyby tej granicy nie było w ogóle. Myślę, że podziela go wielu moich przyjaciół, znajomych i wszystkich nastawionych prodemokratycznie podlaskich Białorusinów. Nie, nie, nie chodzi mi o to, by przebieg granicy zmieniać, przesuwać. Najprościej rzecz ujmując, chciałbym, aby nowa Białoruś po upadku reżimu Łukaszenki mogła za jakiś czas wejść do wspólnoty europejskiej, być może nawet do strefy Schengen. Wtedy faktycznie tej granicy nie będzie i przygraniczne części województwa podlaskiego będą się mogły odbić, zaczną się rozwijać. To jest moje marzenie”. 

***

Na dworcu w Terespolu jest pusto. Pani w kasie mówi, że pociąg do Brześcia nie kursuje od początku pandemii. Przed budynkiem Białorusinka w średnim wieku czeka na autobus do Białej Podlaskiej. Z Brześcia do Terespola wciąż jeździ autobus, ale wozi po kilka osób. Wokół terespolskiego dworca rozrzuconych jest kilka budek, które oferują wymianę waluty, ubezpieczenia, transfery pieniężne za granicę. Czyli te kilka kilometrów dalej. W jednym z nich dwie wesołe starsze panie w mocnym makijażu na pytanie, o ile zmniejszyła się liczba klientów od czasu wprowadzenia ograniczeń w ruchu, mówią bez zastanowienia: „Ze sto razy!”.

Dworzec kolejowy w Terespolu. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa
Dworzec kolejowy w Terespolu. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

W praktyce oznacza to dwie, trzy, może pięć osób. Taksówkarz, który czeka pod dworcem, na moje pytanie o to, jak tu było wcześniej, przed pandemią, odpowiada filozoficznie: „A kto to jeszcze pamięta?”.

Terespol to niewielkie miasteczko. Liczy sobie ok. 6 tys. mieszkańców, ale to właśnie tutaj znajduje się najważniejsze przejście na wschodniej granicy Polski. Terespol to właściwie brama dla podróżujących ze wschodu na zachód Europy lub odwrotnie.

„Terespol to początek albo koniec Unii Europejskiej. Zależy, z której strony patrzeć – wyjaśnia burmistrz miasta Terespol Jacek Danieluk. W naszej rozmowie mówiąc o Białorusinach, będzie najczęściej używać słowa «przyjaciele». – My nie mówimy, że Bug dzieli, graniczna rzeka Bug nas tutaj łączy. Do włodarzy Brześcia z tego miejsca, gdzie się spotykamy – czyli z siedziby urzędu miasta Terespola przy ulicy Czerwonego Krzyża – mamy równo 5 km i 400 m. Nasze relacje z przyjaciółmi z Białorusi są bardzo dobre”. 

Burmistrz Terespola Jacek Danieluk. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

„Mimo sytuacji politycznej?” – dopytuję.

„My tu żadnej polityki nie robimy. Mówię o relacjach na szczeblu samorządowym. Mamy podpisane umowy partnerskie i nic złego się z naszą współpracą nie dzieje. Na granicy jest mniejszy ruch, ponad rok nie byłem w Brześciu, ale mamy kontakt telefoniczny. Współpracujemy z Wolnym Obszarem Ekonomicznym w Brześciu, mamy umowy z miastem Brześciem i rejonem brzeskim, z gminą Motykały. Realizujemy miękkie projekty, m.in. z programu współpracy transgranicznej. Oprócz tego są organizowane wymiana młodzieży, wydarzenia sportowe, kulturalne. Przed pandemią co roku odbywał się Bieg Przyjaźni z Terespola do Brześcia i z Brześcia do Terespola. Bez zatrzymywania się na granicy. Piękne wydarzenie, międzynarodowe. Przyjeżdżali biegacze z całego świata”. 

Kantor w Terespolu. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

„A jak wpływa ograniczenie ruchu osobowego między Polską i Białorusią na miasto?” – pytam. 

Kantor przy stacji kolejowej w Terspolu. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

„W małym Terespolu mieliśmy trzy markety pracujące całodobowo. Teraz została tylko Biedronka. Oczywiście, że wpływa, bo samorząd utrzymuje się głównie z podatków, z PiT-u i CiT-u. Im więcej przyjeżdżało naszych przyjaciół z Białorusi, tym lepiej zarabiali nasi przedsiębiorcy, sklepiki, punkty usługowe. Na podstawie danych od służb, ale i własnej codziennej obserwacji szacuję, że teraz przybywa do nas jakieś 10–15% mniej gości niż przed pandemią. Ale mam nadzieję, że to długo nie potrwa i lada dzień granice znów będą otwarte”. 

Rozmawiamy na przełomie lipca i sierpnia. Pierwsze przypadki nielegalnych przekroczeń polskiej granicy, których uchodźcy z Iraku, Afganistanu, Syrii czy państw Afryki dokonują z pomocą białoruskich służb, miały już miejsce na podlaskim odcinku, ale dalej na południe, tam, gdzie polsko-białoruska granica biegnie przez województwo lubelskie, podobnych zdarzeń nie odnotowano. Być może dlatego, że trudniej jest forsować dużą rzekę, jaką jest Bug, niż zieloną granicę przebiegającą przez wyludnione tereny leśne, a tak wygląda granica na Podlasiu. W nadbużańskim oddziale Straży Granicznej zapewniano mnie, że sytuacja jest spokojna, pod kontrolą. Wkrótce, mimo oczekiwań burmistrza Terespola, które podzielali także inni moi rozmówcy, sytuacja na pograniczu skomplikuje się jeszcze bardziej, a perspektywa otwarcia granic oddali się na czas nieokreślony. 

Zaplecze usługowe w Terespolu zapewnia wszystkie niezbędne przy przekraczaniu granicy usługi. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

Ale zanim to się wydarzy, odwiedzamy jeszcze wójta wiejskiej gminy Terespol. Kiedyś była jedna gmina, z miastem Terespol i przylegającymi obszarami wiejskimi, ale na początku lat 90. doszło do podziału. Wójt gminy wiejskiej, która się wtedy wyodrębniła, tłumaczy, że to powrót do stanu historycznego, bo kiedyś istniała gmina Kobylany. Właśnie w Kobylanach, w imponującym budynku położonym wśród pól i łąk, mieści się siedziba gminy Terespol, niemającej nic wspólnego z miastem. Widoczny na pierwszy rzut oka dobrobyt – słuszne rozmiary urzędu, jego wykończenie, elementy wyposażenia – gmina wiejska zawdzięcza terminalom przeładunkowym położonym na jej terenie. Tutaj trafia tranzyt towarowy ze Wschodu, odbywają się przeładunki, odprawa celna. Przeciętnym mieszkańcom Polski nazwa Małaszewicze nie musi mówić wiele, ale każdy, kto ma coś wspólnego z logistyką, transportem kolejowym, importem towarów z Azji, dokładnie wie, gdzie to jest. Bazy spedycyjne firm, kilometry torów, tysiące kontenerów, dźwigi, suwnice. Wygląda to jak port, tyle że w głębi lądu, a środkiem transportu jest tu kolej.

Dlatego wójt Krzysztof Iwaniuk nie martwi się o spadek ruchu osobowego, bo w jego gminie nie odgrywa on szczególnej roli, a ruch towarowy rośnie. W ogóle z rozmowy można odnieść wrażenie, że granica, która przebiega tuż obok, to nie granica Polski z Białorusią, a z Chinami. 

„Leżymy na głównym szlaku, już nawet nie paneuropejskim, a eurazjatyckim – podkreśla Krzysztof Iwaniuk. – Ruch towarowy rośnie, bo biznes z Chińczykami się rozwija, a oni ze wszystkimi mają zawarte umowy o współpracy strategicznej, m.in. z Kazachstanem, Rosją, Białorusią i Polską i tak dalej”. 

W rozmowie wracamy jednak do sąsiedztwa z Białorusią – Krzysztof Iwaniuk dostrzega tu wiele błędów i zaniedbań.

Wójt gminy Terespol Krzysztof Iwaniuk. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

„Ostatnie 30 lat uważam za zmarnowane z punktu widzenia normalizacji stosunków z Białorusią. Wszystkie miejsca położone na styku dwóch systemów gospodarczych, które odwiedziłem, są w rozkwicie. A u nas, niestety, powstaje nowy mur berliński”. 

W 2009 r. jeden z niemieckich samorządów przekazał gminie Terespol fragment muru berlińskiego. Wzbogacono go o cegłę ze Stoczni Gdańskiej, cytaty z Jana Pawła II i Lecha Wałęsy o solidarności. Tak powstał pomnik, który stanął nieopodal. Były prezydent przyjechał na uroczyste otwarcie.

„Ten fragment muru berlińskiego miał być przestrogą, by takich podziałów w Europie już nigdy nie budować ”.

Gmina Terespol na Jedwabnym Szlaku. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa
W gabinecie wójta gminy wiejskiej Terespol. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

Krzysztof Iwaniuk wielokrotnie podkreśla, że jest zwolennikiem pełnego otwarcia, jeśli chodzi o Białoruś. Twierdzi, że granica wymaga ucywilizowania, jej przekraczanie nie powinno zniechęcać do podróży. Polskie wizy powinny być tanie i łatwo dostępne. Potrzebna jest nowa infrastruktura – o autostradzie A2, która nie może dotrzeć do granicy, nie ma nawet co wspominać, ale most na Bugu, który łączy Terespol z Brześciem, wymaga pilnego remontu.

Wójt gminy Terespol pokazuje mapę Eurazjatyckich korytarzy transportowych. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

„Nie udało się uruchomić małego ruchu granicznego z Białorusią. Wszystko było już na dobrej drodze, ale prezydent Łukaszenka zablokował to w ostatniej chwili. Podobno się przestraszył, że Białorusini wszystkie pieniądze wywiozą do Polski. To przypomina to, co polskie instytucje centralne mówią o poluzowaniu granicy, że rozkręci się wielki przemyt, a budżet kraju zbankrutuje. Liczyliśmy na ten mały ruch graniczny, z tego też względu, że borykamy się tutaj, podobnie jak w innych częściach kraju, z demografią, brakiem rąk do pracy, a po drugiej stronie rzeki Bug znajduje się 350-tysięczne miasto. Terminale w Małaszewiczach cały czas się rozwijają i potrzebują pracowników. Białorusini mogliby tutaj pracować i mieszkać u siebie. Niestety, nie ma na to widoków. A z sąsiadami powinniśmy być bliżej. Nie dzielą nas bariery kulturowe, językowe. Sąsiad sąsiada rozumie. Nie ma różnic religijnych, mentalnych. Cały czas coś nam jednak nie sprzyja”. – Krzysztof Iwaniuk rozkłada ręce, a po chwili prowadzi nas na wieżyczkę swojego ratusza. Z jej okien na horyzoncie można wypatrzeć kominy i bloki. To Brześć. Bliski i niedostępny. 

Z wieży urzędu gminy Terespol w Kobylanach widać sąsiedni Brześć. Po polskiej stronie granicy łąki i pola, po białoruskiej wysokie bloki i kominy. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

***

W ciągu kilku tygodni, które minęły od moich pierwszych rozmów o Podlasiu, białoruskości, granicy polsko-białoruskiej, sąsiedztwie i problemach pogranicza, sprawy przybrały dramatyczny obrót. Białoruscy pogranicznicy przez zieloną granicę przerzucają grupy uchodźców z Azji i Afryki. Polska Straż Graniczna, którą wspierają wojsko i policja, ma za zadanie do tych przekroczeń nie dopuszczać. Głodni i zziębnięci ludzie, szukający schronienia w Europie, stali się zakładnikami sytuacji. Na początku września polski rząd wprowadził stan wyjątkowy w pasie 3 km na całej długości granicy z Białorusią, która wynosi 418 km. Od północy województwa podlaskiego po Włodawę w lubelskiem. W tych warunkach trudno w ogóle rozmawiać o perspektywach normalizacji i ponownego otwarcia granicy. O rozwój Podlasia i o to, na ile jest on uzależniony od relacji z Białorusią, pytam Roberta Tyszkiewicza, posła Koalicji Obywatelskiej z Białegostoku. 

„Niestety, Białoruś odizolowała się od Polski, od Europy. Podlasie na tym bardzo traci. Właściwie zamarła mała turystyka ekonomiczna, która napędzała bazary, sklepy w Białymstoku i w innych przygranicznych miastach. Sklepy wielkopowierzchniowe odnotowały bardzo duże spadki obrotów. Zakupy Białorusinów to był duży wolumen sprzedaży. Na podstawie różnych wyliczeń szacowano, że Białorusini rocznie wydawali w Białymstoku nawet miliard złotych!” – wyjaśnia. 

Kolejowe terminale przeładunkowe zapewniają wiejskiej gminie Terespol duże dochody. Kontenery w terminalu w Małaszewiczach. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa
Setki kilometrów torów przecianają teren gminy wiejskiej Terespol. Zdjęcie: Julia Aleksiejewa

Przez wiele lat porządne auta na białoruskich numerach rejestracyjnych to był częsty i typowy widok na parkingach białostockich centrów handlowych. Polska wprowadziła nawet tzw. wizy zakupowe dla obywateli Białorusi. Polski MSZ zniósł je z początkiem 2019 r., co wywołało sprzeciw w Białymstoku i okolicy. O przywrócenie wiz zakupowych apelowali rada miasta Białegostoku i lokalni politycy, w tym Robert Tyszkiewicz. Ale próby ukrócenia turystyki zakupowej już wcześniej zaczął podejmować białoruski reżim. Białoruś wprowadziła nowe regulacje, zmniejszając wagowe i kwotowe limity wwozu towarów z Polski oraz określając dopuszczalną częstotliwość wyjazdów.

„Potem zaczęła się pandemia, która przyblokowała ruch graniczny – mówi Robert Tyszkiewicz. – A dalej to, co wiemy. Powyborcze protesty, olbrzymia fala represji, ograniczenie Białorusinom prawa wyjazdu z kraju. Wszystko to składa się na politykę przekształcania Białorusi w największe więzienie w Europie”. 

Pytam, czy w obliczu takiego sąsiedztwa Podlasie, a zwłaszcza jego przygraniczne części, ma w ogóle jakąkolwiek szansę na rozwój. Na razie takie powiaty, jak sokólski, hajnowski czy siemiatycki, raczej trafiają do niechlubnych rankingów jako te, którym grozi głęboka zapaść społeczno-ekonomiczna. Czy bez otwartej na wymianę ekonomiczną Białorusi da się coś zmienić w tej sytuacji?

„Musimy się trochę cofnąć w czasie. Bo tak naprawdę handel przygraniczny na dużą skalę, a nawet przemyt, bo co tu ukrywać, tam, gdzie jest granica, jest i przemyt, to wszystko skończyło się wtedy, kiedy Polska weszła do strefy Schengen. W ciągu ostatniej dekady przygraniczne powiaty wykonały jednak ogromną pracę, by zbudować inny filar miejscowej gospodarki, czyli turystykę. Na szczęście tak się składa, że tereny położone wzdłuż granicy z Białorusią są bardzo atrakcyjne turystycznie. Powstają gospodarstwa agroturystyczne, pensjonaty, hotele i wiele innych biznesów związanych z rekreacją. Ale znowu, z powodu tego, co się dzieje w Białorusi, i z powodu działań Alaksandra Łukaszenki ten wypracowany z wysiłkiem rozwój stoi pod znakiem zapytania. Stan wyjątkowy, który wprowadził rząd, oznacza faktyczny lockdown Puszczy Białowieskiej, która stanowi główny magnes na turystów. Przedsiębiorcom ze strefy stanu wyjątkowego można wypłacić rekompensaty, ale największe koszty wiążą się z dużo większym obszarem i są to straty wizerunkowe, które trzeba będzie nadrabiać latami. Bo kraina «u Pana Boga za piecem» stała się nagle strefą przyfrontową. Odbudowanie wizerunku tego regionu jako bezpiecznego miejsca potrwa długo i będzie wymagało dużych nakładów oraz sporego wysiłku. Dla Podlasia to splot kilku nieszczęść”.

Przejście graniczne w Połowcach. Zdjęcie: Kamil Jasiński


Projekt dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Fundacji Solidarności Międzynarodowej ani Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Więcej informacji: Artykuły

W Arizonie, między Nogales a Sasabe, migranci mogą znaleźć schronienia po przekroczeniu granicy do Stanów Zjednoczonych. Schroniska te są prowadzone przez różne grupy i organizacje non-profit, które wspierają migrantów w stanie. Jeden z tych obozów, znany jako „Stary Obóz”, jest jednym z pierwszych utworzonych w tym rejonie.