W kwietniu ogłoszono zwycięzców najbardziej prestiżowego na świecie konkursu fotografii profesjonalnej World Press Photo. Wśród nich znalazła się Nadzieja Bużan, fotografka z Białorusi, która zdobyła drugie miejsce w kategorii Spot News (z ang. najświeższe wiadomości).
Już po raz trzeci fotograf z Białorusi zasilił grono laureatów World Press Photo. W 1988 r. jury wybrało zdjęcie Jurija Iwanowa, a w 2020 r. Tacciana Tkaczowa zajęła drugie miejsce w kategorii Portret/Seria.
Outriders porozmawiał z Nadzieją o sztuce fotografii i protestującej Białorusi widzianej przez obiektyw aparatu.
Julia Aleksiejewa: Jak wybrałaś zdjęcie na konkurs?
Nadzieja Bużan: Wysłałam kilka zdjęć newsowych. Kiedy to robiłam, nie myślałam o tym, by dostać się do finału. Wiedziałam, że uwaga świata jest jest zwrócona na Białoruś, przez fotografię chciałam po prostu jeszcze raz o niej przypomnieć.
Zresztą w drugiej połowie 2020 r. niemal wszyscy białoruscy fotografowie relacjonowali protesty. Działo się sporo. Praca trwała non stop. Pozostałe wydarzenia jakby gdzieś umknęły. Zazwyczaj wiadomości, a tym bardziej fotografie newsowe, nie żyją długo. Tym właśnie się kierowałam, wybierając zdjęcia do konkursu.
Jak myślisz, dlaczego wygrało zdjęcie, na którym akurat nie ma brutalnych scen z ulicy?
Myślę, że są kraje, które przeżywają podobne zmiany. To zdjęcie pokazuje nie tylko to, co się dzieje w naszym państwie, lecz także to, co mogą odczuwać ludzie w podobnych sytuacjach. Może dlatego.
Cieszę się, że wybrano nie fotografię obrazującą uliczne wydarzenia, których u nas było dużo, a spokojną, która pokazuje stan, w jakim znajduje się wielu Białorusinów: oczekiwanie.
Opowiedz, kto jest na tym zdjęciu.
To był 22 lipca. Tego dnia kończył się areszt tymczasowy Pawła Siewiarynieca, wobec którego toczyło się postępowanie administracyjne. Jego żona Wolha i matka dzwoniły do aresztu przy ulicy Akreścina i pytały, czy Pawieł zostanie zwolniony. Powiedziano im, że tak. Dlatego Wolha i przyjaciele (na miejscu zgromadziło się wtedy dużo ludzi) czekali na niego tak śmiało i pewnie. Miał wyjść, ale nie wyszedł. Wówczas istniała jeszcze nadzieja, że inną bramą mogli go wywieźć do innego miejsca (taką praktykę stosowano wcześniej).
Po kilku godzinach oczekiwania Wolha poszła po raz kolejny zapytać, czy Pawieł wyjdzie. Odpowiedziano jej, że nie. W tym momencie zrobiłam zdjęcie.
Notatka: Pawieł Siewiaryniec to polityk opozycyjny, współzałożyciel partii Białoruska Chrześcijańska Demokracja, pisarz. Został zatrzymany 7 czerwca w drodze do domu. Następnie wydano w jego sprawie co najmniej trzy postanowienia o aresztach administracyjnych, po 15 dni każdy, za uczestnictwo w pikietach wyborczych i wzywanie do udziału w wydarzeniach masowych. Później postawiono mu zarzut organizacji masowych zamieszek. Siewiaryniec do tej pory przebywa w więzieniu.
Jak długo pracujesz jako fotoreporterka? Czy wcześniej fotografowałaś protestującą Białoruś?
Fotografowałam wybory w 2015 r., ale wtedy nie było ruchu protestacyjnego, więc taki tryb pracy i robienie zdjęć tego rodzaju to mój pierwszy raz.
Pracowałam w państwowej gazecie „Zwiazda” podczas studiów i niedługo po nich, potem współpracowałam z tut.by, „Tribuną”, byłam freelancerką. Od 2019 r. jestem w „Naszej Niwie”.
Kiedy zrozumiałaś, że rok wyborczy 2020 będzie się różnił od poprzednich?
To było widać już na etapie składania dokumentów przez kandydatów, kiedy w maju zaczęły się pojawiać kolejki do podpisania się na liście popierającej kandydaturę. Ludzie się zainteresowali, chcieli wziąć udział w wyborach.
Jeszcze wyraźniejsze stało się to po rejestracji kandydatów i po zjednoczeniu sztabów Capkały, Babaryki i Cichanouskiej. Jeździłam za nimi na wiece po całej Białorusi i widziałam, ilu ludzi na nie przychodziło, jak pozytywnie reagowali. Nigdy wcześniej tego nie obserwowałam. Bardzo wielu przychodziło z własnej woli, żeby poznać kandydatkę i ocenić, czy chcą oddać na nią głos. Wcześniej nie zauważyłam takiego zainteresowania polityką wśród Białorusinów. Ale wtedy nie mogłam jeszcze przewidzieć wydarzeń, które nastąpiły po wyborach.
Co się zmieniło w twojej pracy po sierpniu 2020 r.?
To, co się działo w sierpniu, mnie zaskoczyło. Nie wiedziałam, czym jest strefa konfliktu zbrojnego, i mam nadzieję, że nie będę miała okazji, by się o tym przekonać na własnej skórze. Ale pracę podczas protestów można porównać do pracy w takiej strefie.
Nie czuję się w niej komfortowo. Nie chciałabym powtórki z tych wydarzeń. Zresztą poważnie traktuję tematy związane z zagrożeniem dla ludzkiego istnienia. Nie uważam, że przemiany wymagają ofiary z życia. We współczesnym świecie wszyscy powinni już z tego wyrosnąć i zrozumieć, że nie ma wyższej wartości niż życie człowieka.
Już wtedy wychodząc na ulicę, czułam się zagrożona. Nie czekałam, aż zaczną latać granaty hukowe, aż ktoś będzie strzelał. Tym bardziej do dziennikarzy, stojących obok w kamizelkach z napisem „PRESS”. Status dziennikarza powinien ochraniać, ale dziennikarze znaleźli się na celowniku. Moja koleżanka z redakcji Natalia Łubnieuskaja została zraniona w nogę gumową kulą.
Różnica między dziennikarzem a uczestnikiem protestu polega właśnie na tym, że jesteś dziennikarzem. Niezależnie od tego, po której stronie sporu się opowiadasz, musisz wyłączyć emocje i pracować. Zawsze jestem fotografką i dziennikarką, za wyjątkiem nagłych sytuacji, kiedy dochodzi do zagrożenia życia człowieka, obok nie ma nikogo, kto mógłby udzielić pomocy. Wtedy oczywiście nie będę fotografką, tylko człowiekiem, który pomoże. Ale w innych sytuacjach jestem reporterką, która rejestruje wydarzenia. Nie próbuję zmieniać faktów.
Teraz praca jest spokojniejsza, bo nie ma masowych protestów. Można powiedzieć, że powoli wracamy do normalnego trybu, choć nie do końca, bo większość moich obowiązków redakcyjnych to fotografowanie rozpraw sądowych, portrety rodzin więźniów politycznych albo innych ludzi, na których w różny sposób wpłynęły te wydarzenia.
Nie ma czegoś takiego, że jesień minęła, a my zapomnieliśmy. W żadnym razie. Codziennie coś przypomina o tym, że to wciąż się dzieje, tylko zmieniło formę.
Co było najstraszniejsze w sierpniu?
Chyba w ogóle najstraszniejsze jest to, co widzisz po raz pierwszy. Dla mnie to było wtedy, kiedy przyszłam w dzień wyborów na aleję Pieramożcau, bo zobaczyłam, że ludzie tam się zbierają. Fotografowałam, spokojnie wykonywałam swoją pracę, gdy nagle coś wybuchło. Potem zrozumiałam, że to był granat hukowy.
Tego samego wieczoru widziałam, jak człowiek wskoczył na radiowóz, a później spadł mu pod koła. Ten moment, kiedy nie wiesz, czy ta osoba w ogóle żyje… Zobaczyć śmierć na własne oczy – to najstraszniejsze. Ta osoba jest teraz w więzieniu, ale żyje. Nie ma nic straszniejszego niż śmierć.
Czy myślałaś o emigracji?
Nie. Bardzo lubię nasz kraj. Myślę, że przeżyjemy wszystkie trudności.
Czy latem 2020 r. konkurowaliście z dziennikarstwem obywatelskim i kanałami w Telegramie?
Nic takiego nie zauważyłam. Nazwałabym to nie tyle konkurencją, ile wsparciem. Tak wiele się działo w samym tylko Mińsku. Byłam jedyną fotografką w redakcji i po prostu fizycznie nie mogłam się znajdować we wszystkich miejscach jednocześnie. Ale dzięki dziennikarstwu obywatelskiemu mieliśmy zdjęcia z innych wydarzeń. Może nie zachowywały fotograficznych standardów, ale w gruncie rzeczy w newsach jakość obrazu nie ma takiego znaczenia. Im szybciej o czymś opowiemy, tym szybciej ludzie się o tym dowiedzą. Później, kiedy musisz znaleźć w archiwum zdjęcie, by zilustrować artykuł, rozumiesz, na czym polega różnica między fotografią zawodową a obywatelską. Ale jestem wdzięczna czytelnikom, którzy nam pomagali.
Co nowego odkryłaś w Białorusinach?
Bardzo mile zaskoczyło mnie to, że kiedy podczas marszów ludzie widzieli dziennikarzy, zawsze serdecznie ich witali. Na przykład, tłum podczas marszu skandował: „Dziękujemy dziennikarzom”. Nie wyobrażałam sobie czegoś takiego. To było dziwne i przyjemne. Podczas wydarzeń często podchodzisz z aparatem blisko, więc niechcący możesz naruszyć czyjąś przestrzeń osobistą. Zdarza się, że wtedy ktoś cię odepchnie.
Wydaje mi się, że zmiany w ludziach można zauważyć na przykładzie spotkań podwórkowych. Niektórzy nie poznaliby sąsiadów, gdyby nie taka jesień. To było prawdziwe zjednoczenie. Duże słowo, ale bardzo pasuje w tym przypadku.
Czy tak jest i dzisiaj?
Chciałabym w to wierzyć. W każdym razie nie zapomnieliśmy o niczym, co się wydarzyło. Może nie widzimy wielkiej aktywności, ale ludzie pamiętają i dbają o siebie nawzajem.
Jakie zdjęcia na temat Białorusi chciałabyś zrobić?
Ostatnio na wyjeździe zatrzymałam się przy babci z kozą, która stała obok swojego domu. Choć zobaczyła zupełnie nieznaną jej osobę z aparatem, kobieta się nie schowała, wręcz przeciwnie: weszła w interakcję, podjęła rozmowę, zaprosiła do siebie.
Chciałabym pokazać zwykłych, prostych Białorusinów. Dla mnie najciekawsza w ludziach jest ich pasja. To może być kombajnista, który zbiera żniwo, lub kobieta, która zajmuje się hodowlą ostatniej białoruskiej rasy koni. Ludzie z pasją, którzy mogą o niej opowiadać godzinami. Nie ma nic bardziej fascynującego od zwykłych, prostych ludzi.
Wydaje mi się, że Białoruś dopiero zaczyna o sobie stanowić. Powoli rozumiemy, kim jesteśmy, jacy jesteśmy tak naprawdę. Ostatnio rozmawiałam z pewną kobietą, która mieszkała w Ukraine, a potem przeprowadziła się do Białorusi. Myślała, że Białorusini są tacy sami jak Ukraińcy. Ale później zauważyła różnice: jesteśmy bardziej stonowani, nie tacy temperamentni. A przy tym mamy coś swojego, charakterystycznego dla nas. Dopiero teraz zaczynamy to pojmować.