Od momentu wejścia przepisów w życie do 12.03.2021 r. w ramach tzw. procedury uproszczonej do polskiego Ministra Zdrowia wpłynęły 72 wnioski medyków, mających obywatelstwo białoruskie i ubiegających się o wyrażenie zgody na przyznanie prawa do wykonywania zawodu lekarza albo zawodu lekarza dentysty oraz zawodu pielęgniarki lub zawodu położnej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
W tym czasie Minister Zdrowia wydał 13 decyzji pozwalających medykom z Białorusi, którzy uzyskali kwalifikacje poza UE, pracować w Polsce.
Outriders porozmawiał z lekarzami, którzy złożyli wnioski do Ministerstwa Zdrowia, o tym, czemu zdecydowali się przyjechać do Polski i jak wygląda tutaj ich droga zawodowa.
W Białorusi pacjenci „nie umierają” na COVID-19
Mam na imię Aleksandr, jestem pediatrą i miesiąc temu przyjechałem do Starachowic. Powód? Ostatnie wydarzenia, do których doszło w Białorusi. Nie mogłem spokojnie pracować, bo osoby, które nie zgadzają się z systemem, podlegają presji ze strony administracji szpitala i innych struktur.
Mnie osobiście to nie dotknęło, chociaż między mną a kierownictwem dochodziło do nieporozumień. Postanowiłem nie czekać, aż władze poproszą o wypowiedzenie, bo wszystko do tego zmierzało.
Problemy zaczęły się jeszcze podczas pierwszej fali pandemii, kiedy szpital fałszował statystyki zmarłych na COVID-19. Ludzie umierali nie za sprawą koronawirusa, tylko z powodu chorób przewlekłych. Zgodnie z oficjalnymi danymi podczas pierwszej fali dziennie umierały nie więcej niż cztery osoby, a teraz liczba zgonów nie przekracza 10. To niemożliwe, ponieważ w każdej klinice umierali pacjenci chorzy na COVID-19.
Jeżeli porównamy sobie dane dotyczące tego, ilu Białorusinów zmarło w pierwszej połowie 2019 r., a ilu w pierwszym półroczu 2020 r., zobaczymy poważną różnicę – w ub.r. było o 13,5 tys. zgonów więcej. Jak to możliwe, że stoją za tym wyłącznie choroby przewlekłe? Ale to właśnie oficjalne stanowisko: w Białorusi pacjenci „nie umierają” na COVID-19.
Nie mam odpowiedzi na pytanie, dlaczego rząd wybrał taką drogę. Kiedy w Europie wprowadzano ograniczenia, w Białorusi wszystko sprzyjało rozprzestrzenianiu się infekcji. Do kolejnego wzrostu doszło, gdy studenci wrócili na uczelnie. Nie mam pojęcia, dlaczego władza nic nie zrobiła. To chyba odruch jeszcze z czasów sowieckich. Ukrywali przed nami prawdę.
Pandemia to jednak tylko początek. Kropką nad i stały się wybory. Tak, w Europie też nie było wystarczająco dużo środków do walki. Ale władze chociaż starały się pomagać ochronie zdrowia. U nas nie zrobiono nic. Wydawano jeden strój ochronny na miesiąc. Umarło wielu białoruskich lekarzy, a nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. Z pomocą pospieszyli wolontariusze, którzy przywozili lekarzom środki bezpieczeństwa, a nawet jedzenie i wodę. Pandemia wzmocniła społeczną solidarność, a wybory dolały oliwy do ognia. To zjednoczyło nas jeszcze bardziej.
Nie było czegoś takiego w poprzednich latach. Do tego wyrosło nowe pokolenie, które chce innego życia.
To, co się dzieje, doskonale obrazuje historia Arcioma Sarokina. Lekarz anestezjolog powiedział prawdę o Ramanie Bandarence, którego zabito w listopadzie 2020 r. Władze chciały zatuszować jego śmierć, twierdziły, że w jego krwi rzekomo wykryto alkohol. Arciom został skazany. A kiedy wyszedł z sali sądowej, powiedział, że niczego nie żałuje. Każdy uczciwy medyk by tak zrobił. A władze przekraczają granice.
Nikt nie bierze za to odpowiedzialności. Za każdym razem jestem w szoku. Mam wrażenie, jakby się powtarzał rok 1937. Zresztą o czym my rozmawiamy, jeżeli można zostać aresztowanym za biało-czerwone skarpety. W tym kraju prawo stoi tylko po jednej stronie.
Dlaczego wybrałem Polskę? Nasze języki są do siebie podobne. Możemy łatwo się dogadać, a dzięki temu szybko wszystkiego się nauczyć. Jeszcze w Mińsku znalazłem agencję, która pomaga medykom zdobyć pracę w Polsce. Za jej pośrednictwem złożyłem dokumenty do Ministerstwa Zdrowia.
Do Starachowic również trafiłem w ten sposób. Tutejszy szpital szukał pracowników, zgłosili się do agencji. Rozumiem, że w małych miejscowościach w Polsce brakuje kadr. W Warszawie trudno znaleźć pracę. Podobnie jest w Białorusi. Wszyscy chcą dostać się do wielkich miast.
W Starachowicach odzyskałem spokój psychiczny. Wychodząc do sklepu, wiem, że wrócę do domu. Do tego Polacy są pomocni. Oni mnie rozumieją, poprawiają, gdy mówię z błędem.
Pracuję obecnie jako asystent. Gdy dostanę zgodę z ministerstwa, będę mógł przejść na inne stanowisko. Czas pokaże. Planuje zostać w Polsce na stałe. Staram się patrzeć szerzej i nie widzę perspektyw dla swoich dzieci w Białorusi. Naszych dyplomów nikt nie uznaje, dlatego wielu studentów wyjeżdża na studia za granicę. To, co przechodzimy teraz, Polacy przeszli 40 lat temu.
Jeżeli zostanę lekarzem i będę mógł swoją pracą odwdzięczyć się Polakom, to będę się z tego cieszył
Mam na imię Bahdan. Jestem lekarzem anestezjologiem z Mińska w Białorusi. Już podczas studiów pracowałem jako sanitariusz (trzy lata) i jako pielęgniarz (trzy lata). Potem jeszcze pięć lat jako lekarz. Pracowałem na takich oddziałach, jak położnictwo, ginekologia, urologia, ortopedia, chirurgia, neurochirurgia. Poznałem całe spektrum wszystkich specjalizacji.
9 sierpnia w naszym kraju odbyły się wybory prezydenckie, po których zaczęły się masowe protesty. Byłem jednym z tych lekarzy, którzy postawili się przemocy służb, za co dwukrotnie trafiłem do więzienia.
Przeciwko mnie prowadzono postępowanie karne i trzy administracyjne. Kiedy zrozumiałem, że zanim mnie wsadzą, będą mnie ciągać po sądach, postanowiłem, że lepiej wyjechać, tym bardziej że miałem wizę turystyczną.
Na początku nie myślałem, że zostanę w Polsce dłużej. Ale po jakimś czasie dotarło do mnie, że wracać do Białorusi po prostu się boję.
9 sierpnia Białorusini rozpoczęli masowe protesty. Władze próbowały stłumić je dość ostro, sięgając po różne formy przemocy: nie tylko używali granatów i karabinów z gumowymi kulami, lecz także stosowali brutalne metody przesłuchań. Ludzie, którzy trafili do więzienia, byli tam bici, znęcano się nad nimi. Naturalnie, cała społeczność medyczna się na to nie godziła i w dniu, w którym w Białorusi przywrócono internet – od 9 do 12 sierpnia bowiem nie było dostępu do sieci, wszyscy lekarze, a niekiedy także pracownicy administracji szpitalnej, postanowili zebrać się za pomocą kanałów w Telegramie, zjednoczyć się i wyrazić swój sprzeciw wobec przemocy. Podczas pierwszej takiej akcji zostałem zatrzymany. Następnie zabrano mnie na posterunek, a potem do izolatki. Zostałem pobity.
Cierpię na chorobę przewlekłą, cukrzycę. Działania służb sprawiły, że mój stan się pogorszył, więc trafiłem do szpitala, na oddział intensywnej opieki medycznej. Miesiąc później toczące się od 12 sierpnia śledztwo przeciwko mnie zostało umorzone, ale rozpoczęło się postępowanie administracyjne, z powodu którego po raz drugi osadzono mnie w izolatce. Spędziłem tam trzy dni przed rozprawą. Sąd wypuścił mnie z powodu błędów formalnych, a pozew przeciwko mnie odesłał do poprawy.
Po procesie odczuwałem ciągły niepokój. Miałem ataki paniki, kiedy wychodziłem na ulicę. Doszedłem do wniosku, że aby trochę się uspokoić, powinienem opuścić kraj choćby na jakiś czas. Dlatego wyjechałem do Polski, dokąd sprowadzili mnie moi przyjaciele, pracujący w Polsce lekarze. Zamieszkaliśmy razem.
Potem w grudniu 2020 r. wyszło rozporządzenie polskiego Ministerstwa Zdrowia o tym, że medycy, którzy mają taki staż pracy, jak ja, mogą podjąć pracę bez nostryfikacji. Zacząłem szukać posady w polskich szpitalach i kilka instytucji odpowiedziało na moją aplikację. Zebrałem wszystkie dokumenty, po pierwsze, by złożyć wniosek w ministerstwie, a po drugie, żeby przygotowywać się do nostryfikacji dyplomu.
Niestety, obecnie nie pracuję, ale uczę się polskiego i przygotowuję się do praktyki. Co więcej, nie wiem, kiedy dokładnie dokumenty będą gotowe, a ja dostanę zgodę. Mam nadzieję, że będę mógł pracować jako lekarz, a za rok przejdę nostryfikację i wszystkie formalności będą już w porządku.
Miałem rozmowę kwalifikacyjną w Ostrołęce. Dyrektor szpitala był świadomy, z jakiego powodu przyjechałem do Polski. Powiedział, że mam odpowiednie kwalifikacje. Polecił jedynie, żebym podciągnął się z polskiego, co właśnie robię. Myślę, że to był pewien przejaw solidarności.
Podobno w Polsce brakuje lekarzy, a jednocześnie słyszałem, że nie wszyscy są zadowoleni z tego nowego orzeczenia, bo podobno medycy ze Wschodu będą zabierać Polakom miejsca pracy. Nie wiem, czy w to wierzyć. Mam tylko nadzieję, że ktoś zrozumie moją sytuację.
W rzeczywistości duży odpływ lekarzy z Białorusi rozpoczął się na początku roku. Według statystyk rocznie wyjeżdża z kraju ok. tysiąca lekarzy. W sierpniu 2020 r. (nawet jeszcze przed wyborami) Ministerstwo Zdrowia w ogóle nie publikowało statystyk, podobno były one dwa lub trzy razy wyższe. Myślę, że w 2020 r. wyjechało przynajmniej 2–3 tys. lekarzy. Nie koniecznie do Polski. Medycy częściej wybierają Niemcy, ponieważ tam o wiele łatwiej potwierdzić dyplom niż w Polsce. Popularne są też Rosja i Ukraina.
Niestety, w związku ze swoimi problemami z prawem ciągu najbliższych pięciu lat nie będę mógł wrócić do Białorusi. Ale z pewnością chciałbym wrócić. Zobaczymy, co będzie za pięć lat, na razie nie ma co zgadywać. Oczywiście kocham Białoruś, kocham swoją ojczyznę, ale Polska też jest naprawdę dobrym krajem. Żyje tu bardzo wiele osób, które się z nami solidaryzują. Polacy pomogli wielu Białorusinom znaleźć schronienie. Jeżeli zostanę lekarzem i będę mógł swoją pracą odwdzięczyć się Polakom, to będę się z tego cieszył.
Wydaje mi się, że w przypadku pandemii białoruskie Ministerstwo Zdrowia wybrało niewłaściwą strategię. Zdecydowano, że mamy dość duży zapas łóżek (co jest prawdą, bo w szpitalach w Białorusi jest ich więcej niż w szpitalach we Włoszech lub w Niemczech), możemy więc pójść ścieżką brytyjską. Lepiej, aby 75% populacji zachorowało i wykształciło odporność zbiorową. Ale po pierwsze, 75% ludności Białorusi prawdopodobnie nadal nie chorowało. Po drugie, do zdobycia odporności zbiorowej konieczne jest, żeby immunoglobuliny przez długi czas pozostawały w organizmie. Oznacza to, że jesteś odporny na tę chorobę, a ponieważ odporność na koronawirusa utrzymuje się do sześciu miesięcy, ta polityka od początku była zła. Nie wiem, dlaczego nasz rząd nie zmienił później kursu.
Poza tym koronawirusowe dane są dziwnie zbierane. Oficjalnie statystyki obejmują tylko te osoby, które zmarły lub są chore wyłącznie na COVID-19. Jeśli pacjent cierpi np. na raka lub ma udar mózgu, a przy tym zachoruje na koronawirusa, co oczywiście pogorszy jego stan, to za główną przyczynę problemów uznaje się podstawową chorobę. W podobny sposób prowadzone są statystyki w Rosji.
Nie wiem, czy to źle. Nie jestem statystykiem i nie zajmuję się statystykami, ale te zaniżone dane o liczbie zachorowań na koronawirusa poskutkowały tym, że ludzie się go nie bali. Dlatego oczywiście Białorusini w pewnym sensie przegrali wojnę z wirusem.
Presja wywierana na lekarzy to efekt tego, że rząd próbował utrzymać się przy władzy. Dlatego też nie liczył się z tym, że nadal trwa pandemia, że nadchodzi druga fala, że państwo opuszczają pracownicy IT, którzy w największym stopniu wytwarzają PKB naszego kraju. To jest problem. Ale to tylko moja opinia. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to faktycznie było, jestem tylko zwykłym lekarzem.