Wbrew wcześniejszym zapowiedziom Turcji nie ma porozumienia w sprawie dalszych losów miasta.
4 czerwca minister spraw zagranicznych Turcji Mevlüt Çavuşoğlu spotkał się z amerykańskim sekretarzem stanu Mikiem Pompeo. We wspólnym oświadczeniu zapewnili, że będą działać na rzecz zapewnienia „bezpieczeństwa i stabilności” Manbidżu. W ubiegłym tygodniu Çavuşoğlu zapowiedział, że będzie to przełomowe spotkanie. Tuż po nim miały zostać ogłoszone ratyfikacja mapy drogowej i deeskalacja potencjalnego konfliktu, w którego wirze mogłyby dojść do starć między amerykańskimi a tureckimi żołnierzami.
– Plan mógłby zostać wprowadzony w życie do końca lata – mówił w zeszłym tygodniu Çavuşoğlu w rozmowie z prorządową telewizją A Haber.
Trwają prace nad zakończeniem mapy drogowej. Jej szczegóły wciąż są ustalane przez strony. Rezultatem spotkania w Waszyngtonie jest wycofanie się z Manbidżu doradców wojskowych Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG). Reszta sił pozostanie na razie w mieście.
Rotacja w dwa miesiące
Według Çavuşoğlu po ratyfikowaniu porozumienia między Turcją a Stanami Zjednoczonymi rozpocznie się pierwszy z trzech etapów zawartych w mapie drogowej. Zakłada on opuszczenie Manbidżu przez bojówki Wojskowej Rady Manbidżu powiązane z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF). Proces miałby się rozpocząć od razu po ratyfikacji i zakończyć po 30 dniach. Po 45 dniach ma dojść do wspólnej inspekcji miasta przez tureckie i amerykańskie wojska i wywiady. Po 60 dniach ma powstać nowa administracja, odzwierciedlająca proporcje etniczne w mieście. Będzie ona odpowiedzialna za kwestie cywilne i militarne.
Współpraca amerykańsko-turecka na oficjalnym szczeblu w sprawie uniknięcia potencjalnego konfliktu rozpoczęła się w lutym. Wówczas do Ankary zawitał poprzedni sekretarz stanu Rex Tillerson. W tym czasie trwała operacja „Gałązka oliwna”. Kurdyjskie bojówki (YPG i YPJ) walczyły z nacierającymi na Afrin tureckimi wojskami i wspieranymi przez nie syryjskimi bojówkami takimi jak Wolna Armia Syrii. Ankara jednoznacznie określa YPG i YPJ jako odłam Robotnicza Partia Kurdystanu (PKK), którą Turcja, Stany Zjednoczone i Unia Europejska uznają za organizację terrorystyczną.
W trakcie operacji „Gałązka oliwna” powszechnie obawiano się, że konflikt eskaluje i w okolicach Manbidżu dojdzie do starć między turecką a amerykańską armią – dwoma członkami NATO. W Syrii znajduje się ok. 2 tys. amerykańskich żołnierzy i członków personelu.
Głównym sojusznikiem międzynarodowej koalicji ze Stanami Zjednoczonymi na czele są właśnie SDF. Mimo to koalicja odmówiła angażowania się w starcia o Afrin, bo – jak stwierdzili jej przedstawiciele – jej celem jest walka z ISIS. Turcja już wtedy zapowiedziała, że Manbidż będzie kolejnym celem po Afrinie. Miasto znajduje się bowiem za wschodnim brzegiem Eufratu, czyli za linią, którą wyznaczyła jako nieprzekraczalną. Groźba eskalacji cały czas wisi w powietrzu, bo terytoria kontrolowane przez SDF graniczą z „Tarczą Eufratu”.
Lutowa wizyta Tillersona miała temu zapobiec. Wówczas powstały mechanizmy i grupa robocza mająca wypracować porozumienie w sprawie przyszłości miasta. Do pierwszego spotkania grupy doszło w dniach 8–9 marca.
Między młotem a kowadłem
Czerwcowe spotkanie jest kontynuacją tego procesu. Jaki jednak miałby być jego finał – nie wiadomo. Çavuşoğlu wydaje się pewny, że Turcja wraz ze Stanami Zjednoczonymi osiągną zadowalające je porozumienie. Już zapowiedział, że Manbidż będzie tylko początkiem procesu, który doprowadzi do „stabilizacji północno-wschodniej Syrii”. Dał tym samym do zrozumienia, że porozumienie będzie obejmowało nie tylko to miasto, ale całe terytoria kontrolowane przez SDF.
SDF znajdują się w trudnej sytuacji. Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump zapowiada, że po rychłym pokonaniu ISIS amerykańskie wojska opuszczą Syrię. To będzie też oznaczało pozbawienie SDF wsparcia z powietrza, które uniemożliwia innym siłom w kraju zaatakowanie ich terytoriów. Waszyngton wciąż nie podjął ostatecznej decyzji o przyszłości swojego zaangażowania w tym państwie.
Pretensje do terytoriów kontrolowanych przez SDF rości sobie nie tylko Turcja, ale też syryjski rząd wspierany przez Rosję i Iran. 30 maja kremlowska telewizja RT wyemitowała wywiad z prezydentem Baszarem al-Asadem. Po raz kolejny nawoływał on Amerykanów do opuszczenia Syrii, a także zapowiedział, że SDF ma dwie możliwości: negocjacje z rządem lub walkę zbrojną. Zadeklarował jednak, że Damaszek jest gotowy do rozmów, bo większość bojowników SDF to Syryjczycy, którzy „kochają Syrię i nie chcą być wykorzystywani jako pionki przez obcych”.
Wojna w Syrii wybuchła w 2011 r. W jej rezultacie zginęło ponad 400 tys. osób, a niemal 12 mln, czyli przeszło połowa populacji, musiało opuścić swoje domy.
Na zdjęciu: Linia frontu między siłami Wojskowej Rady Manbidżu a turecką armią i wspieraną przez nią bojówkami.