PL | EN

40 lat – od made in China po krainę twórców

W grudniu 2018 roku przypadła 40. rocznica przeprowadzenia w Chinach reform społeczno-gospodarczych oraz początku polityki otwarcia na świat, co na zawsze zmieniło ten kraj. Pionierem zmian było miasto Shenzhen. Postanowiliśmy odwiedzić tę niegdyś rybacką wioskę, w której lata później powstał gigant na rynku produkcji urządzeń telekomunikacyjnych, Huawei, podobnie jak wiele innych potężnych firm. Z mieszkańcami Shenzhen rozmawialiśmy o urbanistyce, pojazdach elektrycznych, ruchu makerów, edukacji oraz o słowie shanzhai, które jest neologizmem znaczącym to samo co angielskie słowo fake („podróbki, fałszywki”).

Gdy wsiądzie się do autobusu komunikacji publicznej w Shenzhen, nie sposób nie zwrócić uwagi na jego sposób działania. To pierwsze, co rzuca się w oczy, a może raczej… w uszy. Autobus porusza się bezszelestnie. Między palmami i dość ostentacyjnie sterczącymi wieżowcami panuje uderzający spokój metropolii, w której mieszka 12 mln ludzi. Harmonię przerywa ostry klakson przejeżdżającego motocykla. Ponad 16 tys. autobusów i 13 tys. taksówek w Shenzhen to pojazdy elektryczne. To pierwsze miasto na świecie, którego cała flota transportu publicznego jest napędzana prądem. – Dlatego każdy autobus ma zielone tablice rejestracyjne, tak jak większość taksówek – wyjaśnia jeden ze spotkanych pasażerów.

Elektromobilność to jedna z dziedzin, w której Chiny chcą zostać globalnym liderem. Tak brzmią założenia planu Made in China 2025. Jak podaje Światowe Forum Ekonomiczne, już teraz 99% używanych na świecie elektrycznych autobusów jeździ po chińskich drogach (385 tys. pojazdów). Przewiduje się, że do 2020 r. ponad 30 miast w Państwie Środka całkowicie pozbędzie się autobusów z silnikami diesla lub tych napędzanych benzyną.

Czterdzieści lat temu Chiny rozpoczęły eksperyment reformowania gospodarki w kierunku modelu kapitalistycznego. Utrzymały zarazem ustrój polityczny polegający na autorytarnej roli jednej partii rządzącej. Ten proces rozpoczął się tutaj, w Shenzhen.

Pewnego razu…

…była sobie wioska rybacka, która zamieniła się w potężne centrum nowoczesnych technologii. Scena tej przemiany nosi bardzo poetycką nazwę: Delta Rzeki Perłowej. Sąsiadujące z Hongkongiem Shenzhen zostało w 1978 r. wybrane na pierwszą chińską specjalną strefę ekonomiczną (special economic zone, SEZ). Słowo „specjalna” oznaczało możliwość wprowadzenia wielu reform, aby otworzyć Chiny na wolny handel i przyciągnąć inwestorów z zagranicy.

Po wejściu do autobusu zostawiamy za sobą ogromny portret Denga Xiaopinga, architekta chińskich reform gospodarczych. Po śmierci Mao Zedonga w 1976 r., co zbiegło się z końcem rewolucji kulturalnej (1966–1976), do władzy doszedł Deng Xiaoping i ogłosił szeroko zakrojony program zmian dotyczący rolnictwa, przemysłu, technologii oraz obrony. Na zawsze zmieniły one obraz Chin. Przyjęta wtedy strategia rozwoju zakładała „umożliwienie zagranicznym przedsiębiorstwom nawiązywania wspólnych przedsięwzięć kapitałowych z chińskimi firmami oraz bezpośredniego eksponowania przedsiębiorstw państwowych na finansowe i zarządcze wpływy inwestorów zagranicznych”, jak podkreślono w The „Instant City” Coming of Age Report przygotowanym przez Centre of Urban and Global Studies przy Trinity College.

Portret Deng Xiaopinga (Fot: Lola García-Ajofrín)

Tania ziemia i siła robocza przyciągały inwestorów chcących budować fabryki, którzy zaczęli postrzegać Hongkong jako miejsce zbyt drogie do robienia interesów. Dzięki ogromnemu wysiłkowi robotniczych mas, które w poszukiwaniu lepszego życia przybyły do Shenzhen z terenów wiejskich, w rekordowym tempie powstawały kolejne wieżowce. Osiedla ceglanych domków znikały w cieniu rzucanym przez nowe budynki. Fenomen przemiany miasta zwany jest „prędkością Shenzhen”.

Historia Shenzhen ma wielu bohaterów. To tysiące wykorzystanych do granic możliwości robotników, którzy budowali miasto. To setki zagranicznych firm, które w poszukiwaniu zysku przeniosły tu produkcję, skuszone możliwością wypłacania pracownikom niskich pensji. Najbardziej znaną z nich jest tajwański Foxconn, który produkuje m.in. iPhone’y, iPady, konsole PlayStation i kamery GoPro. Największa fabryka tego międzynarodowego potentata znajduje się właśnie w Shenzhen.

Od delty sprzętu komputerowego po deltę oprogramowania

– Bez względu na to, jaką masz markę telefonu, czy jest to Huawei, Vivo, Oppo, czy cokolwiek innego, i tak twój smartfon najprawdopodobniej został wyprodukowany w Shenzhen – mówi David Li, założyciel XinCheJian, czyli pierwszego w Chinach makerspace’a (to publiczne miejsce, w którym ludzie spotykają się i korzystają z dostępnych tam narzędzi po to, by uczyć się przez zabawę i eksperymentowanie, wspólnie coś tworzyć, wymyślać i realizować różne projekty, a także dzielić się wiedzą i rozwiązywać problemy). Li jest również dyrektorem Otwartego Laboratorium Innowacji w Shenzhen. – Nasz makerspace to raj dla rodzimych twórców i wymarzone miejsce dla twórców z zagranicy – dodaje. Wartość przemysłu elektronicznego wzrosła tutaj z 1,59 mld dol. w latach 90. XX w. do 291 mld obecnie. A to wszystko w byłej wiosce rybackiej.

Z autobusu numer 10 wysiadamy na przystanku w Huaqiangbei. To ziemia obiecana dla miłośników wszelkiej maści gadżetów. Spotkają tutaj ponad 60 marketów z elektroniką, 20 tys. handlowców i prawie 200 tys. pracowników. Na głównym placu ogromne ekrany wyświetlają reklamy, na których kolorowo pomalowane postacie zachęcają do zakupu najnowszych modeli sprzętu marki Huawei czy Vivo. Wokół nas nieustannie krążą wózki z różnymi paczkami. Młody człowiek siedzi na podłodze przy klatce schodowej i wkłada obudowy na smartfony do kopert, aby móc je wysłać i zarobić na handlu w internecie. Praca w sektorze e-commerce jest tutaj bardzo popularna.

W środku Seg Electronic Market Plaza, sklepu z elektroniką o wysokości pięciu pięter, muzykę z głośników zastępuje szum negocjacji cenowych przeplatany szelestem celofanu, w który zawinięte są zmieniające właścicieli produkty. Kable USB, płytki, blaszki i światełka, elektroniczne szwarc, mydło i powidło, od miniaturowych kamer, przez minidrony, latarki, roboty, dywaniki na baterie, po w pełni profesjonalne pianina.

Camilo Parra Palacio to 29-letni kolumbijski inżynier i wynalazca, twórca OttoDIY, robota z otwartym dostępem do kodu źródłowego (open source robot). Mężczyzna często odwiedza Huaqiangbei. – Aby kupować wszystko, co kupowałem wcześniej na eBayu, zwłaszcza hardware firmy Arduino. Pierwsze wizyty były porażką, ponieważ kupowałem tyle towaru, że nie mogłem później zmieścić swoich ubrań i dopiąć walizki. Wyrzucałem więc albo ubrania, albo sprzęt – mówi. Teraz Camilo kupuje „komponenty, by składać różne prototypy”. Odwiedza również fabryki płytek PCB oraz układów sterowania numerycznego (CNC). Podkreśla, że w Shenzhen nieustannie dzieje się bardzo wiele. – Przykład? W Kolumbii działalność na rynku dostarczania produktów żywieniowych do domu rozpoczęła niedawno pierwsza firma z kategorii unicorn (start-up, którego wycena przekroczyła 1 mld dol.). Tutaj funkcjonuje to już od siedmiu lat.

Huaqiangbei (Fot: Lola García-Ajofrín)

Panie i panowie, oto nowe shanzhai

Historia Shenzhen byłaby niekompletna bez pewnego słowa, które skrywa wiele niuansów – shanzhai. Początkowo było ono odpowiednikiem angielskiego fake, czyli podróbki, fałszywki, fejku. Określano tak telefony marki Nokir zamiast Nokia czy BlockBerry zamiast BlackBerry. W związku z boomem na telefonię mobilną w raju sprzętu elektronicznego w Shenzhen nastąpił również boom na tutejsze telefony budowane według filozofii shanzhai. Szacuje się, że tylko w roku 2008 wyprodukowano w Chinach 80 mln takich telefonów. Jednak w ostatnich latach pojęcie shanzhai zaczęło ewoluować. Na bazie produktów będących zwykłymi kopiami zaczęły powstawać nowe projekty, stopniowo coraz lepsze. Co więcej, w delcie sprzętu komputerowego powstały świetne warunki do rozwoju start-upów. David Li definiuje to zjawisko jako „nowe shanzhai”. Teraz to „otwarty i oparty na współpracy proces innowacji i tworzenia”.


Bazar z obrazami (Fot: Lola García-Ajofrín)

– Kopiuj i wklej, kopiuj i wklej, tak właśnie wygląda proces uczenia się wielu ludzi – tłumaczy David Li. – Od czasów rewolucji przemysłowej każde rozwijające się społeczeństwo musiało przejść przez ten etap. Na przykład do lat 90. XX w. powszechnie uważano Japończyków za kreatywnych naśladowców. Niemcy notorycznie kopiowali Brytyjczyków, a produkt made in Germany oznaczał kiedyś gorszą jakość – kontynuuje Li. Na czym polega więc różnica między produktem shanzhai a fejkiem, zwykłą podróbką? Według Davida „shanzhai demokratyzuje proces tworzenia i produkcji i umożliwia większej liczbie osób przyłączenie się do projektu, a fejk to tylko termin oznaczający odrzucenie tego potencjału”.

– Początkowo nie byłem zbyt zadowolony, gdy zorientowałem się, że Chińczycy kopiują dwie wymyślone przeze mnie zabawki – przyznaje 37-letni inżynier mechatroniki Aaron Martínez z Las Palmas de Gran Canaria w Hiszpanii. – Potem jednak przypomniałem sobie rozmowy z moimi kolegami. Twierdzili, że skoro Chińczycy kopiują czyjeś produkty, to znaczy, że ten ktoś musi być naprawdę dobry w swoim fachu. – Martínez zaczął odwiedzać Chiny jako przedstawiciel swojej firmy Toy Stand. Pierwszym przystankiem było Shantou, tzw. miasto zabawek, niedaleko Shenzhen. Obecnie hiszpański biznesmen uważa Chiny za nowego lidera kreatywności. – To Chiny zaczynają narzucać rytm w tworzeniu nowych produktów i proponować pomysły, a reszta świata naśladuje. Przykład? Już trzy lata temu korzystałem w Chinach z aplikacji, które dopiero w ubiegłym roku pojawiły się w Europie.

Aaron Martínez nie pracuje już w przemyśle zabawkarskim. Jest właścicielem firmy SubSea Mechatronics, zajmującej się robotyką w środowisku morskim.

Tu, gdzie powstały Huawei, Tencent i Xiaomi

Shenzhen nie jest już tylko wielkim, pełnym gadżetów bazarem. To dom dla dziesiątek tysięcy start-upów. Tutaj zostały założone światowe potęgi: Huawei i Xiaomi z branży telefonicznej oraz Tencent, właściciel WeChata, chińskiego odpowiednika komunikatora WhatsApp.

– Czasy, gdy w Chinach wszystko było tanie, już minęły – uważa Henk Werner, 52-letni Holender pracujący dla grupy Troublemaker, zajmującej się rozwojem produktu w Shenzhen. – Aby cieszyć się odpowiednim marginesem działania, chińskie firmy projektują swoje ekosystemy produktów, tworzą własne marki i dlatego mają inne potrzeby niż w przeszłości. Jedną z nich jest konieczność zatrudniania projektantów przemysłowych. To właśnie pod tym kątem szkoły w Chinach już przygotowują kolejne pokolenia uczniów, przyszłych inżynierów – tłumaczy Werner. W korytarzu, gdzie rozmawiamy, znajduje się zrobiona z piasku makieta gór i rzek. Nieustannie zmieniają się kolory rzucane przez projektor. – To sprzęt do nauki geografii – tłumaczy nam Henk.

Dyrektor grupy Troublemaker jest przekonany o słuszności określonej drogi do sukcesu – jeżeli chcesz tworzyć wielkie rzeczy, warto najpierw… wpaść w kłopoty. Akurat Werner dobrze o tym wie. Przybył do Chin siedem lat temu, na początku pracował jako konsultant. W 2015 r. przerwał swą chińską przygodę i wrócił do Holandii, aby zarabiać na automatach do frytek. Cóż, nie udało się. – Pomysł był dobry, zawiedli ludzie – mówi ze śmiechem Henk. Wrócił do Chin i założył społeczność Troublemaker. – W Shenzhen nową firmę rejestruje się co kilka minut. Jeżeli działasz w branży sprzętu komputerowego, jest wiele oczywistych powodów, aby być tutaj obecnym.

Shenzhen (Fot: Lola García-Ajofrín)

Z Doliny Krzemowej do Shenzhen (i odwrotnie)

Osiem lat temu Carrie Leung postanowiła podążyć ścieżką, którą kiedyś przebyli jej rodzice. Tylko że kierunek podróży był przeciwny: z San Francisco do Shenzhen. Carrie urodziła się w Kalifornii i tam dorastała, a następnie przez 10 lat pracowała w Dolinie Krzemowej. W pewnym momencie postanowiła wybrać się do ojczyzny rodziców, aby „dowiedzieć się czegoś więcej o swoich korzeniach”. I została w Chinach.

Spotykamy się z Carrie w Shenzhen American International School. To szkoła, która proces edukacji oparła całkowicie na metodzie projektu. Carrie prowadzi tam program dla młodych twórców. Jest również dyrektorem SteamHead, organizacji non profit, która zajmuje się promowaniem wspomnianej metody projektowania w edukacji. Jest to inspirowane ruchem makerów.

Carrie Leung, urodziła się i wychowała w Kalifornii (Fot: Lola García-Ajofrín)

Pomiędzy kawałkami tektury i przyszłym modelem satelity („To nie jest statek kosmiczny!” – zastrzega młoda autorka projektu) Carrie Leung z zapałem opowiada o sukni z latającymi motylami, którą zaprojektowała 11-letnia Maria. Dziewczynce pomagali inżynierowie ze społeczności M5 Stack oraz członkowie MakerFashion Edu. – Sam pomysł, aby dziewczynka wzięła udział w pokazie mody… Coś takiego może się wydarzyć tylko tutaj – mówi Carrie. – Najważniejsza rzecz, która wyróżnia naszą szkołę, to chęć dzielenia się z innymi. Jesteśmy otwarci. Maker Fair, bazar, na którym twórcy prezentują swoje osiągnięcia, jest tego najlepszym przykładem. W tym roku wzięło w nim udział 30 szkół – dodaje po chwili. Inny przykład to specjalny program dla twórców organizowany w każdy poniedziałek razem z dziećmi z pobliskiej szkoły publicznej.

Carrie Leung zdaje sobie sprawę, że nie każdy może pozwolić sobie na kształcenie swojego dziecka według proponowanej przez nią metody. Powodem jest państwowy egzamin: gaokao. – To rodzaj testu, który decyduje o twoim sukcesie w życiu. Jeżeli więc pochodzisz z bogatej rodziny i stać cię na podjęcie studiów za granicą, to możesz spróbować innego sposobu edukacji. Część rodziców wie, że proponowana przez nas metoda jest skuteczna. Nie mają jednak wyboru, ponieważ ich dzieci muszą zdać test gaokao – podsumowuje Leung.

Dwudziestoośmioletni projektant przemysłowy Wudi Hong właśnie wrócił do Shenzhen po czterech latach pobytu w USA. Trzy lata studiował w Kalifornii, przez ostatni rok pracował w Dolinie Krzemowej. Pytany o porównanie Silicon Valley z Deltą Rzeki Perłowej, odpowiada anegdotą. – Dwa miesiące temu odwiedziłem dopiero co otwartą księgarnię firmy Amazon. Gdy skończyłem zakupy, pracownica chciała mi wytłumaczyć, jak zapłacić za pomocą telefonu. Stwierdziła, że tutaj jest to nowy sposób płacenia. Pomyślałem sobie, że przecież w Chinach płacę tak już od sześciu lat – stwierdza ze śmiechem Wudi.

Shenzhen (Fot: Lola García-Ajofrín)

40 lat później…

Mówi się, że nie ma nikogo, kto miałby korzenie w Shenzhen. Mówi się również, iż każdy, kto tutaj przyjeżdża, może od razu o sobie powiedzieć: „Ja stąd pochodzę”. Gdy w 1994 r. Wudi Hong przeprowadził się z rodzicami z Anhui, „w mieście były tylko dwa znane budynki: Shenzhen Shanghai Hotel i budynek Guomao”. Ten drugi, o wysokości 50 pięter, powstał w zaledwie trzy lata (1982–1985). Jak podaje agencja Xinhua, obecnie w Shenzhen stoi ponad 100 wieżowców, a każdy z nich ma ponad 200 m wysokości. Najwyższy to liczący 122 piętra (599 m wysokości) Pingan International Finance Centre. Jest czwartym najwyższym budynkiem świata.

„Zaprojektowałem drapacz chmur, gdy miałem dwadzieścia kilka lat…”

– Co czyni to miasto wyjątkowym? Na przykład to, że młody, 27-letni, chłopak po zaledwie trzech latach praktyki zawodowej dostaje szansę zaprojektowania 50-piętrowego budynku. To właśnie spotkało mnie – mówi Jong Ouyang, obecnie 34-letni architekt pracujący jako freelancer. Dziesięć lat temu Jong przybył do Shenzhen z regionu autonomicznego Kuangsi-Czuang. – To miasto daje szansę młodym – dodaje. Średni wiek mieszkańca Shenzhen to 32 lata.

Bardzo szybki wzrost i bardzo zielona urbanistyka

Shenzhen to jedno z najszybciej rozwijających się miast świata. Instant city – tak określa się jego fenomen. Jak zupki instant, w których makaron po zalaniu wrzątkiem błyskawicznie zwiększa swoją objętość. Od 1978 do 2018 r. liczba mieszkańców Shenzhen wzrosła z 30 tys. do 12 mln. Zostało to osiągnięte „za pomocą planowania i pewnej wolności w portfelach”, jak mówi duński projektant i architekt Ole Bouman.

Ole Bouman, holenderski kurator projektowania i architektury (Fot: Lola García-Ajofrín)

Czy to ocean szumi nam nad głowami? Na suficie kafeterii, w której przeprowadzamy wywiad z Boumanem, zamontowano jakieś kuliste urządzenie wydające dźwięki przypominające fale uderzające o brzeg. Kafeteria znajduje się w nowoczesnym, białym budynku, siedzibie Towarzystwa Projektowego. To przestrzeń publiczna poświęcona designowi, powstała z inicjatywy firmy China Merchants Shekou Industrial Zone Holdings oraz Muzeum Wiktorii i Alberta w Shenzhen. Bouman, dyrektor i fundator, mówi, że „Towarzystwo Projektowe stara się służyć społeczeństwu poprzez tworzenie przestrzeni do życia kreatywnego, ponieważ wcześniej nie było tutaj wielu podobnych instytucji”. Gdy siedem lat temu Bouman po raz pierwszy przyjechał do Shenzhen, miasto wyglądało inaczej, a budynek Towarzystwa Projektowego jeszcze nie istniał.

Zapytaliśmy, czego dokładnie inne miasta na świecie mogłyby się nauczyć od Shenzhen i jego dynamicznego rozwoju. – Nie jest to łatwe pytanie, ponieważ najlepsze lekcje wyciągnięte z historii Shenzhen to lekcje, z których niewiele się nauczysz. Dlaczego? Są one nierozerwalnie związane z tempem wzrostu tego miasta. Nie każde miasto rozwija się tak szybko. Tak więc lekcja numer jeden brzmi następująco: mimo tego wzrostu i prędkości wszystko można zaplanować, cały czas jest miejsce na urbanistykę. Parki, ruch uliczny, życie mieszkańców, pomysł na publiczny system wypożyczania rowerów. A także, oprócz tego całego wzrostu, pewna wolność w portfelach – podsumowuje Ole Bouman.

Domy na uścisk dłoni i architekci sukcesu Shenzhen

Tłum dzieciaków w jednolitych szkolnych mundurkach stoi w kolejce do straganu z artykułami mięsnymi w Baishizhou. To największa tzw. miejska wioska w Shenzhen. Motocyklista mija kolejne ulice, aby dostarczyć zamówienie na miejsce. Te miejskie wioski to swego rodzaju minimiasteczka w obrębie wielkiej metropolii. Tutaj osiedlali się pierwsi emigranci z prowincji budujący potęgę Shenzhen. Tutaj współistnieją stare domy oraz improwizowane biznesy, tutaj stoją tzw. budynki na uścisk dłoni – ich mieszkańcy mogą się przywitać przez okna lub balkony bez wychodzenia z domu. Tak blisko siebie je zbudowano. W baśni o Shenzhen nie zawsze jest się księciem czy księżniczką. Wraz z rozwojem miasta rosną czynsze. Robotnicy, którzy pomogli zrealizować tutejszy sen, muszą się wyprowadzić.

Baishizhou, największa tzw. miejska wioska w Shenzhen (Fot: Lola García-Ajofrín)

Ogromny neon wyświetlający liczbę 40 rozjaśnia Lianhuashan Park (angielska nazwa to Lotus Hill Park). Neon stoi tuż obok pomnika Denga Xiaopinga i przypomina odwiedzającym Shenzhen o 40. rocznicy wprowadzenia reform gospodarczych. Każdego wieczora w okolicach godziny 19 tłum zbiera się przy pomniku, aby podziwiać festiwal świateł. Na pobliskich budynkach pojawiają się kolorowe kształty ryb, sylwetki ludzi i chińska flaga. Niedawno o wspomnianej rocznicy napisał „The New York Times”. W artykule Kraj, który nie zawiódł autorstwa Philipa P. Pana możemy przeczytać m.in.: „Świat myślał, że może zmienić Chiny. Tak, udało się to na wiele sposobów. Jednak sukces Państwa Środka jest tak spektakularny, że Chiny odwdzięczyły się światu dokładnie w ten sam sposób”. I na dobre, i na złe.

Przyszłość Shenzhen

Podróż przez tę metropolię kończymy tak, jak ją zaczęliśmy – w autobusie miejskim. Z kierowcą niestety nie porozmawiamy, zresztą z bardzo prozaicznego powodu. Kierowcy po prostu nie ma. Sześć bezzałogowych autobusów komunikacji miejskiej przemierza ulice Futian, jednej z siedmiu dzielnic i strefy wolnego handlu Shenzhen. Pojazdy nazywają się Alfaalfa, a ich właściciel to Shenzhen Bus Group. – Obecnie przechodzą fazę testów, jeżdżą bez pasażerów – tłumaczy nam jeden z inżynierów. – Z przodu mają tzw. oko LED, które działa jak ludzkie oczy, wykrywa, czy na drodze znajdują się jakieś przeszkody. W środku jest kamera. Technologię już mamy. Trzeba jednak wykonać wiele testów przed wdrożeniem produktu. Najważniejsze jest bezpieczeństwo – podsumowuje pracownik firmy. Może tym razem nie będzie trzeba czekać kolejnych 40 lat.

Bezzałogowy autobus (Fot: Lola García-Ajofrín)


Więcej informacji: ArtykułyAzjaChinyTechnologia