Dwóch na trzech aktywistów zabitych w zeszłym roku pochodzi z Ameryki Łacińskiej. 216 – tyle ofiar zarejestrowała w regionie organizacja Front Line Defenders. Najniebezpieczniejszymi krajami dla obrońców praw człowieka są Kolumbia i Brazylia.
Organizacja pozarządowa Front Line Defenders poinformowała, że w 2017 r. na świecie zginęło ponad 300 obrońców praw człowieka w 27 krajach. Spośród 216 zabitych aktywistów 156 pochodziło z Kolumbii i Brazylii.
„Przemoc w stosunku do obrońców praw człowieka wzmógł kryzys polityczny i ekonomiczny w Wenezueli, Brazylii, Gwatemali, Paragwaju, Hondurasie i Argentynie” – informuje raport Front Line Defenders.
Jest to najbardziej widoczne w przypadku Wenezueli, gdzie od kwietnia do lipca trwały protesty przeciwko rządowi Nicolasa Maduro. Demonstranci, przerażeni rosnącą inflacją i brakiem podstawowych produktów w sklepach, domagali się m.in. wcześniejszych wyborów prezydenckich. Szacuje się, że w manifestacjach, które miały miejsce w całym prawie kraju, zginęło od 120 do nawet 160 opozycjonistów. Wśród nich znalazł się jeden aktywista – Freddy Menare, założyciel Organizacji Rdzennych Mieszkańców Uwottuja del Sipapo, który walczył przeciwko planom powstania kopalni w okolicy jego wioski Uwottuja de la Cuenaca. Został zabity na ulicy strzałem w plecy.
Kolumbia – rośnie liczba morderstw
Najbardziej niepokojąca jest sytuacja w krajach sąsiadujących z Wenezuelą. W ostatnich dwóch latach w Kolumbii znacznie wzrosła liczba nadużyć wobec obrońców praw człowieka. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych w 2017 r. zginęło 105 aktywistów, a rok wcześniej – 127. Jest to dużo większa liczba niż w latach 2014 i 2015, kiedy śmierć poniosło kolejno 45 i 59 działaczy.
Kolumbijski rząd twierdzi, że ma to związek z porozumieniem zawartym z Rewolucyjnymi Siłami Zbrojnymi Kolumbii (FARC), które powstały w latach 60., w czasie wojny domowej w Kolumbii. Początkowo oddziały FARC były zbrojnym skrzydłem Kolumbijskiej Partii Komunistycznej, a z czasem przekształciły się w grupę partyzancką i utrzymywały się z porwań dla okupu i handlu narkotykami. W 2016 r. po 4-letnich rozmowach przedstawicieli FARC z kolumbijskim rządem doszło do zawieszenia broni i porozumienia pokojowego. Ruch przekształcono w partię polityczną – Rewolucyjną Alternatywną Siłę Ludową. Przez następnych osiem lat ma ona zagwarantowane pieniądze na funkcjonowanie. FARC złożył broń, ale grupy kryminalistów, które przejęły kontrolę na terenach przez niego opuszczonych, zaczęły zabijać aktywistów i liderów społecznych. Za największą liczbę napadów odpowiedzialne są gangi narkotykowe. – Jeśli dochodziło do tego, kiedy jeszcze mieliśmy broń, to co się stanie, kiedy posuniemy się w kwestii rozbrojenia i reintegracji? – powiedział portalowi Las2orillas „Ruben”, szef jednego z oddziałów FARC. Zdaniem „El Flaco”, innego byłego rebelianta, na terytoriach zajętych kiedyś przez FARC powinny pojawić się wojsko i policja. Obawia się on jednak, że niektórzy z przedstawicieli służb są powiązani z grupami przestępczymi – tak jak często bywało w przeszłości.
Jedną z zabitych aktywistek była Ruth Alicia Lopez Guisao, znana działaczka społeczna. Kobieta pracowała z grupą dwunastu społeczności indiańskich z Medio San Juan i Sipi, nad projektem zainicjowanym przez organizację rolników „Cumbre Agraria”. Miał on zapewnić im dostęp do żywności. W maju dwóch napastników oddało strzały w kierunku jej taksówki w mieście Medellín, gdzie pojechała odwiedzić swoją rodzinę. Aktywistka już wcześniej otrzymywała pogróżki od grup paramilitarnych. Bandyci nie chcieli, żeby angażowała się w pomoc ludziom zamieszkującym tereny, nad którymi zamierzali przejąć kontrolę. Następnego dnia po zabójstwie siostra Ruth odebrała telefon od nieznajomego, który ostrzegł ją, że jest planowany zamach na nią, jej siostry i matkę na cmentarzu w dniu pogrzebu.
Organizacja Narodów Zjednoczonych zwróciła uwagę, że kolumbijscy politycy nie rozumieją powagi sytuacji. „Konsekwencje zabicia obrońcy praw człowieka są bardziej złożone, niż może się to wydawać niektórym przedstawicielom rządu. (…) Zapobieganie atakom na obrońców praw człowieka wiąże się ze śledztwem, sądzeniem i ukaraniem odpowiedzialnych; jednocześnie kraj decyduje się na polityczną, gospodarczą i społeczną integrację obrońców praw człowieka, społeczności i mieszkańców tych terytoriów” – napisano w wydanym komunikacie. ONZ jest również zaniepokojona tym, że Luis Carlos Villegas, minister obrony narodowej Kolumbii, stwierdził publicznie, że zabójstwa obrońców praw człowieka są w rzeczywistości efektem kłótni i nieporozumień między sąsiadami.
– Odpowiedzialność za większość tych przypadków ponoszą pojedynczy przestępcy, którzy mieszkają na niebezpiecznych terenach. Tam policja powinna być obecna – dodał.
Brazylia – walka o ziemię
Również w Brazylii w ostatnich latach nastąpił wzrost liczby przypadków przemocy. Około 87% aktywistów traci życie w wyniku walki o ziemię i ochronę środowiska w amazońskiej dżungli. Dochodzi tam do licznych konfliktów między Indianami, rolnikami, aktywistami i rządem. Najczęściej działacze giną wtedy, gdy starają się powstrzymać nielegalne wycinanie drzew w Amazonii. Innym problemem są konflikty rdzennej ludności z firmami, które chcą otwierać w okolicy kopalnie. Brazylia jest też krajem niebezpiecznym dla obrońców praw mniejszości seksualnych. Chociaż odbywa się tam największa na świecie Parada Dumy LGBT i osoby tej samej płci mogą zawierać związki małżeńskie, to jednocześnie miało tutaj miejsce 44% spośród wszystkich na świecie zabójstw o podłożu homofobicznym.
W maju zeszłego roku grupa 25 aktywistów planowała zająć farmę w stanie Para w Amazonii, broniąc w ten sposób prawa do ziemi. Rozłożyli namioty w odległości 300 metrów od farmy. Nad ranem podjechały tam cztery wozy policyjne i funkcjonariusze zaprowadzili zatrzymanych do lasu. Następnie zastrzelili dziesięciu mężczyzn. Sześć tygodni później zniknął również świadek masakry. W lipcu 13 podejrzanych zostało tymczasowo aresztowanych. Jeden z policjantów próbował zastraszyć swojego kolegę, który był obecny przy zabójstwie, ale nie pociągnął za spust. W sierpniu sędzia uchylił wobec zatrzymanych areszt tymczasowy i wypuścił policjantów na wolność, co było szokiem dla aktywistów oraz lokalnej ludności. Tym samym organizacje praw człowieka zaczęły się obawiać o bezpieczeństwo innych bezrolnych rodzin, które walczą o prawo do ziemi w tym regionie i chcą być częścią programu reformy rolnej, przez co padają ofiarami napaści i gróźb ze strony właścicieli ziemskich.
Łamanie praw człowieka w Brazylii nasiliło się wraz z kryzysem ekonomicznym i gospodarczym w kraju. W 2017 r. władze Brazylii utworzyły Ministerstwo Praw Człowieka, ale zlikwidowały Ministerstwo Rozwoju Obszarów Wiejskich i Rolniczego Rzecznika Praw Obywatelskich. Wielu polityków sugerowało również, że działania aktywistów miały charakter przestępczy. Minister Sprawiedliwości zadeklarował, że Ruch Robotników bez Ziemi używał taktyki partyzanckiej podczas swoich protestów.
Zdjęcie ilustracyjne.